W oficjalnej klasyfikacji zawodów i specjalności opracowanej przez Ministerstwo Pracy i Polityki Społecznej nie ma takiej profesji jak minister. Ewentualnych chętnych do zarejestrowania się w urzędzie pracy można by klasyfikować pod kodem 111 201, czyli – wyższy urzędnik państwowy. Ale w urzędach pracy nie pamiętają, żeby mieli tego rodzaju kłopoty. To pewnie jeden z powodów, dla których ludzie chętnie biorą tę robotę.
Gra wstępna
Ministrem w Polsce najczęściej zostaje się przez telefon. Dzwoni ktoś z bliskiego kręgu Pierwszego, czyli premiera. Ale raczej nie on sam. Pierwszy nie lubi słowa nie. A kandydat może przecież odmówić. Oczywiście dzwoniący nie mówi wprost, o jaką chodzi propozycję. Raczej coś w stylu, że Pierwszy od dawna przygląda się pracy, że trudne czasy wymagają wyjątkowych ludzi, no i że Pierwszy chciałby mieć kogoś takiego w swojej drużynie. Czasem jeszcze coś o tym, że nikt tu nie obiecuje luksusów. I to ostatnie nie jest zwykłą kurtuazją.
Andrzej Kalwas propozycję zostania ministrem sprawiedliwości dostał w czasie śniadania. Poprosił o czas, bo mu jajecznica stygnie. Ze swoim przyszłym szefem premierem Belką spotkał się w jego prywatnym mieszkaniu. Belka zaprosił go na obiad. Nieco pochopnie, bo okazało się, że w domu ma tylko barszcz czerwony w proszku. Kalwas, nim przyjął propozycję, skomplementował premiera, że dobrze gotuje.
Pierwsze spotkanie to czasem najmilszy kontakt z premierem, jaki czeka przyszłego ministra. Pierwszy żartuje, uwodzi, kreśli scenariusze, częstuje dobrym alkoholem. Większość ministrów twierdzi, że najtrudniejsza rozmowa to ta z rodziną. Zwłaszcza kiedy pojawiał się temat pieniędzy i grafika pracy. Pensja ministra to 9845 zł na rękę. Właściwie bez możliwości dorobienia na boku. Mniej więcej tyle zarabia średniej klasy informatyk.