Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Był biznesowym wizjonerem

Wspomnienie o Janie Kulczyku: miał to, czego brakuje polskim przedsiębiorcom i politykom

Magda Starowieyska/Fotorzepa / Forum
Miał być wkrótce w Warszawie, ale na umówione spotkania nie doleciał. Zmarł nagle, w wiedeńskim szpitalu.

Choć formalnie biznesowym imperium najbogatszego Polaka zarządzał już jego syn Sebastian, nikt na to odejście nie był przygotowany. To Jan nim rządził.

Znaczenie Doktora Jana, jak go nazywano, dla polskiej gospodarki w ostatnich latach nie było duże. Nadal imponował wielu swoim bogactwem, ale o takich wpływach, jakimi cieszył się u rządzących do wybuchu afery Rywina w 2004 r., mowy nie było. To on był głównym kreatorem polityki energetycznej w rządzie Leszka Millera. To on namówił premiera do wprowadzenia 19-proc. podatku liniowego dla przedsiębiorców.

Po dojściu do władzy Prawa i Sprawiedliwości i nieukrywanej niechęci liderów tej partii do wielkiego biznesu Jan Kulczyk przeniósł swoje interesy za granicę, tak było bezpieczniej. W kraju kontrolował już tylko Autostradę Wielkopolską. Kłopoty Ryszarda Krauzego tylko go w słuszności tej decyzji utwierdziły.

Janowi Kulczykowi bardzo jednak zależało na odzyskaniu pozycji kraju i po kolejnej zmianie ekipy rządzącej usilnie o to zabiegał. Namawiał polityków do interesów w Afryce, sam zarabiał tam spore pieniądze. Obiecywał kupować polski węgiel dla elektrowni, którą miał zamiar od kilku lat budować na Białorusi. Roztaczał kuszące wizje, ale premier Donald Tusk kontaktów z biznesmenem unikał. Pamiętał, że Leszkowi Millerowi szczęścia nie przyniósł.

Pamiętano mu także, że Doktor Jan fortunę zbił na dobrych interesach z państwem. Najpierw prywatyzował najbogatsze firmy państwowe z różnych branż, oczekując preferencji dla polskiego kapitału (Browary Wielkopolskie, Telekomunikację Polską, ubezpieczeniową Wartę). Po kilku latach jednak sprzedawał swoje udziały z ogromnym przebiciem. Nie rozwijał przejętych od państwa zakładów, wszystkie trafiły w ręce zagranicznych nabywców. Dziś, kiedy Jan Kulczyk tak nagle odszedł, ze zdziwieniem można skonstatować, że niczego wielkiego po sobie w Polsce nie zostawił.

Zostały jednak słynne taśmy, które stały się powodem ogromnego zawirowania politycznego. Na wielu z nich zarejestrowano rozmowy najbogatszego biznesmena z politykami ekipy rządzącej. Media donosiły, że Doktor Jan będzie chciał je „wykupić”, że bardzo mu zależy, żeby nie zostały upublicznione. Do tej pory ich nie znamy. Nie wiadomo, czy dlatego, że spekulacje były słuszne, czy też czekają na gorący, przedwyborczy czas. Staną się w nim orężem, dzięki któremu opozycja odzyska władzę. Wkrótce się przekonamy. Jan Kulczyk już się ich nie boi.

Pytanie ważne nie tyle dla polityków, ile dla całej naszej gospodarki, brzmi: co się stanie z Ciechem? Pakiet kontrolny tej ważnej giełdowej spółki chemicznej Kulczyk kupił niedługo przed wybuchem afery taśmowej. Nie brakowało głosów oburzenia, że na pewno wkrótce go sprzeda i znów zarobi. Kolejki innych chętnych, gotowych tyle samo zapłacić jednak nie było. Najbogatszy Polak uzyskał kontrolę nad Ciechem, płacąc dobrą cenę.

Sprzedającym pakiet kontrolny było wtedy jednak państwo, nie każdemu gotowe odstępować kontrolę nad ważną polską spółką. Teraz boimy się, że spadkobiercy prywatnego właściciela Ciechu państwa już pytać o zgodę na sprzedaż nie muszą. Po próbach przejęcia Azotów przez rosyjskiego oligarchę Wiaczesława Kantora rodzą się obawy, że teraz zechce sięgnąć po Ciech.

Jan Kulczyk prowokował kontrowersyjne opinie na swój temat. Jednego jednak nawet wrogowie nie mogli mu odmówić: był biznesowym wizjonerem. Tej cechy bardzo dziś brakuje zarówno polskim przedsiębiorcom, jak i – przede wszystkim – politykom.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną