Wniosek w tej sprawie PO złożyła jeszcze w 2012 r., zarzucając Zbigniewowi Ziobrze naruszenie konstytucji, ustawy o Radzie Ministrów oraz ustawy o działach administracji rządowej. Sejmowa komisja, która rekomendowała ten wniosek w czerwcu tego roku, zwracała uwagę na przekroczenie przez ministra uprawnień i używanie nieuprawnionego nacisku.
Zabrakło kilku głosów, przy czym powodem porażki Platformy była absencja jej kilku posłów, w tym pani premier i byłego szefa MSZ Radosława Sikorskiego, ale także z PSL (jeden z ludowców, Józef Zych, zagłosował przeciw) oraz SLD. W każdym razie Zbigniew Ziobro miał podstawę do okazywania pogardy dla przeciwników. Drwił, mówiąc, że „posłowie PO i PSL są nieudacznikami”. Bo i prawda, że wnioskodawcy nie walczyli o zwycięstwo jakoś aktywniej i bardziej zdecydowanie, tak jak gdyby po cichu uważali, że nie ma sensu sprawy dopychać do końca, czyli do Trybunału Stanu, nieużywanego politycznie od 1997 roku.
A też nie ulega wątpliwości, że sens całej tej afery politycznej wokół Zbigniewa Ziobry był bardzo wątpliwy. Przede wszystkim dlatego, że minęło co najmniej osiem lat od wydarzeń, których sprawa dotyczyła i nigdy po drodze ekipa Platformy nie wykazała się wolą rzetelnego rozliczenia praktyk IV RP i pociągnięcia do odpowiedzialności jej liderów. W każdym razie tych pozostających w centrum tamtej polityki, wśród których na pewno znajdował się Zbigniew Ziobro. Charakterystyczna była historia Mariusza Kamińskiego, szefa CBA, którego kariera wcale nie zamknęła się w 2007 r., trwała nadal z przyzwolenia Donalda Tuska, aż wreszcie nastąpił jej widowiskowy krach w związku z tzw. aferą hazardową, uwieńczony wyrokiem sądowym.
Zresztą Kamiński też miał swoje chwile triumfu na Sali sejmowej, i to dzięki Platformie – w czerwcu zeszłego roku Sejm nie zgodził się na uchylenie mu immunitetu, czego domagała się prokuratura badająca tajne akcje CBA pod jego kierownictwem. Przeciwko zagłosowało wówczas kilku posłów PO, a kilkunastu wstrzymało się od głosu, co uratowało immunitet Kamińskiego.
Po głosowaniu w sprawie Ziobry PiS zyskało sposobność, by przedstawiać tak spóźniony wniosek o Trybunał Stanu dla byłego ministra sprawiedliwości jako czysto polityczną zagrywkę, jako sięganie do strachów z przeszłości, pobudzanie do odwetu. Jego przedstawiciele mieli okazję, by znowu wybielać i wychwalać IV RP, odrzucać wszelkie oskarżenia, atakować rządzących.
Bo tak to jest, że w takiej walce wszystko ze wszystkim da się połączyć, wedle używanej logiki: Platforma jest skompromitowana, właściwie już nie ma legitymacji do rządzenia, jest nieudolna, więc próbuje to zasłonić niecnymi i bezpodstawnymi oskarżeniami wobec PiS i jej polityków.
Nie można wykluczyć, że Ewie Kopacz upadek wniosku w sprawie Ziobry wcale nie musi zdawać się jakimś politycznym nieszczęściem, może lepiej – uznała – wymknąć się z tej pułapki, do której Platforma sama weszła?
Zbigniew Ziobro zatem triumfuje, co nie znaczy, że uda mu się uchylić przed wszystkimi trybunałami.