Również tym razem skończyło się na absurdalnej debacie, bo jak na razie w Sejmie nie ma większości dla takich pomysłów. Temat będzie instrumentalnie wykorzystywany w kampanii wyborczej, bo wnioskodawcy już zapowiadają, że będą piętnować posłów, którzy sprzeciwili się projektowi, jako wrogów życia poczętego.
Debata toczyła się przy niemal pustej sali i przebiegała według ustalonego już rytuału. Zwolennicy projektu mantrowali o „zabijaniu dzieci”, wicemarszałek Jerzy Wenderlich upominał, by miarkowali słowa, po czym oczywiście oskarżany był o stosowanie cenzury. Nic nowego pod słońcem. Jednak to wszystko nie dzieje się bezkarnie. Z każdą kolejną debatą aborcyjną debatujący brną coraz głębiej w opary absurdu. Padają coraz bardzie irracjonalne argumenty i porównania. Dokonuje się gwałt na języku i rozumie. A to wpływa na poziom debaty publicznej w Polsce.
Kaja Godek z Fundacji Pro przedstawiająca przed Sejmem projekt twierdziła, że nie chroniąc w sposób bezwzględny życia poczętego, stacza się poniżej poziomu państw totalitarnych i że nawet w obozie Auschwitz było lepiej, bo nadawano więźniom numery obozowe. Doszukała się nawet związków między aborcją i katastrofą smoleńską. Stwierdziła bowiem, że w kwietniu w Konstytucji RP nie udało się zamieścić przepisu zakazującego aborcji, a potem przyszedł inny kwiecień, gdy mogliśmy obserwować, jak funkcjonuje państwo, którego podwaliną zawczasu nie uczyniono moralności.
Dziś jeszcze można uznać, że to intelektualna egzotyka, z którą nie warto nawet polemizować, ale niewykluczone, że wkrótce w parlamencie znajdzie się większość, która uchwali „bezwzględną ochronę życia poczętego”. Tak drakońskie i faktycznie „bezwzględne” – tyle że wobec kobiet – prawo nie obowiązuje w żadnym cywilizowanym kraju. W Europie nie ma precedensu. Gdyby takie zapisy weszły w życie, aborcja stałaby się praktycznie nielegalna.
Można wzruszyć ramionami, bo przecież już dziś tak to wygląda. Ciążę usuwa się w podziemiu albo przy użyciu kupionych przez internet środków wczesnoporonnych. Kobiety, nawet jeśli mają prawo do legalnego zabiegu, nie próbują go egzekwować, bo wiedzą, na co zostaną narażone; mnożenie zastrzeżeń i procedur tak, żeby na aborcję było za późno. Po historii pacjentki prof. Chazana ten lęk jeszcze się nasilił.
Prawo sobie, a życie toczy się swoją drogą. Jeśli ustawa antyaborcyjna zostanie zaostrzona, przepisy i rzeczywistość jeszcze bardziej się rozejdą.