Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Tym razem poważnie – z wyjątkiem (końca felietonu)

Beata Szydło nie rozumie, czym jest pluralizm. Przykładem dalsze losy Trybunału

Rafael Angel Irusta Machin / PantherMedia
Postulat pluralizmu w TK świadczy o nierozumieniu tego, kim ma być sędzia konstytucyjny. Ma on być przede wszystkim niezawisły.

Z wielu stron słychać pokrzykiwania, że Trybunał Konstytucyjny powinien być pluralistyczny, np. wedle całkiem ostatniej wersji rozwiązanie obecnego kryzysu mogłoby polegać na tym, że opozycja miałaby 8 miejsc na 15, a partia rządząca 7, a wtedy rząd mógłby być skutecznie kontrolowany.

Pozostaje tylko mały drobiazg. Mianowicie ustawa zasadnicza, a dokładniej mówiąc jej zmiana. Przypuśćmy zatem, że do konstytucji wprowadza się przepis: „Partie opozycyjne obsadzają nie mniej niż osiem stanowisk sędziów w Trybunale Konstytucyjnym”, a artykułów dotyczących TK pozostaje bez zmiany.

Od razu powstaje problem, które partie i jak to ustalać czy co wtedy, gdy powstanie rządząca koalicja mająca np. 70 proc, głosów w Sejmie. Premier Szydło wskazała w Parlamencie Europejskim (debata z 19 stycznia 2016 r.) na możność osiągnięcia kompromisu właśnie wprowadzenia obligatoryjnej większości w TK dla opozycji.

Wszelako Beata Szydło najwyraźniej nie rozumie, na czym polega pluralizm. Postulat pluralizmu w TK właśnie świadczy o nierozumieniu tego, kim ma być sędzia konstytucyjny. Ma on być przede wszystkim niezawisły i kierować się prawem oraz dążeniem do rozwiązywania rozmaitych, także bardzo trudnych problemów.

Jasne jest jednak, ze sędzia jest tylko człowiekiem, ma swoje sympatie polityczne, jest wierzący lub nie itd. Tym także kieruje się w swoich rozstrzygnięciach, w tym w zdaniach odrębnych. Jak już w jednym z wcześniejszych tekstów zaznaczyłem, dwa orzeczenia TK są dla mnie wątpliwe. Chodzi o klauzulę sumienia i ubój rytualny. Nie mam np. żadnych wątpliwości, że orzeczenie w pierwszej sprawie było dyktowane respektowaniem stanowiska Kościoła katolickiego, natomiast w drugiej być może przeważyło dążenie do ochrony interesów rolników polskich. Oba rozstrzygnięcia pozostawały jednak w granicach prawa. Słynne spory w USA dotyczące interpretacji zasady „równi, ale podzieleni” też przebiegały z silnym udziałem indywidualnych poglądów poszczególnych sędziów, ale rozstrzygnięcia pozostawały w ramach Konstytucji amerykańskiej. Jest dumą Amerykanów, że Sąd Najwyższy wreszcie zdecydował o delegalizacji podziału na odrębne szkoły wedle koloru skóry, a nie że długo z tym zwlekał.

A u nas? Czołowy polityk epatuje określeniem typu „redutą broniącą tego [tj. postkomunistycznego] układu”, nie podając przykładu ani jednego orzeczenia, który by o tym świadczył. Podejrzewa przy tym, że agitacja za pluralizmem zamazuje prawdziwy konflikt wokół TK, tj. sprawę poniechana przez Andrzeja Dudę, urzędującego Prezydenta RP, ślubowania przez 3 sędziów prawidłowo wybranych przez Sejm VII kadencji.

TK stwierdził prawidłowość tego wyboru i na tym sprawa się kończy. Dywagacje kogokolwiek na temat zwyczajów konstytucyjnych, rzekomo zabraniających wyboru sędziów TK przez parlament w okresie, gdy kończy kadencję czy deliberacje, co stałoby się, gdyby inauguracja Sejmu VIII kadencji nastąpiła parę dni wcześniej, są nie tyle akademickie, ile komiczne. Tak czy inaczej pluralizm neguje zasadę niezawisłości sędziowskiej, bo wprost zaprasza do tego, aby sędziowie byli wierni swoim partiom. Jak pluralizm, to pluralizm.

Pozostając przy TK, warto zdać sobie sprawę z istoty tego, co ma zdarzyć się 12 lutego w związku z badaniem konstytucyjności noweli z 22 grudnia 2015 r. Uzupełniam tutaj uwagi poczynione w jednym z poprzednich felietonów, mianowicie tym, w którym wysunąłem potrzebę kursu z logiki dla przedstawicieli władzy. Wiele zresztą wskazuje na to, że i opozycja nie bardzo wie, o co chodzi.

Problem polega na tym, w jakim składzie Trybunał ma rozpatrywać tę sprawę: 12-osobowym (bo tylu sędziów może orzekać, wedle prezesa TK, który o tym decyduje) czy 13-osobowym, jak tego wymaga nowela, która obowiązuje.

Załóżmy, że TK rzecz rozpatruje w składzie 13-osobowym. Nowela w całości została zaskarżona, co znaczy, że także przepisy regulujące procedurę przed Trybunałem. Załóżmy dalej, że TK orzekł, iż nowela jest niekonstytucyjna. Skoro jednak działał w oparciu o niekonstytucyjne przepisy, orzeczenie w sprawie ich niekonstytucyjności jest nieważne. Przyjmuje się bowiem, że przepis uznany za niekonstytucyjny jest uznany za nieważny, jest taki od samego początku, o ile nie był wcześniej stosowany.

To ostatnie zastrzeżenie jest potrzebne z uwagi na zasadę, że prawo nie działa wstecz (pomijam dalsze możliwe komplikacje). Nie może być jednak tak, aby nowela zmuszała TK do podjęcia tylko jednej decyzji, mianowicie, że nowela jest konstytucyjna. Nadto każde orzeczenie TK mogłoby być zaskarżone z uwagi na to, że 13., 14. i 15. z listy wybranych przez Sejm VIII kadencji (o nich chodzi) zdaniem TK nie zostali wybrani w sposób prawidłowy. Nawiasem mówiąc, wymóg 13 sędziów, absurdalny, np. z uwagi na branie 2/3 z liczby 13, był najwyraźniej nie dla usprawnienia pracy TK, ale po to, aby zmusić do zalegalizowania orzekania przez wątpliwych sędziów.

Logikom dobrze są znane problemy związane ze stosowaniem zdań do nich samych, np. wypowiedź „to zdanie jest fałszywe” prowadzi do sławnego paradoksu kłamcy. Analiza stwierdzenia „przepis proceduralny x jest niekonstytucyjny” przy założeniu, że tak orzeczono na podstawie procedury przezeń ustanowionej, prowadzi do wniosku, że orzeczenie jest wadliwe, gdyż wydane na podstawie prawa, które nie obowiązuje.

TK nie może więc orzec niekonstytucyjności bez popadnięcia w niekonsekwencję. Tedy TK może, stosując procedurę x, orzec tylko, że przepis jest konstytucyjny. Tymczasem założenie na temat TK jest takie, że może orzec konstytucyjność lub niekonstytucyjność każdego przepisu prawnego. Tak więc TK musi orzekać na podstawie przepisów niezależnych od noweli z 22 grudnia 2015 r., a tymi są przepisy konstytucyjne dotyczące TK. Są całkowicie wystarczające.

Logika mocno podpiera tezę, że nowela o TK nie może być równocześnie ramą dla orzekania o jej konstytucyjności i przedmiotem tego orzeczenia. Rzecz nie w tym, czy można wprowadzić większość kwalifikowaną w podejmowaniu takich czy innych decyzji, bo ustawodawca może to zawsze uczynić. I nie w tym, że zakładając, że orzeka 13 sędziów, 4 jest w stanie zablokować wydanie orzeczenia, co może, aczkolwiek nie musi być irracjonalne, gdyż nigdzie nie jest powiedziane, że prawo ma być racjonalne. Istota sprawy polega na tym, że prawo ma być tak interpretowane, aby jego aplikacja prowadziła do jawnej niedorzeczności. A czymś takim jest sytuacja, w której sąd konstytucji może wydać orzeczenie tylko w jednym kierunku.

Wyżej napisałem, ze logicy dobrze znają kłopoty z samozwrotnym stosowaniem stwierdzeń. A prawnicy i politycy? Nie prowadziłem ankiety, ale jestem skłonny udzielić odpowiedzi przeczącej. To, że logiki nie zna pani Krystyna Pawłowicz, której inwencji nowela zawdzięcza brak vacatio legis (jasne, że po, aby naprawianie TK nie można było zaskarżyć przed wejściem w życie stosownej ustawy) oraz, zapewne, magiczną trzynastkę, nie dziwi, bo trudno byłoby spodziewać się czegoś innego po największej prawniczej gwieździe obecnej większości parlamentarnej. Wszelako smutniejsze jest, że dwoje sędziów TK, nota bene świadczących o postępującej pluralizacji TK, złożyło zdania odrębne. To oczywiście jest całkowicie dopuszczalne. Ciekawy jest jednak motyw.

Otóż oboje sędziowie powiadają, że kierując się domniemaniem konstytucyjności noweli, uważają, że TK w przedmiotowej sprawie winien orzekać w co najmniej 13-osobowym składzie. Jest mi naprawdę nieswojo, gdy mam zwrócić uwagę doświadczonej sędzi i rutynowanemu adwokatowi, że nie ma czegoś takiego jak niewzruszone domniemanie konstytucyjności. W rozważanym przypadku dlatego nowela jest zaskarżona w taki sposób, że domniemanie konstytucyjności musi być zawieszone.

Mam też coś wesołego do zauważenia na sam koniec. Wiele osób powiada, że sprawy polskie należy załatwiać w Polsce. Pewna zacna matrona w powszechnie znanej tragifarsie kołtuńskiej dramacie stwierdziła: „Brudy trzeba prać we własnym domu”. Wszelako pani Aniela Dulska miała uproszczone zadanie, gdyż w przypadku skandalu (gdyby domowa pralnia nie wystarczyła), musiałaby wyprowadzić się na przedmieścia w Krakowie (Lwowie).

Ale państwo polskie nie ma wielkiego wyboru. Wyprowadzenie się z Europy możliwe jest tylko w jednym kierunku. Może więc lepiej nie ryzykować. Mimo tytułowej zapowiedzi to dość poważna sprawa.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną