Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

10 zdziwień roku

Polityczne zaskoczenia 2015 roku

Komorowski miał fatalną kampanię wyborczą i nie otrzymał wystarczającego wsparcia ze strony Platformy. Komorowski miał fatalną kampanię wyborczą i nie otrzymał wystarczającego wsparcia ze strony Platformy. Jerzy Dudek / Forum
Rok 2015 kończy się w krańcowo innej rzeczywistości, niż się zaczął. Takich dwunastu miesięcy jeszcze w historii III RP nie było.
O ile Beata Szydło wie, że może być wymieniona w każdej chwili, o tyle Duda mógł przynajmniej spróbować budować własną legendę.Michał Dyjuk/Reporter O ile Beata Szydło wie, że może być wymieniona w każdej chwili, o tyle Duda mógł przynajmniej spróbować budować własną legendę.
Nominacja dla Ziobry była prostym sygnałem mocy, kaprysem partyjnego dyktatora.Krystian Maj/Forum Nominacja dla Ziobry była prostym sygnałem mocy, kaprysem partyjnego dyktatora.
Kaczyński ma największą możliwą władzę. Większej już mieć nie będzie.Kacper Pempel/Reuters Kaczyński ma największą możliwą władzę. Większej już mieć nie będzie.
Ewa Kopacz, trochę na własne życzenie, samotnie i woluntarystycznie prowadziła kampanię wyborczą.Jacek Domiński/Reporter Ewa Kopacz, trochę na własne życzenie, samotnie i woluntarystycznie prowadziła kampanię wyborczą.
W SLD nawet najmłodsi zdawali się być repliką Leszka Millera, więc po prawdzie to on firmował i współtworzył z Palikotem Zjednoczoną Lewicę, skazując ją na porażkę.Aleksandra Szmigiel-Wiśniewska/Reporter W SLD nawet najmłodsi zdawali się być repliką Leszka Millera, więc po prawdzie to on firmował i współtworzył z Palikotem Zjednoczoną Lewicę, skazując ją na porażkę.
Zadziwiające okazało się odrodzenie Pawła Kukiza i jego rezultat w wyborach parlamentarnych.Stefan Maszewski/Reporter Zadziwiające okazało się odrodzenie Pawła Kukiza i jego rezultat w wyborach parlamentarnych.
Polityk z ambicjami i pretensjami, czyli Ryszard Petru.Maciej Łuczniewski/Reporter Polityk z ambicjami i pretensjami, czyli Ryszard Petru.

Artykuł w wersji audio

Niby można się było spodziewać, że nadchodzi czas politycznych zdziwień. Były rosnące notowania Prawa i Sprawiedliwości – ale niespecjalnie, słabnące Platformy Obywatelskiej, naruszonej aferą podsłuchową i wyjazdem Donalda Tuska – jednak powracające cyklicznie do przyzwoitego poziomu. I jakieś pomruki społeczne, zauważone przez POLITYKĘ („Nieznany Polak 2015”) już na samym początku roku, choć trudne jeszcze wówczas do zidentyfikowania. Zresztą chyba jeszcze nigdy tak niewiele nie znaczyło aż tyle. Komorowskiemu zabrakło trochę ponad 2 proc., a lewicy pół procenta, aby polityka polska wyglądała teraz zupełnie inaczej. Jak pokazują sondaże, niewykluczone, że już dzisiaj, gdyby były wybory, to nie polityk PiS, ale ktoś z zupełnie innej politycznej bajki, na przykład Ryszard Petru, tworzyłby koalicyjny rząd. Znowu zatem, jak w 2005 r., w chwili odreagowania, zaniku czujności w centrowym elektoracie, mniejszość zdobyła większość. Chwilowa emocja zaważy nad całymi latami polskiej demokracji. Dlatego rzeczywiście był to rok politycznych dziwów. Na niektóre z nich chcemy zwrócić szczególną uwagę.

1.

Najbardziej oczywistą niespodzianką była przegrana Bronisława Komorowskiego w wyborach prezydenckich, matka wszystkich klęsk byłej władzy. Prezydent szedł do wyborów z myląco dużym kredytem społecznego zaufania. Natknął się, może jako pierwszy tak wyraźnie, na rosnącą niekonsekwencję polskiej polityki i zaskakujące meandry elektoratu: lubią, ale nie wybierają, ufają, ale wolą tego, komu nie ufają, cenią, ale porzucają bez problemu z dnia na dzień. Poparcie duże, ale płytkie i mało istotne.

To prawda, miał Komorowski fatalną kampanię wyborczą i nie otrzymał wystarczającego wsparcia ze strony Platformy. Także – jak twierdzi Tomasz Nałęcz, jeden z doradców prezydenta Komorowskiego – zapłacił skumulowaną cenę za dwie kadencje rządów partii, z której się wywodził i z którą był wiązany. Nałęcz nazywa to tsunami, przed którym chyba nie było sposobu się obronić. Nie można jednak wykluczyć, że przy lepszej organizacji, większej mobilizacji od samego początku, wynik byłby odwrotny i historia potoczyłaby się inaczej. A tak, klęska Komorowskiego, choć procentowo nieduża, symbolicznie i faktycznie była ogromna. Podmyła Platformę, a wzmocniła PiS, uruchomiła logikę zwycięstwa i logikę porażki na zasadzie kładących się kostek domina. Wyborcy chcieli odmiany, więc wybrali Dudę, wygrana Dudy wyniosła Beatę Szydło, więc wsparli Szydło, co dało pełnię władzy Kaczyńskiemu. Polska polityka na najbliższe lata przesądziła się gdzieś w marcu–kwietniu 2015 r., kiedy zachwiał się i już nie uratował przed upadkiem Bronisław Komorowski.

2.

Tym większe jest zadziwienie klęską Komorowskiego, że został on pokonany przez polityka zza węgła – Andrzeja Dudę, postać wcześniej właściwie nierozpoznawalną, z trzeciego rzędu wielkiej polityki. Ten manewr został powtórzony z Beatą Szydło, kolejną figurą w rękach Jarosława Kaczyńskiego. Stopień podporządkowania Dudy i Szydło pryncypałowi może dziwić. Okazało się, że to postaci dramatycznie bez samodzielnego znaczenia. O ile Beata Szydło wie, że może być wymieniona w każdej chwili, o tyle Duda mógł przynajmniej spróbować budować własną legendę. Nie trzeba było wiele. Gdyby przyjął ślubowanie od trzech sędziów wybranych w poprzedniej kadencji, entuzjazmowi nie byłoby końca, a ułaskawienie Mariusza Kamińskiego stałoby się przy tym nieistotnym incydentem – bo tak niskie są oczekiwania wobec ludzi z PiS. Ale tego nie zrobił. Prezydent, zwłaszcza dla tych, którzy „dali mu szansę”, musi być wielkim rozczarowaniem, choć pewnie jeszcze nieujawnianym.

Ta gra w dublerów miała na początku charakter zastępczy, w przekonaniu, że Komorowski jest nie do pobicia, potem jednak stała się realnym pomysłem na największą akcję przykrywkową w dziejach III RP. Co prawda, jak się uważniej posłuchało, to grzmoty IV RP było dobrze słychać. Ale działała już społeczna inercja, wielu wyborców powzięło decyzję i odrzucało sygnały ją podważające. Nawet jeśli przed wyborami parlamentarnymi część centrowego elektoratu zaczynała wietrzyć wielką ściemę, było za późno. Kaczyński wszedł do akcji w dobrym socjotechnicznie momencie: na tyle wcześnie, że mógł dzięki temu pokazać swój wkład w zwycięstwo, udowodnić, iż IV RP Polaków nie odstrasza, a na tyle późno, aby jego szczerość, właśnie z powodu bezwładu opinii publicznej, już na wyniku nie zaważyła. Teraz zdziwienia nie budzi to, że PiS udawało inną partię, za to dziwi zdziwienie tych, którzy na to się nabrali, a teraz dziwią się, jakby pierwszy raz PiS na oczy widzieli.

3.

Kiedyś zawiódł, potem wrócił, a teraz znowu jest w rządzie, czyli powrót Zbigniewa Ziobry – to jednak duże zdziwienie. I do tego na ministra sprawiedliwości, który ponownie będzie jednocześnie prokuratorem generalnym, tak jak było w latach 2005–07, za pierwszej odsłony IV RP. Zdumiewa bezceremonialność właśnie tej nominacji, jej symbolika, jakby Jarosław Kaczyński mówił: tak, chcę właśnie tak i co mi zrobicie? To szczególnie znamienna decyzja. Antoni Macierewicz i Mariusz Kamiński to wiceszefowie PiS, osoby dla wyborców tej partii bardzo ważne, z wielkim mirem, zatem niedopuszczenie ich do ministerialnych stanowisk zapewne zbyt mocno zalatywałoby już politycznym kunktatorstwem.

Ale wobec Ziobry Kaczyński nie miał żadnych zobowiązań, elektorat PiS dawno przerobił go na odszczepieńca, zgodnie z wolą Kaczyńskiego wyrażoną w decyzji o jego usunięciu z partii. Nominacja dla Ziobry była zatem prostym sygnałem mocy, kaprysem partyjnego dyktatora, bo wszelkie opowieści o konieczności docenienia stanowiskiem koalicjanta można między bajki włożyć, Ziobro przywrócony cudem do życia wziąłby wszystko. To była dla Kaczyńskiego czysta przyjemność, choć czuć podskórnie, że to chyba nie ostatnie słowo prezesa PiS w sprawie tego krakowskiego polityka. Że trzyma coś jeszcze w zanadrzu i że Ziobro się jeszcze niemiło rozczaruje. Ale na razie jest potrzebny jako znak powrotu IV RP. Jego brak skrupułów, całkowita odporność na jakiekolwiek zawahania mają być przestrogą i przypomnieniem ciężkiej ręki z czasów „moralnego wzmożenia”.

4.

Tak czy inaczej, nieustannie zadziwia Jarosław Kaczyński. Niby wszystko wiedzieliśmy, nie zwiódł nas przecież niczym sztucznie chowany za plecami Andrzeja Dudy i Beaty Szydło, niemniej objawienie tej, pozbawionej wszelkich skrupułów, władzy po wyborach jest tak ostentacyjne, że jednak zaskakuje. Widać, że przez te osiem lat odstawienia od rządów przemyślał kilkadziesiąt pierwszych ruchów na politycznej szachownicy i zaszachować się łatwo nie da. Dopiero – jak to zauważył lider .Nowoczesnej Ryszard Petru – po wyczerpaniu tego zapasu posunięć, kiedy prezes zacznie wreszcie improwizować, być może w niedoczasie, rozpocznie się prawdziwa, zażarta walka z PiS. A jak pokazuje historia, zawsze jest apogeum władzy, a potem zaczyna się zjazd. Marian Krzaklewski w 1997 r. był gigantem, któremu się wszyscy kłaniali w pas, mianował premiera i rządził absolutnie. Ale szybko z tego szczytu zszedł i nigdy już tam nie powrócił. Kaczyński ma teraz podobną fazę: ma największą możliwą władzę. Większej już mieć nie będzie. Może mieć tylko mniejszą.

5.

W kampanii wyborczej PiS największym, zadziwiająco skutecznym, instrumentem okazało się 500 zł na dziecko. W każdej kampanii każda partia wiele obiecuje (z reguły potem tego nie spełnia albo spełnia tylko w części) i trwa swoista licytacja, która da więcej i komu. Nie było inaczej i w ostatnich kampaniach. Niemniej zaskakujący był sukces obiecanki PiS, że dotowane będą, i to hojnie, rodziny z dziećmi. Te 500 zł, pomnożone przez liczbę potomstwa, jakoś szczególnie trafiło do świadomości ludzi. Te konkretne pieniądze w garści znaczyły więcej niż zapowiedzi reform, innowacji i modernizacji. PiS jakoś dobrze wyliczyło tę kwotę, ona przemawia do wyobraźni, to na przykład w wielu przypadkach refundacja czynszu, raty kredytu, a więc życiowa sprawa. Realia związane z wypłatą tego świadczenia mogą być bardziej prozaiczne, ale liczył się piorunujący efekt obietnicy. Nikt jej nie przebił. Wszyscy byli zaskoczeni jej cynizmem, ale i genialną prostotą. Tym prezentem PiS „dokupiło” sobie brakujące do objęcia rządów 8–10 proc. elektoratu, po to, aby robić swoje.

6.

Rewersem sukcesów PiS są klęski Platformy Obywatelskiej, jej zdumiewająco szybka dekompozycja. Na zużycie Platformy złożyły się oczywiście dwie kadencje rządzenia, kolejne afery, z podsłuchową na koniec, która przetrzebiła kadry partyjne, ale też dała się wykorzystać do negatywnej kampanii wizerunkowej. PiS dozowało swoje szyderstwa i hipokryzje wraz z ujawnianiem kolejnych taśm, zmuszając Platformę do nerwowych i z reguły spóźnionych dymisji i trafiając ze swoimi przekazami do szerszych rzesz publiczności. PO zaczęła jawić się jako partia sytych kotów, zblazowanych graczy, nierozumiejąca tak zwanych zwyczajnych ludzi, niemająca pomysłów na Polskę, poza zgraną radością z ciepłej wody w kranie. Taki był dominujący obraz, ale w realu też było fatalnie.

Ewa Kopacz, trochę na własne życzenie, samotnie i woluntarystycznie prowadziła kampanię wyborczą, nie unikając rażących błędów, ale też trzeba dodać, że nikt znowu specjalnie nie starał się jej pomóc. Aparat partyjny był zajęty sobą i swoimi okręgami wyborczymi, wielu prominentnych działaczy szykowało się już do sukcesji. Co też stało się faktem, kiedy ogłoszono wyniki wyborów. Ożywienie w partii w związku z szykowanymi wyborami przewodniczącego nie przekłada się jednak na ruchliwość na zewnątrz, gdy Platforma musi znaleźć jakąś formułę swojej opozycyjności, mieć coś nowego do zaproponowania Polakom. Ta droga PO w dół zaiste jest zaskakująca. Trwa szukanie dna i przywództwa.

7.

Do dziwów nad dziwami należała też klęska lewicy, z udziałem SLD i z jego właściwie powodu. Niby na końcu Sojusz dał się połączyć z ugrupowaniem Janusza Palikota, zgodził się na liderowanie Barbary Nowackiej, ale było już za późno, bez wiarygodności i z cieniem Magdaleny Ogórek, katastrofalnej kandydatki Leszka Millera na urząd Prezydenta RP. Nie tak dużo zabrakło, by przekroczyć próg i dać sobie jeszcze jedną szansę, lecz jednak zabrakło, co było jakimś wymierzeniem sprawiedliwości za wszelkie wcześniejsze zygzaki, krętactwa, za uprawianie lewicowości kunktatorskiej, za mizdrzenie się do Jarosława Kaczyńskiego, za fałszywą socjalność. Najgorsze zaś było to, że w SLD nawet najmłodsi zdawali się być repliką Leszka Millera, więc po prawdzie to on firmował i współtworzył z Palikotem Zjednoczoną Lewicę, skazując ją na porażkę. Na tym tle wypłynęła Partia Razem, ale teraz, po tygodniach od wyborów, błąka się wokół 2 proc. poparcia w sondażach. Wyraźnie nastąpił koniec początku i pierwszej fascynacji, a teraz przed młodą lewicą najtrudniejsza faza: nabranie powagi i ciężaru. Wszystko jest jeszcze chybotliwe i do stracenia. Mit głosi, że lewica w Polsce ma kolosalną przyszłość, ale na razie ma głównie przeszłość.

8.

