Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Spóźniony Jaceniuk

Premier Ukrainy po raz pierwszy przyjechał do Polski. Dlaczego tak późno?

M. Śmiarowski / Kancelaria Prezesa RM
Wizyta premiera Ukrainy Arsenija Jaceniuka w Warszawie byłaby zapewne dużo bardziej znacząca, gdyby nie była tak spóźniona.

Jaceniuk od czasu, gdy został premierem, zdążył już odwiedzić kawał świata, od Brukseli po Waszyngton, zanim dotarł do Polski. Choć bardzo tu na niego czekano, jakoś się nie spieszył. Co ważniejsze, nie padło żadne sensowne wyjaśnienie tej opieszałości ze strony Kijowa. To premier Ewa Kopacz udała się tam pierwsza. Może to oznaczać tylko jedno: że Ukrainę interesuje współpraca z Polską znaczniej mniej, niż byśmy oczekiwali. Że Warszawa ma dla Kijowa dużo mniejsze znaczenie niż Kijów dla Warszawy.

Wizyta wreszcie się odbyła. Czy jest przełomowa? Premier Ewa Kopacz mocno podkreślała dobrą wolę współpracy, a ukraiński premier mówił nawet o potrzebie większej aktywności Polski w UE w sprawie Ukrainy. Trochę to zły czas, bo Unia zmaga się z kryzysem wywołanym naporem fali imigrantów, Ukraina zniknęła z agendy i telewizyjnych przekazów, Kijów znów się spóźnił.

Podpisane dokumenty nie rzucają na kolana. Dobrze, że podpisano umowę o wymianie młodzieży, bo prace nad jej przygotowaniem trwały długo, za długo. Oczywiście ukraińska młodzież przyjeżdża do Polski, wiele tysięcy Ukraińców studiuje na naszych uczelniach, te stworzyły im wiele ułatwień i  możliwości, zwłaszcza po wydarzeniach Majdanu. W odwrotną stronę działa to może trochę słabiej – z przyczyn oczywistych, czyli wojny w Donbasie i niestabilnej sytuacji ekonomicznej. Teraz ma się  zmienić, a przynajmniej przyjąć bardziej uregulowany charakter. Młodzi Ukraińcy chętnie przyjeżdżają do Polski, ale wciąż jeszcze chętniej jadą na zachód Europy, do Niemiec czy Francji, gdzie się osiedlają, bo to dopiero jest dla nich prawdziwy awans. Tych wykształconych, zdolnych także, nie udaje się nam zatrzymać.

Umowa o pożyczce dla Kijowa, stu milionach euro, również była dyskutowana od roku, od wizyty na Ukrainie prezydenta Bronisława Komorowskiego. Ukraińscy politycy nie mogli się zdecydować, na co chcą przeznaczyć pieniądze. Wreszcie uzgodniono, że mają poprawić infrastrukturę przejść granicznych – ze względu na coraz liczniejsze wyjazdy Ukraińców do UE. Zostaną przeznaczone na modernizację infrastruktury wokół przejść. Przyjęto zasadę, że 60 proc. użytych materiałów ma pochodzić z Polski. A to oznacza także ruch w polskim biznesie. I oby dopilnowano, żeby udało się wykonać ten zapis w stu procentach.

Oprócz tego rozmawiano w Warszawie o wojnie w Donbasie, a raczej o możliwości jej zakończenia, o energetyce, gazie i energii elektrycznej. Warto pamiętać, że Polska jako pierwsze państwo europejskie przeprowadziła rewers gazu ziemnego na Ukrainę, uwikłaną w kryzys gazowy z Rosją. Te dostawy trwały do maja tego roku. Polska zwróciła się natomiast do Kijowa o wsparcie dostawami naszej energetyki, osłabionej mocno upalną pogodą. Takie dostawy uruchomiono od 1 września.

Ale dopiero całkiem niedawno Ukraina zniosła embargo na dostawy polskiego mięsa, wprowadzone jeszcze za czasów premiera Azarowa. Sprawa zwrotu podatku VAT, choć drgnęła, nadal kuleje. Dziś przynajmniej jest wytłumaczenie: kryzys ekonomiczny, zagrożenie załamaniem finansów państwa. Natomiast sprawa Domu Polskiego we Lwowie niewiele się posunęła przez półtora roku, jakie minęło od rewolucji godnościowej, od Majdanu. Może to dla Ukraińców nie była najważniejsza w tym czasie sprawa, ale my oczekiwaliśmy bardziej dynamicznych zmian, mówiąc eufemistycznie.

Wiele zamieszania we wzajemnych relacjach wywołały też ustawy nazwane historycznymi, podjęte przez ukraiński parlament. Przyznano w nich organizacjom nacjonalistycznym z czasów II wojny światowej status kombatancki, za walkę o niepodległość kraju. Krytyka ich działań ustawowo zagrożona była karą. W dodatku ustawę przegłosowano dokładnie w dniu, gdy wizytę w Kijowie składał Bronisław Komorowski. Nam taka decyzja Rady Najwyższej blokowała dyskusję z ukraińskimi historykami o rzezi wołyńskiej, bo po prostu zamykała usta w sprawie zbrodni OUN UPA na Polakach. Te ustawy obowiązują. Na razie polskim politykom udało się uzyskać obietnicę strony ukraińskiej, że zostanie do parlamentu wniesiona poprawka znosząca przepis o penalizacji. Jak będą głosować deputowani, to się dopiero okaże.

W sprawie konfliktu w Donbasie, jak podkreśliła premier Kopacz, Polska stoi na stanowisku konieczności realizacji uzgodnień z Mińska. Choć nie są one w pełni satysfakcjonujące, to są na razie jedyne, na jakie przystały strony konfliktu. Niestety, gdzieś w powietrzu wisi niefortunna wypowiedź prezydenta Andrzeja Dudy o miejscu dla Polski przy mińskim stole negocjacyjnym. I odpowiedź prezydenta Petra Poroszenki, że obecny format normandzki, w jakim rozmowy się toczą, jest wystarczający i żadnych zmian nie przewiduje. Polska przy stole nie jest potrzebna, mówiąc całkiem wprost. Wrażenie było przykre, pokazano Polsce jej miejsce. Dziś wiadomo, że prezydencki minister Krzysztof Szczerski jeździł do Kijowa, rozmowy się toczą, prezydenci obu krajów mają się spotkać, może złe wrażenie, jakie zrobiła wypowiedź prezydenta Dudy, nieco się zatrze.

Polsce niezmiennie zależy, żeby Ukraina dołączyła do grona państw Unii, choć podkreśla, że bez przeprowadzenia reform systemowych nie będzie to możliwe. Chętnie Ukrainie w przygotowaniu reform pomagamy, tak jak wysilaliśmy się przy reformach administracyjnych, jakich na razie niestety nie udało się wprowadzić w życie. Ale pojawia się wrażenie, że to nam bardziej zależy na ukraińskich reformach niż samym Ukraińcom.

Wojna nie jest wystarczającym pretekstem, żeby ich zaniechać. A w każdym razie nie do końca świata. System oligarchiczny wciąż czuje się dobrze, korupcja też nie zmniejszyła się aż tak, żeby padać na kolana. Wypada mieć nadzieję, że Ukrainie nie wystarczy to tylko, co zdobyła dotychczas, czyli umowa handlowa o dostępie do europejskiego rynku.

Tymczasem poparcie dla premiera Jaceniuka sięga dziś dwóch procent. Oznacza to, że w nadchodzących wyborach samorządowych jego partia może w ogóle nie zaistnieć. Sam premier zaś może zostać przy najbliższej okazji wymieniony na kogoś skuteczniejszego. Także dlatego wizyta w Warszawie nie wypadła imponująco.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną