Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Nie tylko strachy

Pierwsza wizyta zagraniczna Andrzeja Dudy. Co z niej wynika?

Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta, East News, Forum
Wybór stolicy Estonii i rocznicy podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow miał duży ładunek symboliczny. Co najmniej dwa wnioski płyną z debiutu dyplomatycznego prezydenta.

Wybór stolicy Estonii i rocznicy podpisania paktu Ribbentrop-Mołotow miał duży ładunek symboliczny. Prezydenci Andrzej Duda i Toomas Hendrik Ilves zgodnie wskazali, jak groźne jest gwałcenie prawa międzynarodowego, wymyślonego po to, by zachować pokój między państwami.

Złamali je Hitler ze Stalinem, teraz na Ukrainie łamie je gloryfikujący Stalina Władimir Putin. Ofiarami umowy sprzed 76 lat padły miliony mieszkańców naszej części Europy, która znów czuje się zagrożona przez odrodzoną politykę imperialną Rosji i opuszczona, bo obecnej emocji nie podzielają nasi partnerzy z zachodu kontynentu i z zza Atlantyku.

Sytuacja nie była tak zła od końca zimnej wojny – mówi prezydent Toomas Hendrik Ilves. Stąd apel o wzmocnienie gwarancji bezpieczeństwa NATO, zarówno dla Polski, jak i trzech państw bałtyckich, na przykład przez obecność wojsk sojuszniczych, bo – to znów Ilves – wolność nie jest dana raz na zawsze i łatwo ją stracić. I trudno się z tą diagnozą nie zgodzić. Prezydentowi Andrzejowi Dudzie zależało, by najsilniej wybrzmiała właśnie symbolika wizyty i kilka godzin w Tallinnie tę funkcję spełniło.

Natomiast widać, że od początku kadencji w kancelarii przy Krakowskim Przedmieściu wakują posady autorów prezydenckich przemówień. Andrzej Duda lubi improwizować, przez co zdarza mu się zapędzić w dygresje, powtórzenia i kilkuzdaniowe puste przebiegi. Metoda taka działa na wiecach, kiedy liczy się sama obecność polityka wśród swoich zwolenników. Jednak rola prezydenta wymaga, by przede wszystkim precyzyjnie wykładać swoje racje. W miarę możliwości interesująco i z biglem.

Sztukę tę opanowali nieliczni przywódcy, w tym Barack Obama, absolutny mistrz politycznych mów, który ilekroć zabiera publicznie głos, z reguły i tak czyta – z ekranu tzw.

Reklama