Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Prezydent Polski czy PiS? Tego nadal nie wiemy

Kancelaria Prezydenta RP
Nic się po prawdzie nie stało, było tak, jak można było się spodziewać. I zapewne potrwa ten styl aż do wyborów parlamentarnych, ewentualnie wzmacniany inicjatywami ustawowymi prezydenta.

A więc mamy nowego prezydenta, Andrzeja Dudę. Ostatni numer POLITYKI, wydany z okazji zaprzysiężenia prezydenta, przynosi na okładce dwa komunikaty – pierwszy adresowany w punkt, czyli Duda Day, ale nad nim postawione jest pytanie: Kim pan jest, panie prezydencie? Przekaz jest wzmocniony zdjęciem Andrzeja Dudy, celowo zamazanym, choć osoba jest rozpoznawalna. Tak jakby prezydent szedł w naszą stronę, wyłaniając się z mgły.

To wychodzenie będzie trochę trwało, co zostało potwierdzone dniem zaprzysiężenia i słowami prezydenta, zwłaszcza orędziem inauguracyjnym. Dla porządku: uroczystość była zorganizowana i przeprowadzona perfekcyjnie, główny bohater od strony formy prezentował się dobrze, mówił bez kartki, potoczyście i na szczęście nie za długo. Widać było po raz kolejny, że do uprawiania polityki widowiskowej, medialnej, ma predyspozycje, a zdolności na tym polu wręcz rozwija. W każdym razie nie robił wrażenia debiutanta i stremowanego swoją rolą oraz pozycją działacza z dalszych szeregów.

Treści, które przekazał, miały cechy deklaracji wstępnych i ogólnych, były dostrojone do uroczystości i adresowane w różne strony. Nie było widomego powodu, by odnajdywać w nich jakichś zamierzonych obraz, jakichś gróźb, przepowiedni jakiejś wielkiej zmiany. Wręcz odwrotnie, Andrzej Duda potrafił podziękować swoim poprzednikom, w tym także, a jakże, Bronisławowi Komorowskiemu, choć naturalnie wyróżnił spośród nich Lecha Kaczyńskiego.

Co można zresztą zrozumieć. Gdy mówił o polityce zagranicznej, zapewniał z kolei, że będzie – zgodnie z wymogami konstytucji – współpracował z premierem i ministrem spraw zagranicznych. Podkreślił, że czuje się prezydentem także tych, którzy na niego nie głosowali, oraz tych, którzy wierzą i nie wierzą. W tej warstwie prezydent brzmiał wspólnotowo, koncyliacyjnie, nawet ciepło.

W tej warstwie bardziej politycznej, zapowiadającej rzeczy i sprawy konkretniejsze i twardsze, coś tam zostało jednak zarysowane czy naszkicowane. Podkreślając swoją niezłomność, zapowiedział realizację swoich obietnic, czyli reformę reformy emerytur, zmiany podatkowe dla najbiedniejszych, w ogóle wykazywał troskę, nazwijmy ją, socjalną.

Wrażliwość swoją pokazywał również, gdy mówił o Polonii i polskich emigrantach. Najwięcej jednak czasu i miejsca poświęcił polityce zagranicznej, na szczęście nie mówił o jakiejś rewolucji na tym polu, a o tzw. korektach. Nie było ani słowa o Berlinie i Moskwie, ale też o Ukrainie, za to wiele o aktywności i twardym reprezentowaniu interesów Polski, o polityce od Morza Bałtyckiego po Adriatyk, o polityce historycznej. Ten program korekt mógł irytować Komorowskiego i Kopacz, niemniej też można było go przyjąć jako spodziewany popis retoryki i zaznaczenie własnego tropu politycznego.

Zatem nic się po prawdzie nie stało, było tak, jak można było się spodziewać. I zapewne potrwa ten styl aż do wyborów parlamentarnych, ewentualnie wzmacniany inicjatywami ustawowymi prezydenta, znakomicie wpisującymi się w demonstrowany populizm i ckliwą troskę społeczną. Nie zmieni się, bo operacja Duda, która zakończyła się sukcesem, teraz zmieniła się w operację Szydło i teraz Duda musi Szydło popierać.

Czyli pytanie, kim jest pan prezydent, musi poczekać na odpowiedź. Ale ono nadejdzie, a będzie sprowadzać się do pytania innego: czy Andrzej Duda będzie prezydentem Polski czy PiS? Dzisiaj tego nie wiemy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną