Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Duda Day

Kim będzie nowy polski prezydent

Wyborcy postawili na młodego, ambitnego i pracowitego polityka opozycji, zechcieli zapomnieć albo zawiesić dawne przewiny PiS, a zarazem dać nauczkę Platformie. Wyborcy postawili na młodego, ambitnego i pracowitego polityka opozycji, zechcieli zapomnieć albo zawiesić dawne przewiny PiS, a zarazem dać nauczkę Platformie. Beata Zawrzel / Reporter
Obejmując najwyższy urząd, Andrzej Duda rozpoczyna nowy etap w polskiej polityce. Może być oczywistym prezydentem PiS, notariuszem politycznej wendety. Albo zaskoczyć wszystkich.
Czy wyborców nie zacznie w końcu drażnić nawet nie sama religijność Dudy, lecz ostentacyjne wyróżnianie katolików ponad resztę?Michal Łepecki/Agencja Gazeta Czy wyborców nie zacznie w końcu drażnić nawet nie sama religijność Dudy, lecz ostentacyjne wyróżnianie katolików ponad resztę?
Dzień, w którym PiS stałoby się porządną, obliczalną, europejską chadecją albo partią ludową, mógłby być chwilą triumfu prezydenta Dudy.Grzegorz Celejewski/Agencja Gazeta Dzień, w którym PiS stałoby się porządną, obliczalną, europejską chadecją albo partią ludową, mógłby być chwilą triumfu prezydenta Dudy.

Marketingowy pomysł na Dudę był prosty. Miał utrzymać całość tradycyjnego elektoratu PiS oraz zdobyć część tych wyborców, którzy albo byli za młodzi, żeby pamiętać czasy IV RP i chcieli po prostu jakiejś zmiany, albo znienawidzili Platformę bardziej, niż obawiali się powrotu Kaczyńskiego, a przynajmniej tak im się wydawało. Dla elektoratu PiS miało być oczywiste, że kandydat jest prawicowo w pełni wiarygodny, a schowanie prezesa i kilku innych polityków głównej partii opozycyjnej było zabiegiem skierowanym do mniej wyrobionej publiczności, by uwierzyła, że PiS się zmienia, a Duda to ktoś nowej generacji. Ta strategia się powiodła.

Pytanie brzmi, czy między tą wyborczą strategią a realnym urzędowaniem Dudy będzie zachowana jakaś ciągłość, a jeżeli tak, to jaka. Bo rozpoczynający prezydenturę Duda, właśnie na skutek przyjętej przed wyborami strategii, ma teraz dwa elektoraty o różnych oczekiwaniach. Wyborcy PiS uznali (co widać choćby po niezliczonych dyskusjach na forach), że czas zabawy, mimikry i zjednywania lemingów się skończył i teraz Duda ma wspierać wielki projekt zmian, sprowadzający się, najkrócej mówiąc, do orbanizacji Polski i powrotu do IV RP w wersji turbo. Może jeszcze na pół gwizdka do wyborów parlamentarnych, bo właśnie trwa akcja Szydło, bardzo podobna do akcji Duda. Ale potem już na całego. Nie są w tej optyce przewidziane żadne wahania nowego prezydenta, moralne obiekcje czy jakiekolwiek obstrukcje. Wszelkie grymasy i estetyczne absmaki Dudy zostaną odczytane jako przejaw skrajnej nielojalności wobec politycznej macierzy.

Duda ma jednak też ten drugi elektorat, zapewne mniejszy, ale który dał mu w istocie prezydenturę, bo pozwolił przebić sufit, jaki oddzielał PiS od zwycięstwa przez ostatnie osiem lat. Ci wyborcy postawili na młodego, ambitnego i pracowitego polityka opozycji, zechcieli zapomnieć albo zawiesić dawne przewiny PiS, a zarazem dać nauczkę Platformie. Wielu pośród nich wierzy, choćby naiwnie, że możliwe jest jakieś nowe otwarcie, że PiS się zmieniło, czego Duda żywym dowodem, że sprawy pójdą do przodu, a „straszenie PiS już nie działa”, bo powrót IV RP nie jest możliwy. Do tego dochodzi jeszcze pula ludzi, którzy na Dudę nie głosowali, ale po jego wyborze na prezydenta, na zasadzie myślenia życzeniowego, postanowili „dać mu szansę”, apelują, aby go za wcześnie nie skreślać, bo może to właśnie Duda zasypie polskie podziały. Ale już teraz można przeczytać w zaangażowanych pisowskich portalach, że wyborcy PO i Komorowskiego to zdrajcy, osiem milionów zdrajców. Także z takimi poglądami będzie się musiał zmierzyć nowy prezydent, jeśli będzie chciał wykonywać jakieś pojednawcze gesty wobec tych dających mu szansę.

W mgle niedomówień

Spryt Dudy i jego doradców w kampanii polegał na tym, że kandydat PiS zjednał sympatię przekazem pozawerbalnym i niczym sobie rąk nie związał. Ani razu nie dał do zrozumienia, że nie zgadza się lub choćby inaczej widzi jakikolwiek element programu PiS, nigdy nie skrytykował praktyk IV RP z lat 2005–07. Nie obiecywał niezależności od prezesa Kaczyńskiego. W każdej kontrowersyjnej sprawie zajmował stanowisko swojej partii, a nawet jeśli nie używał słowa zamach w kontekście katastrofy smoleńskiej, to mówił o wybuchach, co w kodzie smoleńskim oznacza to samo. Niemniej kandydat starał się pozostawać w mgle niedomówień i niejasności, zręcznie zmieniał tropy. Dało to taki efekt, że cała otoczka wyjątkowości Dudy, jego odmienności na tle innych polityków PiS powstawała przede wszystkim w głowach wyborców, którzy w ten sposób racjonalizowali swoją polityczną decyzję i znajdowali alibi dla porzucenia Platformy.

Andrzej Duda mógłby więc ten dodatkowy elektorat zlekceważyć, traktując jego pozyskanie jako wyborczy chwyt, na który kto się złapał, to jego strata. Może nie mieć żadnych wobec niego zobowiązań. Wszak sam Jarosław Kaczyński powiedział w czasach IV RP, że nie ma znaczenia, czyje ręce podnoszą się przy głosowaniach nad jego propozycjami. Prawdopodobieństwo, że tak się stanie i że Duda będzie oczywistym prezydentem PiS, weźmie udział w kampanii parlamentarnej swojej dawnej partii, jest bardzo wysokie (już zresztą zapowiedział ponowny objazd po kraju), tym bardziej że pozyskane na czas wyborów elektoraty, inne, nie te partyjne, nie będą teraz przez kilka lat potrzebne, a jak przyjdzie czas, to się pomyśli. Zresztą zdążą wyrosnąć nowe pokolenia, wobec których będzie można zastosować ten sam zmiękczający manewr, a w dodatku właściwie je edukować już na szkolnym etapie.

Ale przekonanie, że tak musi być, nie jest jednak stuprocentowe. Łagodny jak na aktywistę PiS przekaz i wrażenie dobrze wychowanego, jakie robił w kampanii Andrzej Duda, też mają swoje znaczenie. Zrodziły pewną zagadkę, a może nawet nadzieję, że kryje się w nim jakaś potencja do ujawnienia. Że tak naprawdę nikt nie wie, kim jest ten prezydent. Nie można więc wykluczyć, że powodowany poczuciem zwykłej przyzwoitości, a może też chęcią wejścia do historii, Duda będzie prezydentem nieoczywistym i zaskakującym. Zwłaszcza że różnie może się ułożyć polityczna rzeczywistość w najbliższych miesiącach i latach, a zachowania prezydenta wynikną nie tylko z jego moralnej wrażliwości, ale i z politycznych uwarunkowań.

Trójpodział PiS

Jeżeli PiS zwycięży w jesiennych wyborach parlamentarnych i obejmie rządy, niemal na pewno powstaną trzy ośrodki władzy. Pierwszym będzie rząd Beaty Szydło, skupiony na gospodarce, sprawach socjalnych i małych realiach, bez wchodzenia w wojny ideowe czy aksjologiczne. Szydło będzie kimś takim, jak dziesięć lat temu wicepremier Zyta Gilowska, tylko szczebel wyżej. Drugim ośrodkiem władzy, znacznie ważniejszym, będzie nieformalna albo jakoś nazwana (komitet, komisja, urząd itp.) centrala dyspozycji politycznych i ideologicznych, którą będzie zarządzał Jarosław Kaczyński. To tu będą powstawały istotne projekty specustaw o charakterze ustrojowym, może nawet konstytucyjnym. Stąd będą szły dyrektywy naprawy wymiaru sprawiedliwości, służb specjalnych, mediów publicznych itd. Kaczyński będzie takim Orbánem bez urzędu. To byłaby sytuacja nawet dość śmieszna. Rząd, którego prerogatywy, kierunki polityki represyjnej, ale też edukację, politykę historyczną ustawiałby wedle nowego sensu Jarosław Kaczyński, na co dzień miałby zatroskaną i przejętą losem biednych ludzi twarz Beaty Szydło, która by pracowicie poszukiwała brakujących, bo roztrwonionych przez Platformę, złotówek.

Trzecim ośrodkiem będzie Kancelaria Prezydenta i sam Andrzej Duda, który w powstałym układzie będzie musiał sobie wywalczyć własną pozycję. Ten układ będzie się różnił od tego z 2005 r. Wtedy Kaczyński także zarządzał premierem (Marcinkiewicz), ale prezydentem był brat bliźniak, więc związki z prezydentem miały inny – rodzinny – charakter.

W tym trójkącie (powtórzmy: jeżeli PiS odzyska rządy) będzie się rozgrywała polska polityka. Formalna władza będzie pozostawała w rękach Szydło i Dudy, nieformalna – u Kaczyńskiego. Ta sytuacja może rodzić rozmaite napięcia. Kaczyński na czas odzyskiwania władzy przez własną partię nieco złagodził swoją znaną nieufność i pamiętliwość. Ale już w czasie kampanii Dudy zdarzały się, jak słychać, nieporozumienia i głuche telefony na linii Nowogrodzka–sztab kandydata. Niedawno Kaczyński odsunął od rzecznikowania partii Marcina Mastalerka, co było dużym zaskoczeniem także dla zainteresowanego. Zostało to odczytane jako pierwszy ruch neutralizujący powstanie nowej politycznej grupy wokół Dudy. Mówi się o niepokoju w grupie dawnego Porozumienia Centrum, które w obawie o utratę wpływów zaczyna walczyć o utrzymanie swojej pozycji przy prezesie. Poza tym Kaczyński nie ufał nawet współpracownikom swojego brata, więc trudno przypuszczać, aby teraz, kiedy w Pałacu zasiądzie Duda, było inaczej.

Nowy prezydent, jak wiele na to wskazuje, obstawi się politykami, którym trudno będzie coś zarzucić w prawicowej ortodoksji (Sadurska, Szczerski, Legutko), ale i to może nie wystarczyć. Zrodzi się w kancelarii głowy państwa naturalny ośrodek polityczny, który może zyskiwać na znaczeniu i ku któremu może ciążyć część pisowskich działaczy. Krystalizowanie się tego ośrodka będzie tym bardziej możliwe, im więcej Duda wykaże charakteru i talentów politycznych. Ma przed sobą pięć lat oraz samodzielną pozycję wobec Jarosława Kaczyńskiego, który nie ma narzędzi, by prezydentem rządzić, jak i też nie ma przekonujących dla opinii publicznej argumentów, by swojego nominata – który by nagle zaczął brykać – kompromitować. Wystarczy, że Andrzej Duda zdystansuje się wobec polityki PiS, jednocześnie deklarując swoją prawicowość i swój katolicyzm, a już jego autorytet będzie rósł, jak też atrakcyjność dla wielu środowisk prawicowych.

W niełatwej sytuacji może się znaleźć Beata Szydło. Niewykluczone, że będzie pierwszym buforem prezesa Kaczyńskiego, na pierwszy etap budowania „dobrej zmiany”. Kiedy się okaże, że owe zmiany nie mogą postępować tak szybko, jak zapowiadano, nastąpi etap drugi. Zamiast chleba dostarczy się bezkosztowe igrzyska: rozliczenia, pokazowe procesy, szukanie winnych „pustej kasy państwa”, prowokacje i trałowe śledztwa. I znowu uwidoczni to pozór niby-pozytywistycznej pracy rządu. Formalnie służby specjalne i prokurator generalny (jeśli PiS, co zapowiada, ponownie połączy tę funkcję z urzędem ministra sprawiedliwości) będą podlegały Beacie Szydło i jest pytanie, czy będzie ona bezkrytycznie firmowała wszystkie ideologiczne i prawne ekscesy. Może wtedy szukać porozumienia i wsparcia u prezydenta Dudy.

Renesans IV RP?

Ten trójkąt władzy może pracować jak naoliwiona maszynka i wtedy renesans IV RP nastąpi już po paru miesiącach panowania nowego porządku, ale może też zacząć w końcu trzeszczeć. Wówczas wzrośnie rola Andrzeja Dudy. Prezydentura Bronisława Komorowskiego trochę uśpiła ten urząd, co miało też swoje zalety, bo redukowało polityczne napięcia. Wystarczy jednak przypomnieć sobie, jak aktywne i rozpalające emocje były prezydentury nie tylko Lecha Wałęsy (pod inną jeszcze konstytucją), ale też Aleksandra Kwaśniewskiego i Lecha Kaczyńskiego. Prezydentura w polskich warunkach może być silnym, nawet jeśli konfliktogennym, ośrodkiem i napędem politycznej sceny. Duda nie obejmie przywództwa w PiS, bo jest prezydentem, ale przy ewentualnie słabnącym Kaczyńskim, gdyby znowu popełnił takie jak dziesięć lat temu błędy, może się stać naturalnym patronem prawicy. Tak jak kiedyś Kwaśniewski przeprowadził postkomunistyczną lewicę do demokracji w ogóle, tak teraz Duda może przeprowadzić PiS do demokracji liberalnej.

Ale czy jest to możliwe? Tym, co najwyraźniej utkwiło w pamięci z ostatnich tygodni, jest religijny wręcz fundamentalizm Andrzeja Dudy. Jego wypowiedź, której sens sprowadzał się do tego, że katolicy lepiej poradzą sobie z naprawą państwa niż niekatolicy, trochę studzi nadzieje na łagodzenie przez niego konfliktów, jakie trawią polskie życie publiczne. Podobnie jak ta osobliwa mesjanistyczna otoczka, jaką mu przypisują najbardziej ortodoksyjne katolickie środowiska. Dotąd nie przeszkadzało to jego wyborcom, ale czy nie zacznie w końcu drażnić nawet nie sama religijność Dudy, lecz ostentacyjne wyróżnianie katolików ponad resztę? Nie robił tego nawet Lech Kaczyński.

Manifestacyjny udział prezydenta w uroczystościach katolickich, jego atencja dla hierarchów, przypadają na okres wyjątkowej aktywności dostojników Kościoła, ich arogancji i niepohamowanej, jednoznacznej polityczności. To może w kampanii pomogło, ale już na urzędzie może wadzić, przeszkadzać, wpychać prezydenta w konteksty i sytuacje zgodnie z obawą, dość jednak powszechną, że państwu grozi klerykalizacja i szarogęszenie się Kościoła. Może nieoczekiwanie zmniejszyć szanse PiS w wyborach parlamentarnych. Zresztą Duda musi, jeśli nie chce prowokować krytycznej reakcji elektoratów, uważać ze swoją aktywnością, licząc od dnia zaprzysiężenia do dnia wyborów 25 października. Zapowiadał szybkie wniesienie swoich projektów ustaw, oczekuje się jakiegoś mocnego wejścia prezydenta w kadencję. I znowu: to wcale nie musi wzmacniać szans PiS, bo ludziom może zabrzęczeć w głowie, że oto IV RP zwiera siły, rusza szeroką ławą, a na dobre rozkręci się jesienią, już po wzięciu rządu.

Drugorzędne sprawy zasadnicze

Sprzyja jednak Dudzie specyficzne zjawisko z ostatniego czasu, czyli ekonomizacja życia politycznego i społecznego połączona z odwracaniem się od sfery aksjologii i światopoglądu. Wyraźnie uprościła się hierarchia zbiorowych wartości. Odchodzi pokolenie walczące z PRL o wolności polityczne. To sprzyjająca atmosfera dla wprowadzania przez PiS tzw. rewolucji moralnej i autorytarnych zmian w systemie państwa, gdyż opór społeczny na takie pomysły osłabł. Duża część Polaków, co pokazują badania i praktyka, nawet jeśli się za czymś opowiada, nie przywiązuje się do tego i nie stanowi to warunku poparcia kogoś lub odrzucenia. Większość na przykład jest za in vitro i wyraźnym rozdziałem Kościoła od spraw państwa, ale też większość wybrała Dudę, który in vitro się zasadniczo sprzeciwia i który podkreśla polityczne znaczenie katolicyzmu. Nowe ugrupowania, takie jak lewicowa Partia Razem czy liberalna Nowoczesna.PL, z założenia wręcz odcinają się od sporów światopoglądowych, skupiając się tylko na gospodarce i sprawach społecznych. A niektórzy młodzi politycy SLD otwarcie mówią, że programowo bliższy jest im PiS niż Platforma i że koalicja z Kaczyńskim byłaby w sumie racjonalna.

Polska polityka w jakimś sensie obniżyła ideowy poziom, schodzi do spraw przyziemnych, choć ważnych, do podatków, zasiłków, ulg, śmieciówek, kredytów, dodatków do pensji itp. Do tego poziomu dostosowuje się kampania parlamentarna prowadzona przez Beatę Szydło i Ewę Kopacz. Na tym tle sprawy zasadnicze dla ustroju państwa i standardów demokracji bledną, stają się drugorzędne. Dlatego nawet religijny radykalizm Dudy może wydawać się nieistotny, skoro prezydent obiecał obniżenie wieku emerytalnego.

Ale to może być jeszcze jedna szansa dla nowego prezydenta, aby stać się nieoczywistą głową państwa. Radykalny katolik, który jednak potrafi zrozumieć innych? Przykładny pisowiec, który nie zgadza się na polityczną zemstę, za którą kiedyś znowu ktoś się zemści? Duda wciąż może zaskoczyć, nawet jeżeli jest to mało prawdopodobne. Ale też, jeśli poczuje się zbyt pewnie, ulegnie prawicowemu i kościelnemu triumfalizmowi, wyborcy mogą nagle wybudzić się z tego małego realizmu i poczuć, że ktoś ich chce wykołować na polu wartości i pryncypiów.

I jeszcze jedna kwestia, bardziej psychopolityczna. Zarówno Duda, jak i Szydło, przynajmniej w słowach, czują się beneficjentami decyzji Jarosława Kaczyńskiego. Jeżeli PiS wygra wybory, to poczucie wdzięczności wobec prezesa pewnie jeszcze wzrośnie. Ale jeśli oderwać się od takiej poddańczej interpretacji, wszystko wygląda inaczej. Aby Duda mógł wygrać, Kaczyński musiał się schować. Aby PiS mogło mieć szansę na powrót do władzy, Kaczyński musiał zrezygnować z premierostwa. Teraz na prawicy robi się z tego cnotę, wychwala szefa PiS za genialną intuicję. Ale wszystkie ostatnie sukcesy PiS wzięły się z tego, że prezes tej partii stał się mniej widoczny, sam się wycofał, zrozumiał, że akurat jego Polacy nie chcą – poza wszystkim musiała to być wielka osobista trauma. Kaczyński nigdy nie wygrał wyborów osobiście. Przegrał prezydenturę w 2010 r., a pięć lat wcześniej, tak jak dzisiaj, musiał zapewniać, że nie będzie premierem.

Notariusz czy budowniczy mostów?

Nie było więc tak, że prezes Kaczyński wspaniałomyślnie wysłał do boju młodszych i oddał zaszczyty, które jemu się należały. Były one dla niego samego nieosiągalne, a Dudę wybrano na kandydata po solidnych badaniach opinii publicznej. Czy Andrzej Duda, a także szefowa jego kampanii Beata Szydło będą w stanie przyjąć do wiadomości, że ostatnie sukcesy są ich własnym dziełem, a rola Jarosława Kaczyńskiego polegała głównie na tym, że się na nie zgodził? Pytanie, na które powinien odpowiedzieć sobie także Andrzej Duda, jest takie, czy rewolucją moralną może zarządzać ktoś, kto musiał się schować, aby jego ugrupowanie mogło zwyciężyć? Kwestia uwierzenia w siebie nowych liderów prawicy ma duże polityczne znaczenie.

Nie wiadomo, czy wybory wygra PiS, albo jeśli wygra, czy zdobędzie władzę; sytuacja jest zmienna, a wyborcy kapryśni jak nigdy. Może być też tak, że Duda będzie jedyną ostoją swojej dawnej partii, a zaczęta 6 sierpnia kohabitacja potrwa dłużej. Prezydent – gdyby PiS nadal pozostawało po wyborach październikowych w opozycji – znalazłby się w sytuacji nadzwyczaj trudnej. Rychtująca się do przejęcia władzy i do rozliczeń, do posad i karier IV RP eksplodowałaby wściekłością, do pierwszej linii wróciliby wszyscy pochowani jak na razie awanturnicy. Właściwie tylko Duda byłby jedynym instrumentem politycznym partii, co oznaczałoby, że oczekiwania czy wręcz żądania adresowane do niego z Nowogrodzkiej obsadzałyby prezydenta w roli polityka konfrontacyjnego, walczącego z rządem o każdą piędź ziemi, tak jak walczył Lech Kaczyński po upadku rządu brata.

Pojawia się pytanie (ileż jest tych pytań), czy ten akurat polityk, czyniący wiele w kampanii prezydenckiej, by przedstawiać się na miękko, były europoseł, znający Europę, pochodzący z tzw. dobrego krakowskiego domu, otoczony rodziną salonową i inteligencką, jest w ogóle zdolny do ostrej bijatyki. Może nie jest zdolny i uwierzy, że rzeczywiście może stać się prezydentem ponad podziałami.

Dzień, w którym PiS stałoby się porządną, obliczalną, europejską chadecją albo partią ludową, mógłby być chwilą triumfu prezydenta Dudy. Prawicowa partia, którą już nie trzeba straszyć, która zaakceptowałaby formaty przyjęte w krajach, jakie przez dekady PRL były dla Polski wzorem, jest polskiemu życiu publicznemu bardzo potrzebna, bo oddaje poglądy wielu obywateli. Andrzej Duda niczego takiego nie obiecał. Ale nie znaczy to, że nie może się do tego przyczynić.

Jako prezydent PiS będzie albo wprost jego aktywistą, albo będzie nieważny, bo stanie się notariuszem, co zarzucał Komorowskiemu. W dodatku notariuszem zemsty. Jako ktoś natomiast, kto przełamuje schematy, przekracza konflikty i zapiekłości, buduje mosty w nowych miejscach, może być wręcz wielki. Wszystko przed nim. To jest jego dzień, Duda Day.

Polityka 32.2015 (3021) z dnia 04.08.2015; Temat z okładki; s. 10
Oryginalny tytuł tekstu: "Duda Day"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną