Teraz „Frankfurter Allgemeine” na pierwszej stronie zamieściła pozytywne słowa prezydenta RP o rosyjskiej polityce Angeli Merkel oraz jego rozbrajające wyznanie: „Ja po prostu lubię Niemcy”. Ale dla PiS nic tu nie jest po prostu. Przez lata partia ta budowała swoją pozycję na anachronicznych antyniemieckich nastrojach – machinalnie sięgając do wzorców propagandy z lat 60. czy 80. A będąc u władzy, nie stworzyła własnej sieci niemieckich kontaktów na najwyższym szczeblu.
Duda ma szansę wyprowadzić polską prawicę z tej psychologicznej pułapki. Już po majowym zwycięstwie niemieckie media i niemieccy politycy dali mu dość duży kredyt zaufania. Należy do młodej generacji, poprzez żonę germanistkę poznał Niemcy, a jako europoseł – Europę. To był dobry zadatek. Tym bardziej polityczny Berlin był ciekaw, jakimi argumentami młody konserwatysta pogodzi narodowe ambicje swego kraju z empatią wobec kłopotów europejskich partnerów i euroatlantycką współodpowiedzialnością. Ten pierwszy test wypadł obiecująco.
Od europejskiej solidarności zależy przyszłość UE, pisał w „Tagesspieglu” Christoph von Marschall. Jeszcze nie tak dawno słowo „solidarność” miało polskie brzmienie. „Dziś Polska mierzy solidarność stopniem wsparcia przeciwko agresywnej Rosji. Niemcy – solidarnością w rozdziale uciekinierów. Tylko wtedy, gdy oba kraje wykażą więcej solidarności z nadziejami partnera, może odrodzić się zaufanie”.
Akurat w rocznicę podpisania porozumień sierpniowych (zresztą bardzo źle, antagonizująco, rozegraną przez prezydenta Dudę) należy dodać, że zasada solidarności to więcej niż klasyczna formuła godzenia egoizmów do ut des – daję, abyś i ty dał.