„Wszyscy, tak jak tutaj jesteśmy, w wysokiej izbie, bez wątpienia wszyscy jesteśmy patriotami. Nie mam co do tego żadnych wątpliwości” – zadeklarował prezydent.
Po czym dodał, że chciałby, aby w Sejmie pojawił się – „przy różnicy poglądów” – element „miłości”. Apelował o „język dyplomacji” i „kulturę debaty”. A także o to „by głos opozycji był szanowany”.
To ważna, godna zapamiętania i w razie czego przypominania sugestia głowy państwa.
Łyżką dziegciu w mowie Andrzeja Dudy było jego nieskrywane zadowolenie, że „po raz pierwszy w historii ostatnich dziesięcioleci doszło do tego (…), że jedno ugrupowanie uzyskało tak zdecydowane zwycięstwo i samodzielną większość, zarówno w Sejmie, jak i w Senacie”. Uznał to za świadectwo siły polskiej demokracji.
Takie myślenie świadczy jednak o dość anachronicznym pojmowaniu tego pojęcia przez prezydenta. W zachodnim kręgu kulturowym od wielu już lat za faktyczny przejaw siły demokracji uznaje się raczej to, że zwycięska większość potrafi szanować prawa mniejszości.
Chodzi przy tym nie tylko z opozycję parlamentarną czy generalnie polityczną, ale także o wszelkie środowiska nieprzystające do prezentowanej przez wygranych wizji świata (także światopoglądowej), a mieszczące się w demokratycznym porządku. W przypadku rządów PiS może to być tymczasem kwestia szczególnie wrażliwa, zważywszy na frazeologię tego obozu, a i jego praktyki w czasach tzw. IV RP.
Dlatego i o tym standardzie demokracji warto będzie przypominać.