Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Tragedii nie ma, jest wstyd

Na szczycie UE Polskę będzie reprezentować premier Czech. Pozostaje duży niesmak

European Council / Flickr CC by 2.0
Pozostaje nadzieja, że politycy wreszcie się czegoś nauczą, a prezydent o służbie publicznej i budowaniu wspólnoty będzie nie tylko opowiadał, ale zacznie te wartości realizować w praktyce.

Stanowisko Polski na nieformalnych szczycie Rady Europejskiej na Malcie reprezentować będzie premier Czech. – Nie ma tragedii – powiedział przewodniczący Rady Donald Tusk. Rzeczywiście, tragedii nie ma. Ale pozostaje jednak wstyd i duży niesmak.

Wprawdzie nieraz się zdarzało, że państwa prosiły kogoś o reprezentację swoich interesów i w tym sensie rzecz ma spore precedensy, ale Polsce to się nie zdarzało. Słusznie przypomniano, że polskim precedensem było reprezentowanie naszego kraju przez prezydenta Aleksandra Kwaśniewskiego w trakcie zmiany ekipy rządzącej.

Przyjmijmy za dobrą monetę, choć to trudne, tłumaczenia pana prezydenta, że o maltańskim spotkaniu nic nie wiedział i dlatego pierwsze posiedzenie Sejmu wyznaczył na 12 listopada. Jakie konsekwencje wyciągnął więc wobec swego administracyjnego zaplecza, które nie dba o podstawowe informacje dla prezydenta, informacje powszechnie zresztą znane?

Tego nie wiemy, pewnie żadne. Ważniejsze jest to, co można było w takiej sytuacji zrobić. Można było zmienić termin posiedzenia Sejmu i Senatu, w końcu prezydent ma czas do 24 października, aby to uczynić, i to jest rozwiązanie najprostsze. Można pojechać samemu, co wynika z Konstytucji (art 126 ust. 1 mówiący o tym, że to prezydent jest gwarantem ciągłości władzy państwowej, a więc w momencie zmiany władzy elementem stabilizującym politykę państwa), tym bardziej, że nie ma żadnego obowiązku, aby to prezydent otwierał pierwsze posiedzenie Senatu. Może to zrobić marszałek senior, co zapisano w senackim regulaminie. Albo można zacząć politycznie kombinować.

Niestety, jak to u nas, zwyciężyły polityczne kombinacje, skutkiem czego przez kilka dni dyskutowano namiętnie, kto i dlaczego na tę Maltę powinien pojechać i jak rozwiązać tę wyjątkowo jakoby skomplikowaną operację logistyczną, jaką byłoby przemieszczenie pani premier z ul. Wiejskiej w Warszawie do La Vallety na Malcie, tak aby zdążyła złożyć dymisję i podyskutować z europejskimi przywódcami o uchodźcach.

Nie bardzo zresztą wiadomo, po co, skoro akurat przestaje być premierem i nowy rząd może zechcieć, a nawet z pewnością zechce, mieć w kwestii uchodźców inne stanowisko. Jedno jest pewne – bez ingerencji sił nadprzyrodzonych tego się zrobić nie da. Dlatego dziwić się należy, że prezydent Andrzej Duda do ostatniego momentu udawał, że kompletnie nie rozumienie, dlaczego Ewa Kopacz na tę Maltę nie jedzie. Może przecież papier z dymisją zostawić na biurku marszałka seniora, ślubowanie poselskie może złożyć w dowolnym terminie.

Trudno jednak zrozumieć, dlaczego prezydent Andrzej Duda, który tak często reprezentował prezydenta Lecha Kaczyńskiego przed Trybunałem Stanu, nie rozumie dość prostego w swej wymowie art. 126 Konstytucji, której jest strażnikiem, mówiącego, że to właśnie on jest gwarantem ciągłości władzy państwowej. Jak więc rozumie określenie „służba publiczna”?

Wszystkie te dywagacje były więc po prostu politycznym ubijaniem piany, bardzo chętnie podchwytywanym przez licznych komentatorów i polityków, bo przecież wiadomo, że u nas nie ma to jak wykreować dodatkowy konflikt i wywołać kolejne zamieszanie.

Pomińmy więc już serię wyjątkowo niekompetentnych wypowiedzi prezydenckich urzędników, że nie wiedzieli i nie widzą problemu, bo przecież pani premier może, a nawet powinna jechać. Pomińmy nieznajomość traktatów unijnych przyszłego ministra spraw zagranicznych czy niefortunną konferencję premier Kopacz, na której wezwała prezydenta Dudę, aby pojechał sam i reprezentował Polskę. Nawet jeśli merytorycznie miała rację, a miała, to forma pozostawiała wiele do życzenia i właściwie nie pozwalała prezydentowi na w miarę honorowe wyjście.

Tym bardziej, że sporo niezręczności dołożył tu młody rzecznik rządu, atakujący prezydenta. Po prostu nie wypadało. Wystąpienie Ewy Kopacz było tym bardziej niepotrzebne, że przecież pani premier od kilku miesięcy dokładnie wie, że prezydent robi wszystko, by jej nie zauważać, bo tak rozumie swoją obecną rolę strażnika interesów PiS. PiS robi wszystko, by jej rząd ignorować i rozbijać PO, która i tak dość skutecznie rozbija się sama, co wróży spore powodzenie planom PiS. I tak wyszło, że choć w tej kwestii cała racja jest po stronie Ewy Kopacz, to bardzo wielu pyta: o co jej właściwie chodzi? Dlaczego na tę Maltę nie jedzie?

A co można było? Wydaje się, że najlepiej było po prosu napisać najpierw list do pana prezydenta o kolizji terminów i próbować, mimo ewidentnie złych stosunków, coś jednak uzgodnić. Jeśliby się nie udało, można byłoby poinformować o tym opinię publiczną z precyzyjnym wyjaśnieniem wszystkich okoliczności.

Być może na końcu i tak padłoby na premiera Czech, bowiem awersja pana prezydenta do Malty jest coraz bardziej niezrozumiała (obok odchodzącej premier Kopacz chce bojkotować urzędującego przewodniczącego Tuska?), ale zaoszczędzilibyśmy sobie jeszcze jednej wojennej odsłony i popisu niekompetencji wielu urzędników.

Zawsze przecież jest szansa, że się czegoś nauczą, a prezydent o służbie publicznej i budowaniu wspólnoty będzie nie tylko opowiadał, ale zacznie te wartości realizować w praktyce. Trudno wyjść z logiki kampanii wyborczej, ale przecież kiedyś wypada ten proces zacząć.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną