To poniekąd ja – przedstawia się do telefonu rozgrzanego od połączeń przychodzących. Ma się wrażenie, że z domem w podwarszawskiej Owczarni łączy się dziś cała Polska. Dzwonią różni ludzie, pytają, co mogliby zrobić. Trochę nie dowierzają, że to on odebrał, ten Kijowski z telewizji, facet z brodą i w okularach, który pociągnął za sobą tłumy.
Mateusz Kijowski, założyciel Komitetu Obrony Demokracji, prawie dwa metry wzrostu, ostatnimi wieczorami zasypia na siedząco. I nie ma czasu porządnie zjeść, pogadać z synem, nakarmić kotów.
W tamtą sobotę trochę nie dowierzał. Patrzył na ludzi: szli chodnikami, wypełniali tramwaje i autobusy, jakby za chwilę miał się rozpocząć mecz na Narodowym. Kijowski siedział w autobusie z politykami. Zastanawiali się, czy przyjdzie dość ludzi, żeby ruszyć na marsz. On ich uspokajał: zobaczycie, przyjdą. Przyszli punktualnie.
• • •
– Jestem dzieckiem Marca ’68, bo urodziłem się w grudniu – uśmiecha się Kijowski. Jego ojciec jest fizykiem teoretycznym. Uczestniczy w proteście razem ze swoimi studentami. Matka jest chemiczką, kiedyś pracownikiem naukowym UW, później nauczycielką. W domu rozmawia się o sprawach publicznych.
W latach 80. Mateusz uczestniczy w życiu parafii, w której działa klub turystyczny Wędrowiec. Jeżdżą na wycieczki i obozy, on śpiewa, gra na gitarze.
Tata Mateusza reaktywował po czasach stalinizmu drużynę harcerską – Czarną Jedynkę. Doświadczenia przyniósł później do Wędrowca. Wartości harcerskie – odwaga, uczciwość, poczucie wolności – nadal są dla Mateusza ważne. Ostatni letni obóz zbiega się z wybuchem wolności. 1989 r. Kijowski przyjmuje z nadziejami. Zaczyna pracować, zarabia pierwsze pieniądze.