Trybunał broni każdego, każdy broni Trybunału
Trybunał uznał, że nowelizacja ustawy o TK narusza konstytucję. I co z tego?
W państwie Jarosława Kaczyńskiego analizowanie werdyktów sądowych przestało mieć w gruncie rzeczy sens. Wszak przestały ich przestrzegać – podobnie jak podstawowych przepisów i zasad prawa – kluczowe organy państwa z prezydentem i premierem na czele (skądinąd dopiero w tym sensie wyroki Trybunału Konstytucyjnego nabrały rzeczywiście politycznego znaczenia).
Akurat jednak ten werdykt Trybunału będzie długo pamiętany – i to niezależnie od tego, jakie tym razem chwyty, bo przecież ostatnio trudno nawet mówić o kruczkach prawnych, wymyślą politycy PiS.
Bo owszem, Trybunał uznał, że sam ekspresowy tryb uchwalenia pisowskiej ustawy o TK można ewentualnie uznać za zgodny z konstytucją – ewentualnie, bo przecież opatrzył to mnóstwem zastrzeżeń, nie bez powodu przypominając przy okazji idealne wzorce procedury stanowienia prawa.
Inna rzecz, że ową warunkową w sumie akceptację PiS będzie teraz wykorzystywało w swojej retoryce, zwłaszcza że prawnicze subtelności i zastrzeżenia są trudno zrozumiałe dla większości odbiorców. Ale cóż, taki już los i specyfika trybunalskich werdyktów.
Zaraz jednak potem sędziowie dowiedli niekonstytucyjności kluczowych punktów planu PiS dotyczącego podporządkowania sobie TK. Chodzi m.in. o pomysł uzależnienia rozpoczęcia kadencji przez sędziego od zaprzysiężenia przez prezydenta czy składania z funkcji prezesa i wiceprezesa.
Z wyroku TK wynika ponadto, że na podstawie pisowskiej ustawy obecny Sejm nie mógł na obsadzić swoimi kandydatami miejsc w Trybunale zwolnionych w październiku, bo na nie sędziów wybrał już prawidłowo poprzedni parlament (co stwierdził zresztą niedawno pełny skład Trybunału).
Trybunał potwierdził także, że sędzia TK wybrany przez Sejm ma być zaprzysiężony niezwłocznie, a nie w 30 dni. Wytknął przy tym prezydentowi, że skoro miał wątpliwości co do wyboru sędziego, którego ma zaprzysiąc, to powinien wystąpić w tej sprawie do TK, nie zaś uzurpować sobie prawo do samodzielnego orzekania.
Symboliczny był obraz sali posiedzeń Trybunału z przedstawicielem aktualnej większości parlamentarnej samotnie (i często nieudolnie), próbującym stawić czoła reprezentantom najpoważniejszych instytucji i środowisk prawniczych RP: Sądu Najwyższego, Prokuratora Generalnego, rzecznika praw obywatelskich i Krajowej Rady Sądownictwa (oraz sejmowej opozycji).
Tak bowiem obecnie wygląda pole bitwy. Po jednej stronie barykady stoi bezczelna, na nic niezważająca i bezpardonowa siła aktualnej większości parlamentarnej (wzmocniona ostentacyjnie – aż do granic wielokrotnego łamania konstytucji, o obyczajach nie wspominając – wspierającym ją prezydentem).
Po drugiej – nawet nie tyle opozycja, ile wszyscy przerażeni tym, co się w polskim państwie dzieje, a wyposażeni jedynie w argumenty wynikające z zasad demokratycznego państwa prawa. Stąd właśnie ich reprezentantami stali się najpoważniejsi prawnicy i ich organizacje, ale też uczestnicy ulicznych demonstracji broniących pozycji Trybunału.
A stawka jest wielka: zachowanie podstawowego bezpiecznika demokracji, czyli reguły trójpodziału władz (w tym autonomii sądu konstytucyjnego, ale nie tylko), jakość procesu ustawodawczego w państwie czy szacunek dla najważniejszych zasad prawa (choćby zakazu stosowania go wstecz, o ile nie zachodzą nadzwyczajne okoliczności).
Najważniejszym (i najtrudniejszym) zadaniem środowisk opiniotwórczych jest teraz przekonanie jak największej liczby rodaków, że wszystko to nie jest abstrakcją istotną jedynie dla prawników i polityków, lecz wpłynie na los każdego. A równocześnie najlepiej, by jak najmniej Kowalskich się wcześniej sparzyło.