Z drugiej strony zadziwiające okazało się odrodzenie Pawła Kukiza i jego rezultat w wyborach parlamentarnych. Wiadomo, sukces w wyborach prezydenckich zdetonował geografię polityczną i odebrał zwycięstwo Bronisławowi Komorowskiemu. Taka detonacja zdawała się otwierać zmianę pokoleniową i przewartościowanie treści politycznych. Ale też ta inicjatywa mogła przecież pozostać na poziomie swojego prawybuchu, jako ostrzegawczy sygnał, wyzwanie dla innych partii, które miały szansę go przejąć i wykorzystać. Zwłaszcza że Kukiz wiele robił już w czasie kampanii parlamentarnej, by obsadzać się w roli infantylnego buntownika, niezbornego, choć namiętnego reformatora wszystkiego, monotematycznego i naiwnego, a jeszcze do tego chaotycznego w pracy organizacyjnej. Ściągającego do siebie ludzi przypadkowych, flirtującego ze środowiskami narodowymi, ale też bez przerwy kłócącego się ze swoimi akolitami. Słupki Kukiza słabły, zdawało się, że nie przekroczą pułapu 5 proc., czyli wejścia do parlamentu. I nagle ruch Kukiz’15 pojawił się na Wiejskiej i to na trzecim miejscu. Jakieś fluidy zadziałały, coś się sprzęgło, może w ostatniej chwili część wyborców wycofała aktywa z PiS, aczkolwiek nadal kwalifikacje polityczne rockmana są na poziomie wstydliwie amatorskim. Zdziwienie, jak można w ogóle głosować na coś takiego jak Kukiz’15, rywalizuje z podziwem dla żywotności tego zjawiska, choć los inicjatywy Palikota sprzed czterech lat brzmi tu wciąż jak memento.

9.

Kukiz to pierwsza jaskółka, która pojawiła się wiosną. Takich nowych postaci było jednak więcej. W najwyższej wadze pojawił się polityk z ambicjami i pretensjami, czyli Ryszard Petru. I to jest zadziwiająca swoją szybkością i dynamiką kariera. Czy będzie nowym Tuskiem? Nie brak opinii, że aby zdobyć naprawdę mocną i trwałą pozycję, musi się „odbankowić”, odejść od neoliberalizmu, przejść – patrząc historycznie – z fazy dawnego KLD w kierunku Unii Wolności, Platformy, może z elementami socjaldemokracji, ale zrobić to jeszcze lepiej niż Donald Tusk. Bo na nowy PiS potrzeba nowego Tuska.

W otoczeniu Petru jest kilku młodych polityków, a zwłaszcza polityczek, których już dało się zauważyć, inteligentni, elokwentni, choć jeszcze trochę naiwni, a może po prostu idealistyczni. Tak się złożyło, że naprzeciw silnego jak nigdy PiS staje nowe pokolenie uczących się dopiero nowych polityków i wybierająca lidera Platforma.

10.

Cała wielka zmiana, której tak chcieli podobno Polacy, to upragnione „odświeżenie polityki”, w ostateczności sprowadziło się do oddania monopolu władzy partii Kaczyńskiego. Dzieli i rządzi formacja, której jedyny prawdziwy lider i autor wszystkich koncepcji okupuje marne pozycje w rankingach zaufania do polityków. Wyborcy zatem przyznali prawo do radykalnych zmian w państwie partii, której przywódcy – według ostatnich sondaży – ufają mniej niż wyrastającemu na lidera twardej opozycji Ryszardowi Petru, nawet wyraźnie mniej niż Bronisławowi Komorowskiemu, uosabiającemu według prawicy upadek III RP. Co prawda w tym rankingu wygrywa prezydent Duda, ale z wynikiem zawstydzająco, bo blisko o połowę niższym, niż jeszcze na początku roku miał jego poprzednik. To po co była ta „dobra zmiana”?

I to jest dziesiąte, zdecydowanie największe, zdziwienie, niewiarygodny paradoks tego mijającego roku. Coś, czego w racjonalny sposób nie da się wyjaśnić. Jest jednak prawdopodobne, że to ukryte logiczne pęknięcie, jak pogłębiająca się z czasem zmęczeniowa rysa, ujawni się w roku następnym. Wydaje się, że polska polityka jest teraz zbyt dziwna i absurdalna w swojej niekonsekwencji, aby się w tej postaci dłużej utrzymać. Chyba że jeszcze raz się mocno zdziwimy…

Polityka 51/52.2015 (3040) z dnia 15.12.2015; Polityka; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "10 zdziwień roku"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną