Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

U parlamentarzystów widać strach. Strach przed głosem z ambony

belchonock / PantherMedia
Nie wierzę w tłumaczenia parlamentarzystów Platformy, którzy opuszczają jej szeregi po uchwaleniu ustawy o in vitro. Nie tyle konserwatywne poglądy skłaniają ich do takich kroków, ile strach przed biskupami, a ściślej – własnymi proboszczami.

Wcześniej senator Tadeusz Kopeć, teraz jego kolega z ław senatorskich Stanisław Iwan, po drodze jeszcze samorządowiec o medialnym nazwisku Buzek (imię – Janusz, daleki krewny byłego premiera Jerzego) – wszyscy odeszli z PO z tego samego powodu: rzekomego „lewicowego odchylenia” Platformy, który wyraża się jakoby przez przyjęcie konwencji antyprzemocowej i ustawy o in vitro. W sumie przeciwko ustawie zagłosowało pięciu posłów i dziewięciu senatorów PO. „Jako konserwatysta i chrześcijanin nie znajduję już dzisiaj dla siebie miejsca w Platformie Obywatelskiej w jej obecnym kształcie” – zagrzmiał senator Kopeć, gdy dwa miesiące temu przechodził do Polski Razem Jarosława Gowina.

Pomijam to, czy program PO można uznać za antychrześcijański, czy raczej za odległy od tego, co głosi polski Kościół. Chciałbym tylko zwrócić uwagę, że jedno z drugim w przypadku in vitro i konwencji ma niewiele wspólnego – w wielu chrześcijańskich, ba, katolickich krajach ta metoda leczenia niepłodności jest dopuszczalna, konwencja antyprzemocowa w nich obowiązuje, a tamtejsze Kościoły przeciwko temu nie protestują. Więcej – arcybiskup Dublina z iście chrześcijańską pokorą przyjął wynik majowego referendum, w którym obywatele Zielonej Wyspy opowiedzieli się za legalizacją małżeństw jednopłciowych.

Kluczowa w tym przypadku jest obrona nauczania polskiego Kościoła. A to już zupełnie coś innego. Wiadomo, że polscy biskupi są najbardziej w Europie wrodzy nie tylko wobec in vitro, ale i innym zmianom w prawie, które mogłyby uczynić życie wielu osób bardziej godnym i szczęśliwym. W sprawie związków partnerskich, małżeństw homoseksualnych i adopcji dzieci przez geje i lesbijki polski Kościół wypowiada zdecydowane „nie”, bez zażenowania wpływając na proces stanowienia świeckiego przecież prawa. Do tego w sposób wręcz nieprzyzwoity naciska na polityków z prezydentem włącznie, poddając ich moralnemu szantażowi.

Kwestią nieodległą jest – mam nadzieję – gdy jeden z kolejnych premierów, prezydentów czy marszałków Sejmu i Senatu zajmie w tej sprawie twarde stanowisko, adekwatne do tego, jakie prezentuje Kościół. Jasno i zdecydowanie wypowiedziane świeckie „non possumus” powinno przywrócić właściwą równowagę między tym, co w Polsce „boskie” i „cesarskie”. Tylko tyle.

Obawa przed oskarżeniem o wrogość wobec Kościoła na razie powstrzymuje takie działania, tym bardziej narażając parlamentarzystów na presję. I wielu z nich jej ulega. „Niejeden woli być wierny proboszczowi niż swej partii, bo partie i ich liderzy się zmieniają, a ksiądz proboszcz będzie zawsze” – mówił mi jakiś czas temu jeden z konserwatywnych senatorów Platformy.

Co z tego, że konstytucja nie wspomina nawet słowem, że parlamentarzyści mają słuchać księży i biskupów, za to wiele mówi o tym, że mają działać na rzecz dobra wszystkich obywateli. Ksiądz proboszcz doskonale pamięta, kto jak głosował i w odpowiednim momencie o tym przypomni.

W Polsce wiele jest jeszcze takich miejsc, w których bez wsparcia Kościoła nie da się wygrać wyborów. I to jest rzeczywisty powód takiej, a nie innej postawy senatorów PO w sprawie in vitro.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną