Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

PiS żegna się z pomysłem przedterminowych wyborów do samorządów

Michał Lepecki / Agencja Gazeta
Ewentualna porażka w wyborach do nowego sejmiku podważyłaby argument, którym PiS szermuje obecnie, że ma poparcie całego społeczeństwa.

Wskazują na to różne zapowiedzi i wypowiedzi, które padły w ciągu ostatnich kilku dni. Najpierw „Dziennik Gazeta Prawna” ustalił, że w podkomisjach sejmowych ruszają prace nad wprowadzeniem kadencyjności wójtów, burmistrzów i prezydentów miast. Że chodzi o to, by samorządowcy rządzili najwyżej przez dwie pięcioletnie kadencje z rzędu. Nowe zasady miałyby wejść w życie przy wyborach samorządowych w 2018 r. Ale dwie kadencje „przysługujące” włodarzowi byłyby liczone od owej cezury.

Czyli każdy burmistrz, prezydent czy wójt w 2018 r. mógłby się ubiegać o fotel niezależnie od tego, przez ile lat sprawował wcześniej urząd. Trudno się tu dopatrzyć szybkiego parcia do zmiany, choć część mediów uznała, że to rewolucja. Plany te mogą oznaczać pożegnanie PiS z wizją przedterminowych wyborów do samorządów.

Ostrożnie i uspokajająco było też 10 grudnia w Sejmie, kiedy padło pytanie, czy rząd planuje zmianę podziału administracyjnego Polski oraz utworzenie nowych województw. Sekretarz stanu w MSWiA Jarosław Zieliński zapewniał, iż nie ma obecnie planu takich zmian. Dodawał, że możliwe są „pewne korekty w ramach obowiązującego obecnie podziału terytorialnego państwa”. A i te „korekty” obudował całą masą zastrzeżeń – że muszą być poprzedzone szczegółowymi danymi, koncepcją, analizami, informacjami o kosztach i efektach, wreszcie – że nic bez konsultacji społecznych i społecznej akceptacji. Słowem, lawirował między wyborczymi obietnicami a powyborczą rzeczywistością.

Ten ton mocno odbiegał od zapowiedzi z końcówki kampanii PiS i pierwszych dni po zwycięstwie. Wtedy wyglądało na to, że samorządy staną się jednym z pierwszych celów nowej władzy. Obietnice tworzenia tu i ówdzie nowych województw (środkowopomorskie obiecywał w Koszalinie i Słupsku osobiście Jarosław Kaczyński) otwierały perspektywę przyspieszonych wyborów samorządowych. Przynajmniej tam, gdzie dojdzie do zmian. Ba, okazało się, że taka ewentualność była tu i ówdzie wśród działaczy PiS rozważana już wcześniej. Wśród włodarzy województw wystawionych na strzał powiało grozą. Bo nowe podziały administracyjne oznaczałyby opóźnienia w absorpcji pieniędzy unijnych.

Teraz mają poczucie, że presja PiS na ich poletko zelżała. Może dlatego, że pożytki, jakie partia ta mogłaby wynieść z konfrontacji, są mocno niepewne. Weźmy takie Pomorze. Nie wszystkie lokalne społeczności, które miałyby tworzyć nowe województwo środkowopomorskie, chcą w nim być. Część jest zdecydowanie na „nie”. Co więcej, Słupsk i Koszalin nigdy nie były pisowskie, raczej eseldowskie.

Ewentualna porażka w wyborach do nowego sejmiku podważyłaby argument, którym PiS szermuje obecnie, że ma poparcie całego społeczeństwa. Samorządy to nie Trybunał Konstytucyjny. To przysłowiowa koszula na ciele. Tu skutki destabilizacji, konfliktów szybko przenoszą się na mieszkańców. A bez zamieszania i tak się nie obejdzie przy likwidacji gimnazjów, cofnięciu reformy sześciolatków oraz aplikacji kwoty wolnej (uderzy to w gminne i miejskie budżety).

Mimo uspokajających sygnałów temperatura w samorządach niepisowskich (także tych apartyjnych) jest wciąż podwyższona. Bo może to cisza przed burzą. Bo – jak powiada marszałek jednego z województw – mamy nowy model demokracji: demokrację z zaskoczenia. Nie ma pewności, co przyniesie następny dzień.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną