Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Naznaczeni z in vitro

Informacje o in vitro w aktach stanu cywilnego? Przepis uderzy w samotne matki i pary jednopłciowe

MedicalRFcom / Getty Images
Ustawa o leczeniu niepłodności ma ucywilizować rynek in vitro. Zacznie się już przy rejestracji nowo narodzonych dzieci, kiedy urzędnik zapyta: poczęte naturalnie czy na szkle?

Od listopada w urzędach stanu cywilnego będą pytać rodziców, jaką metodą zostało poczęte ich dziecko. Oprócz informacji dotyczących miejsca urodzenia i PESEL w Systemie Rejestrów Państwowych pozostanie wrażliwy ślad, który w Polsce – przynajmniej w niektórych kręgach – budzi niezdrowe emocje.

Urzędnicy resortu zdrowia argumentują, że nowy przepis wynikający z ustawy wprowadzono dla dobra dzieci, bo chodzi o zabezpieczenie ich praw do informacji o własnym pochodzeniu. Ale gołym okiem widać, że w ten sposób sankcjonuje się blokadę dostępu do zabiegów in vitro parom jednopłciowym i samotnym matkom, a przy okazji – i dla mnie jest to największy problem – przysparza się stresu rodzicom z mniejszych miejscowości, jak informacja o skorzystaniu z grzesznej metody zostanie odebrana w ich środowisku.

Czy państwo ma prawo gromadzić tak intymne dane i czy nie przekroczona zostaje w ten sposób granica prywatności? Dostęp do rejestru dzieci poczętych in vitro mają mieć wyselekcjonowani urzędnicy (i obowiązywać ich będzie tajemnica służbowa), ale nie trzeba wielkiej wyobraźni, by przewidzieć nadużycia, które mogą przy tej okazji wystąpić. Groźba, że za niedochowanie tajemnicy służbowej wylatuje się z pracy, niekoniecznie na wszystkich działa odstraszająco, a znając nastawienie wielu środowisk w Polsce do in vitro, na pewno znajdą się tacy, którzy będą chcieli bliźniemu zaszkodzić.

Każdy z nas ma oczywiście prawo do wiedzy o swoim pochodzeniu i jeśli kogoś to interesuje – do informacji o metodzie, z jakiej skorzystali rodzice, powołując nas na świat. Większość matek nie ukrywa przed swoimi dziećmi (oczywiście na pewnym etapie ich rozwoju), że do zapłodnienia doszło w sztucznych warunkach, i ta wiadomość nie wywołuje u nich szoku.

Obawiam się jednak, jak reagować będą na nią postronni ludzie, którzy z wypiekami na twarzy (bo wokół in vitro taki mamy klimat) zaczną przeszukiwać bazy danych pod kątem wyłuskiwania z nich dzieci ze słynną bruzdą na czole? Naznaczone urzędniczą bruzdą będą mogły mieć kłopoty od najmłodszych lat.

AKTUALIZACJA (od autora)

Od Małgorzaty Woźniak, rzeczniczki prasowej MSW, otrzymałem ważną wiadomość: opisana w komentarzu sytuacja, kiedy urzędnik stanu cywilnego zobowiązany będzie do uzyskania informacji o metodzie poczęcia dziecka, nie dotyczy par małżeńskich. Dotyczy natomiast sytuacji, gdy dziecko biologicznie pochodzi od anonimowego dawcy męskiej komórki rozrodczej, a matka dziecka pozostaje w związku partnerskim (czyli partner matki nie jest jej mężem i nie może być dawcą męskiej komórki rozrodczej z powodu bezpłodności).

„Takie rozwiązanie zapewnia, że dziecko urodzone w wyniku procedury in vitro będzie miało obojga rodziców. Ojcem będzie w tym wypadku partner matki, który wyraził zgodę na zastosowanie męskiej komórki rozrodczej od anonimowego dawcy” – napisała w sprostowaniu rzeczniczka MSW. Dziękuję za to wyjaśnienie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną