Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zwierzęta polityczne

Jest wniosek do prokuratury o zbadanie sprawy lisa z pisowskiego marszu

Agencja Gazeta
Zarząd Główny Towarzystwa Obrony Zwierząt pyta prokuraturę o lisa i wnyki. Skąd się wzięły na Marszu Wolności i Solidarności w Warszawie? Można też zapytać, czy to tylko niesmaczny żart czy już groźba.

Żarty z cudzego nazwiska uważano w mojej szkole dziennikarstwa za tanie, mało inteligentne i nieśmieszne. Proste: jak już kogoś nie stać na dobry dowcip czy inteligentną złośliwość, to sobie przynajmniej tak ulży, dworując z nazwiska. To jak żartowanie z choroby psychicznej czy kalectwa. Po prostu w złym stylu.

A jak nazwać to, co pokazano na niedzielnym marszu poparcia dla rządu, podczas którego niesiono umęczone zwłoki lisa złapanego we wnyki, z podpisem: „Tomasz na żywo”? Lis był rudy, a takich się nie hoduje. Schwytano go zapewne w lesie. Czy „na okoliczność” marszu?

Wiadomo, o co, a raczej – o kogo chodzi. O dziennikarza Tomasza Lisa, redaktora naczelnego tygodnika „Newsweek” i autora popularnego programu w TVP 2. Znienawidzonego przez polityków prawicy. Wiadomo też, że ani to widowisko uliczne z lisem dowcipne, ani inteligentne, ale zwyczajnie prostackie. I agresywne: jak kogoś nie stać na dowcip, jak jest intelektualnie bezsilny i ubogi, to ucieka się do agresji. Normalka. Tak właśnie zrobili uczestnicy pochodu niosący zwłoki lisa. Dziwić się można jedynie, że nikt na tę niestosowność nie zwrócił uwagi, skoro tylu tam było ludzi społecznie czułych i wrażliwych na cierpienie. Nie chcę iść dalej, bo przecież można uznać, że to wprost wypowiedziana groźba pod adresem znanego dziennikarza. Uważaj, Lisie, bo czeka cię taki sam los. Pogróżka? Jeśli tak, to czy nie należy jej potraktować poważnie? Bo przecież na żart to nie wygląda.

Zarząd Główny Towarzystwa Obrony Zwierząt w Rzeczypospolitej Polskiej ocenił tę inscenizację jeszcze ostrzej i złożył do Prokuratury Rejonowej Warszawa Śródmieście zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa, określonego w odpowiednim artykule ustawy o ochronie zwierząt. Domaga się wyjaśnienia, czy osoba, która przygotowała tablicę, „posiadała zgodę właściwego marszałka województwa na pozyskanie zwierzęcia do celów kolekcjonerskich”. Kto i czy zgodnie z prawem przekazał zwłoki lisa, do kogo należały wnyki i czy policja zabezpieczyła odpowiednie dowody w sprawie? Bo powinna, skoro widziała zdarzenie, zwłaszcza że podczas marszu policji nie brakowało. Prokuratura uzna pewnie, że to taki dowcip, bez społecznej szkodliwości nawet.

Ważne jednak, że ktoś na zdarzenie zareagował, jak zrobiło to Towarzystwo Obrony Zwierząt. Że ktoś dostrzegł jego niestosowność i obrzydliwość. Że znalazł się ktoś, kto wykazał czujność, wrażliwość i spojrzał na sprawę nie od strony politycznej. Może dzięki tej reakcji sprawa nie przeminie (mam nadzieję) wraz z przemarszem demonstrujących pod hasłami wolności i solidarności.

Przy okazji: nie podoba mi się także czepianie się kota prezesa Kaczyńskiego. Hasło „Oddaj kota”, jakie pojawiło się na demonstracji sobotniej, tej obywatelskiej, też nie wydaje mi się dowcipne ani twórcze. Nie to co hasło „Saska przeprasza za Kępę”. Albo: „Masz już księżyc, zostaw Konstytucję”.

Kot prezesa (ani żaden inny kot) nikomu nie wadzi. Przeciwnie, oderwanie od rzeczywistości, jakie zarzuca się Jarosławowi Kaczyńskiemu, czyni mniejszym, bo kotu trzeba kupić karmę, żwirek, posprzątać toaletę, zaszczepić, odrobaczyć, słowem: trzeba zadbać o kota. Koty Kaczyńskiego, jak wiadomo, zawsze były uratowane, wyciągnięte z nieszczęścia, znalezione, przygarnięte i otoczone opieką. To nie były koty rosyjskie, tureckie ani nawet syjamskie, nie żadne modne rasy kupione dla szpanu. To były i są zwykłe dachowce, które ludzie źle potraktowali, prawie tak samo źle jak owego lisa, schwytanego we wnyki…

Dlaczego kot akurat jest przedmiotem kpin, skoro najmniej się do tego nadaje? Gdyby prezes miał psa, byłby lepszym politykiem? Okolicznością łagodzącą w tym wypadku jest jedynie to, że nikomu nie przyszło do głowy umieścić pod hasłem skórki kota. Że żaden kot z powodu tego nie zginął. I na tym polegała (także) wyższość marszu sobotniego, obywatelskiego, nad niedzielnym, partyjnym.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną