Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Szydło z workiem

PiS: wszystkim dadzą, nikomu nie zabiorą

Do niedawna Jarosław Kaczyński deklarował tylko niechęć wobec OFE, teraz PiS obiecuje... powrót do systemu emerytur z czasów PRL. Do niedawna Jarosław Kaczyński deklarował tylko niechęć wobec OFE, teraz PiS obiecuje... powrót do systemu emerytur z czasów PRL. Krystian Maj / Forum
Kiedy Beata Szydło przedstawiała się jako kandydatka na premiera, zaczęła od żartu: No i wyszło szydło z worka. Na katowickiej Konwencji PiS kolportowano plakat: Szydło przebija balon PO. No więc zostańmy w tej konwencji: do Katowic Szydło przyjechała z workiem. Takim od Świętego Mikołaja.
Dzień po Konwencji wyliczenia Beaty Szydło zostały przez ekspertów podważone i rozbite w pył.Krystian Maj/Forum Dzień po Konwencji wyliczenia Beaty Szydło zostały przez ekspertów podważone i rozbite w pył.

Konwencja Zjednoczonej Prawicy w Katowicach nie była kolejnym eventem z konfetti i balonikami, jakich wiele widzieliśmy podczas kampanii Andrzeja Dudy. Trzydniową imprezę zapowiadano jako wielką burzę mózgów, z udziałem licznych ekspertów i przedsiębiorców, nie tylko związanych z PiS. Wśród nich znaleźli się dwaj znani polscy biznesmeni – Ryszard Florek, szef Fakro, oraz Krzysztof Domarecki, właściciel Seleny. Obaj stworzyli firmy globalne i obaj od polskiego państwa spodziewają się dziś wsparcia w nierównej walce ze światową konkurencją. Platformą się rozczarowali. Niechęć PiS do wielkiego biznesu i słowa Jarosława Kaczyńskiego o takich jak oni – „jeśli ktoś ma pieniądze, to skądś je ma” – najwyraźniej poszły w niepamięć.

W 36 panelach tematycznych goście dyskutowali o programie partii, nie przejmując się tym, co powiedział prof. Piotr Gliński (do niedawna notoryczny kandydat na premiera technicznego, a obecnie szef Rady Programowej partii), że ten program w 95 proc. jest już gotowy. Więc ich postulaty zostaną wysłuchane, ale niekoniecznie wykorzystane. Program wielkiej zmiany, wprowadzany po zdobyciu w październiku sejmowej większości, to ma być taki nasz polski New Deal. Nadal łudząco podobny do tego, co robi Viktor Orbán na Węgrzech, ale – z powodu jego bliskich związków z Putinem – już bez powoływania się na Budapeszt.

Emerytury, efekt śniegowej kuli

Podczas kiedy Krzysztof Domarecki punktował w swoim panelu słabości prawicy takie, jak brak kadr, zła komunikacja z Europą, a nawet nie wahał się pochwalić Grzegorza Schetyny i Radka Sikorskiego za przełamanie niechęci do wielkiego biznesu, w hali głównej Beata Szydło już ogłosiła program. I uprzedziła ataki, że koszty tych wszystkich obietnic nie są policzone, a ich realizacja rozwaliłaby polski budżet, prowadząc Polskę w stronę Grecji.

Otóż bliżej nieokreśleni eksperci przyszłej pani premier – tak była tu nazywana – wyliczyli, że realizacja programu PiS kosztować będzie tylko 39 mld zł rocznie. Do rzetelności tych wyliczeń Beata Szydło nawet nie próbowała przekonywać. Tym bardziej zaś do wiarygodności źródeł sfinansowania obietnic. Już dzień po Konwencji wyliczenia Beaty Szydło zostały przez ekspertów podważone i rozbite w pył. Wydatki tylko w pierwszym roku będą co najmniej o 20 mld zł większe, a w kolejnych zaczną rosnąć jak śniegowa kula.

Prawo i Sprawiedliwość nie wycofuje się z obietnic, którymi kupił wyborców Andrzej Duda. Najbardziej rujnujący dla finansów państwa będzie koszt przywrócenia starego wieku emerytalnego – 65 lat dla mężczyzn i 60 dla kobiet. Jeśli nawet 10 mld zł, które podaje Beata Szydło, wystarczyłoby w pierwszym roku, to w kolejnych ten koszt będzie rosnąć. Eksperci obliczają, że tylko w latach 2016–20 do emerytur trzeba by dołożyć 48,7 mld zł. W każdym roku więcej niż w poprzednim, w 2020 – już 13,5 mld. A co dalej?

To właśnie z powodu takich prognoz rząd PO-PSL zdecydował się na „reformę 67”, której przeprowadzać wcale nie miał ochoty i za którą zapłacił wysoką cenę polityczną. Nie chciał, ale musiał, bo demografia jest nieubłagana. Żadne referendum – Beata Szydło zaproponowała, aby zapytać Polaków, jak długo chcą pracować – nie przegłosuje faktów.

Zarówno reforma z 1999 r., oparta na zasadzie, że przyszłe świadczenie zależeć będzie od sumy zebranych przez całe życie zawodowe oszczędności, jak i ostatnia, „67” oraz okrojenie OFE, spowodowane były tym, żeby nie przytłaczać młodych nadmiernym ciężarem emerytalnym. Bo go nie udźwigną. W tej sprawie zgadzały się wszystkie partie. PiS też. Teraz używa jej do licytacji w grze o władzę. Trudno nie nazwać tego cynizmem.

Do niedawna Jarosław Kaczyński deklarował tylko niechęć wobec OFE, teraz PiS obiecuje... powrót do systemu emerytur z czasów PRL. Niezależnych od sumy zebranych oszczędności. Gdyby PiS spełnił te zapowiedzi, koszty pracy, które partia też obiecuje zmniejszać, gwałtownie by wzrosły. Jeszcze więcej osób straciłoby pracę i musiało wyemigrować. Reszta byłaby pewnie oburzona jeszcze bardziej niż obecnie. Polscy emeryci – zarówno przyszli, jak i obecni – musieliby się zgodzić z drastyczną obniżką świadczeń, mogliby też w którymś momencie w ogóle nie otrzymać wypłaty. Ale to dopiero za kilka lat.

Podliczając dalej: kwota wolna od podatku ma być podniesiona z 3,1 tys. zł do 8 tys. Koszt – ponad 22 mld rocznie, a nie – 7 mld, jak wyliczyli tajemniczy doradcy Beaty Szydło. Rodziny biedne otrzymają miesięcznie 500 zł dodatku na każde dziecko, lepiej sytuowane dopiero na drugie i następne. W Polsce mniej niż 18 lat ma 7 mln dzieci, zasiłki będą przysługiwać około pięciu milionom. To by było kolejne 30 mld zł, nie 20 – jak wyliczyli eksperci PiS. Rachunki kompletnie się rozjeżdżają, ale Szydło do listy nowych wielkich wydatków bez zażenowania dodaje obietnice zmniejszenia wpływów: obniżenie VAT, mniejszy CIT dla małych przedsiębiorców itp.

Nic dziwnego, że Ewa Kopacz odpadła z tej licytacji.

Niepewne dochody

Jest taki dowcip: – Pożycz mi tysiąc. – Mam tylko 500. – Daj te 500, drugie tyle będziesz mi winien. Podobnie kabaretowo rzecz wygląda ze sfinansowaniem wyborczych obietnic PiS. Smutne, bo jakaś rzeczowa dyskusja o wpływach i wydatkach budżetu bardzo by się przydała.

Z wyliczeń Beaty Szydło wynika, że partia mogłaby obiecać jeszcze więcej, ponieważ „poprawa ściągalności podatków” może przynieść nawet 50 mld zł dochodów. Może, tylko jakoś nikomu do tej pory, łącznie z PiS, to się nie udało. Bo największe rezerwy tkwią w oszustwach na podatku VAT, do walki z którymi nie wystarczy determinacja. Potrzeba wielkiej kompetencji i sprawności organów ścigania i kontroli, którymi PiS w czasie swoich rządów nie zaimponowało. Główne źródło finansowania programu partii jest więc palcem na wodzie pisane. Choć z pewnością z przekrętami walczyć należy bardziej skutecznie.

Pozostałe źródła także budzą wątpliwości. Pomysł opodatkowania wielkich sieci handlowych może przynieść, według PiS, 3 mld zł. Opiera się na trafnej diagnozie, że w stosunku do swoich obrotów, zagraniczne sieci płacą w Polsce naprawdę symboliczne podatki. I że, zwłaszcza dyskonty, niszczą małe rodzime firmy. To wszystko prawda, pisaliśmy o tym wielokrotnie (np. POLITYKA 42/14). Coś należałoby z tym zrobić. Tylko mądrze. Proste opodatkowanie obrotów może prowadzić do podwyżki cen, ale jeszcze gorzej będzie, jeśli zagraniczne sieci przerzucą wyższe koszty na dostawców, co wydaje się bardziej prawdopodobne. My, klienci, zapłacimy tyle samo za towar gorszej jakości, bo mali dostawcy będą musieli zmieścić się w nowej, niższej cenie. Problem dominacji wielkich sieci nie zniknie. Znikną kolejne polskie firmy.

Do skutku może dojść opodatkowanie banków, czym ich klienci z pewnością się nie zmartwią, choć w konsekwencji za to zapłacą. PiS spodziewa się tu wpływu ok. 5 mld zł. Banki na złą opinię ciężko przez lata pracowały. Nie są w porządku wobec tzw. frankowiczów, przez długi czas sprzedawały nam puste polisy jako zabezpieczenie spłaty kredytów (POLITYKA 12). Lista grzechów jest długa. Rządy Platformy uporczywie ich nie dostrzegały. Ale i tu trzeba działać z głową i z umiarem. Zachwianie stabilnością rynku finansowego może się szybko na nas zemścić.

To inwestycja

PiS często stawia trafne diagnozy – czy też powtarza rozmaite krytyczne opinie ekspertów, publicystów, organizacji pozarządowych – niestety z receptami bywa fatalnie. Prawdą jest, że niskie zarobki Polaków spowalniają wzrost gospodarczy . Powinniśmy zarabiać więcej. Tylko że głusi na te apele pozostają ich adresaci – polscy przedsiębiorcy. Beata Szydło nie pokazała sposobu, jak ich do tego zachęci. Choć zasygnalizowała, że pieniądze firm zgromadzone na lokatach powinny posłużyć rozwojowi. Rozwinięcie tego wątku mogłoby jednak przedsiębiorców do partii zniechęcić.

Dlatego wolała raczej obiecywać 15 proc. CIT dla małych i średnich firm. Ale tylko takich, w których zarobki przekraczają średnią krajową. Zważywszy na to, że podatek dochodowy od przedsiębiorstw mało która firma płaci, ta akurat obietnica wygląda na najmniej kosztowną.

„Przyszła premier” mówi, że zarówno większa wolna kwota, jak i dodatki na dziecko to jest bardziej inwestycja niż koszt. To zresztą ulubiona fraza zarówno klasycznej lewicy, jak i nowoczesnego populizmu, przekonujących, że nie można wydatków z budżetu na ważne cele (edukacja, kultura, służba zdrowia, nauka itd.) liczyć jako wydatków. Bo się zwrócą. Tylko że najpierw to jest koszt. I tylko to jest pewne. 9 mld zł z VAT, na jakie liczy Beata Szydło dzięki przekazaniu obywatelom 39 mld wyborczych złotych, to kolejna liczba z sufitu. Tymczasem te 39 mld, a pewnie dwa razy tyle, trzeba będzie wpisać do budżetu, do już zaciągniętych długów dodać kolejne. To jest droga do Grecji, realna i prosta.

Tak jak realne jest, że źle zareagują na rosnący deficyt budżetowy mityczne rynki finansowe. Po prostu każą sobie płacić więcej za pożyczki. To kolejny koszt budżetu, bo na pewno nie inwestycja. No i następne pytanie bez odpowiedzi: co zrobi Komisja Europejska? Dopiero zdjęła z nas tzw. procedurę nadmiernego deficytu, która zobowiązuje polski rząd do utrzymywania w ryzach wydatków. Niedotrzymanie umowy grozi wstrzymaniem funduszy unijnych. Jak znowu zwiększymy deficyt, sto miliardów euro nie będzie już takie pewne. To nie jest dyktat Brukseli, na coś się przecież umawialiśmy. A teraz Unia może być demonstracyjnie surowa wobec zachowań „grekoidalnych”. Zastanawianie się, skąd przy tak rosnących sztywnych wydatkach weźmiemy pieniądze na tzw. wkład własny, niezbędny przy jakichkolwiek unijnych inwestycjach, wygląda wręcz na drobiazgowość.

Jakie państwo?

PiS w drodze po władzę chce rozdawać pieniądze jak najliczniejszym grupom wyborców, bo to ma gwarantować polityczną wygraną. Szczęście obywateli (w języku PiS – narodu) zależy głównie od tego, ile dostaną od państwa. Partia nie diagnozuje realnych systemowych słabości naszego państwa. Nie daje nadziei na poprawę jego funkcjonowania tam, gdzie powinno być sprawne. Raczej produkuje mgłę. Obiecuje np. zlikwidowanie NFZ, ale mocno przypomina to posunięcie SLD, które zlikwidowało kasy chorych i na ich miejsce powołało monopolistę NFZ.

Fakt, że pieniądze na leczenie mają dzielić, zamiast NFZ, wojewodowie, nie oznacza, że kolejki do lekarzy znikną. Co najwyżej zmienią się „kody dostępu”. I na pewno powstanie ogromny bałagan. Kolejna rewolucja, której wielu pacjentów może nie przetrzymać. PiS nie odpowiada na pytanie, co stanie się z polskimi firmami, które mają kontrakty z NFZ. Zostaną zerwane, a firmy padną? Czy będą przedłużone? A może będą rozpisane nowe konkursy? Na jakich zasadach? Czym nowy system będzie różnić się od obecnego i jakie będą konsekwencje dla pacjentów? Czy w ogóle będziemy liczyć pieniądze w służbie zdrowia, czy je tylko reglamentować? Recepty na wyleczenie systemu nie widać, choć diagnoza, że jest marnie – jest prawdziwa.

Politycy PiS mówią, że państwo ma być silne. Jednak nie siłą jego instytucji – to władza ma być silna. Polityk PiS Dawid Jackiewicz najwyraźniej zapomniał w Katowicach, że o IV RP na razie nie należy przypominać i nieopatrznie zadeklarował, że nowa władza zrobi porządek w spółkach Skarbu Państwa (to znaczy czystkę?), rozliczy (będą procesy i komisje śledcze?) opóźnienia w budowie gazoportu czy Elektrowni Opole. Musi też zlikwidować Ministerstwo Skarbu, powołać Energetyki. To już słyszeliśmy od PO. Superresort rozwoju, który zapowiada PiS, już mamy, ale teraz dopiero będzie „z prawdziwego zdarzenia”. Najpierw trzeba go jednak „odzyskać”.

Podobnie z euro: niby obie główne partie mówią rzeczy podobne, ale jakże inaczej sformułowane. Bo Platforma tłumaczyła, że o przyjęciu wspólnej waluty będziemy myśleli wtedy, gdy euroland wygrzebie się z kłopotów, a my spełnimy warunki. Szydło mówi zaś, że euro przyjmiemy dopiero wtedy, gdy Polacy będą zarabiać tyle, co najbogatsi w Unii. Bo inaczej będziemy mieli drugą Grecję.

Grecją straszą obie partie. Też kompletnie inaczej. Według PiS wystarczającą gwarancją na uniknięcie greckich kłopotów jest rezygnacja z przyjęcia euro. Łatwe, nic nie kosztuje. Według Platformy – odpowiedzialne gospodarowanie finansami państwa, co znów brzmi o wiele mniej zachęcająco. Niestety, odpowiedzialność za słowo dramatycznie staniała.

W Katowicach można było też usłyszeć to, czego Platforma nigdy oficjalnie nie powiedziała, a jakieś delikatne, nagrane w restauracji sugestie ministra Sienkiewicza wywołały zgrozę i oburzenie PiS – chodzi o niezależność Narodowego Banku Polskiego. Prominentny polityk PiS, Zbigniew Kuźmiuk, jasno mówi, że NBP powinien stać się bardziej powolny oczekiwaniom rządu. Wzorem węgierskiego, który realizuje politykę Viktora Orbána i pożycza bez odsetek bankom komercyjnym, zmuszając je jednak do finansowania przedsiębiorców wskazanych przez władzę. Uff.

Na razie, po katowickiej naradzie, wiemy tyle, że musi być inaczej. Lepiej. Że, jak powiedziała Beata Szydło – co można uznać za kredo tej nowej ekonomii – każdy dostanie, a nikomu nie zabierzemy. Jak? PiS stara się unikać konkretów, żeby nie prowokować kolejnych pytań. Niech każdy dośpiewa sobie to, na czym mu zależy. W tym lepszy jest jednak śpiewak Paweł Kukiz, bo on nawet nie udaje, że ma mieć jakikolwiek program. I Kukiz i PiS powtarzają: „będziemy słuchać Polaków” i spełniać ich życzenia.

Może by zacząć od wycieczki do Grecji?

Współpraca: Cezary Kowanda

Polityka 28.2015 (3017) z dnia 07.07.2015; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Szydło z workiem"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną