Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zwykły słuchacz radia

Barbara Stanisławczyk zrezygnowała z kierowania Polskim Radiem

Barbara Stanisławczyk, była już prezes Polskiego Radia. Barbara Stanisławczyk, była już prezes Polskiego Radia. Krystian Maj / Forum
W ostatni czwartek Stanisławczyk wygrała konkurs i utrzymała stanowisko prezes Polskiego Radia. Teraz nieoczekiwanie złożyła rezygnację.

Artykuł w wersji audio

Kariera Barbary Stanisławczyk w Polskim Radiu jest pełna kontrowersji. W czwartek udało jej się wygrać konkurs przeprowadzony przez Radę Mediów Narodowych. Dokonała tego dopiero w drugiej turze, a poparcia nie chcieli jej udzielić nawet członkowie Rady, którzy są posłami PiS. Teraz Barbara Stanisławczyk złożyła rezygnację z piastowanej przez nią funkcji.

Barbara Stanisławczyk-Żyła złożyła rezygnację z dniem 31 marca i nie uzasadniła jej w żaden sposób. Jak powiedział PAP członek RMN Juliusz Barun: „To dla wszystkich wielkie zaskoczenie, na które chyba nikt nie był przygotowany. Rozmawiałem z prezesem Rady Krzysztofem Czabańskim; po niedzieli będziemy się musieli spotkać i przedyskutować sytuację”.

Kim jest i jak udało jej się zdobyć funkcję prezes Polskiego Radia pisaliśmy w styczniu 2016 roku.

[Poniższy artykuł Grzegorza Rzeczkowskiego o Barbarze Stanisławczyk ukazał się w styczniu 2016 roku]

O pani prezes można usłyszeć wiele komplementów. Pracowita, wymagająca, inteligentna, błyskotliwa, dowcipna, wesoła. Wulkan pomysłów, reporterski i pisarski talent. Ale częstotliwość pochwał co najmniej równa jest ocenom krytycznym. Pamiętliwa, wybuchowa, obrażalska, autorytarna, apodyktyczna. Przekonana o własnej nieomylności. Z deficytem empatii.

– Nie mam ochoty rozmawiać o Barbarze Stanisławczyk. Nie chcę i nie będę. Albo: – Powiem, ale broń Boże nie pod nazwiskiem. Chcąc się czegoś dowiedzieć o prezes Polskiego Radia, trzeba być przygotowanym na tego typu reakcje. Nawet ze strony tych jej znajomych, którzy na rynku medialnym coś znaczą. – Nie znosi krytyki. Obraża się, złości. Kiedyś na moich oczach cisnęła kubkiem o ścianę – opowiada była współpracowniczka, która zna Stanisławczyk z czasów, gdy ta kierowała miesięcznikiem „Sukces”.

W krainie kangurów

Pierwsze spotkanie nowej prezes z Radą Programową radia miało nie wykraczać poza rutynę. Zwykła wymiana uprzejmości i trochę planów na przyszłość. Tak przynajmniej wyobrażali je sobie członkowie Rady. Wszystko pewnie poszłoby zgodnie z planem, gdyby nie wiceprzewodniczący Rady Krystian Legierski, który spytał o powody zwolnienia dyrektora Jedynki Kamila Dąbrowy (wypowiedzenie dostał od Stanisławczyk już pierwszego dnia jej urzędowania) oraz o odejście szefowej Trójki Magdaleny Jethon. Dokończyć pytania jednak nie zdążył, bo prezes wstała od stołu, rzuciła, że w takiej atmosferze rozmawiać nie będzie, i wyszła energicznie, zamykając za sobą drzwi.

Legierski pewnie potraktowałby Stanisławczyk z większą wyrozumiałością, gdyby wiedział, że z panią prezes trzeba delikatnie. Bożena Gaińska, kiedyś dziennikarka pism kobiecych, dziś na emeryturze, przypomina sobie kolegium redakcyjne „Kobiety i Życia” z początku lat 90. Właśnie ukazał się reportaż Stanisławczyk o Janie Pawle II, a raczej o młodym Karolu Wojtyle. Cytowała m.in. jednego z kolegów, który stwierdził, że nie ma ochoty mówić, bo jest już zmęczony ciągłym opowiadaniem dziennikarzom o papieżu. – Dziś cytowanie tego typu słów jest normą, wtedy nie. Pan zadzwonił do niej z pretensjami, tekst został też skrytykowany na kolegium właśnie za tę wypowiedź – wspomina Gaińska. – Basia wstała, łzy trysnęły jej z oczu i wykrzyczała, że nie pozwoli sobie na takie traktowanie, bo ona nie przyszła do nas jako młoda dziennikarka, tylko uznana reporterka. Byliśmy zszokowani.

Liliana Śnieg-Czaplewska, która w latach 90. pracowała ze Stanisławczyk w „Twoim Stylu”, wspomina, że była przekonana o swej wartości, ale dość powściągliwa w mówieniu o sobie. – Miała już wtedy mocno prawicowe poglądy. Na przykład absolutnie wszystko, co związane z PRL, było złe. Specjalnie jednak się z nimi nie obnosiła, a też nikomu to w tamtych czasach nie przeszkadzało, bo my polityką się nie zajmowałyśmy – opowiada dziennikarka.

Przez lata ta zasada obejmowała również Barbarę Stanisławczyk. Zawsze stylowo ubrana blondynka, której koleżanki zazdroszczą dziewczęcej sylwetki. Rocznik 1962, z pasją do nocnego grania na gitarze i czytania książek. Mąż na dyrektorskim stanowisku w firmie sprzedającej klimatyzatory, poznany jeszcze na studiach, 23-letni syn. – Jesteśmy związkiem tradycyjnym – podkreślała kilka lat temu w „Dzień Dobry TVN”. O rodzinie mówi niewiele, choć znajomi twierdzą, że z synem łączą ją bardzo silne więzi.

Z wykształcenia geodetka po Politechnice Warszawskiej i dziennikarka (studia podyplomowe na Uniwersytecie Warszawskim). Po dyplomie wyjechała do Australii, do siostry, by zarobić na lepszy start. Dopiero po powrocie, na początku lat 90., zaczęła pisać do różnych tytułów, głównie reportaże do prasy kobiecej. Tematyka raczej społeczna: dziewczynka chora na słoniowaciznę, sukienka ślubna używana przez trzy panny młode, portret znanej pływaczki zdyskwalifikowanej za doping, reportaż z rodzinnej wsi Ewy Wachowicz, napisany tuż po jej nominacji na rzecznika rządu Pawlaka, ale też z Bornego Sulinowa, które zaludniało się po wyjeździe Rosjan.

Publikowała w „Kobiecie i Życiu”, w „Twoim Stylu” i „Pani”, w której szefowała działowi reportażu i była naczelną. Na początku ubiegłej dekady nastąpiła dłuższa przerwa. Wróciła, by w 2006 r. objąć magazyn „Sukces”, a po trzech latach zostać dyrektorem zarządzającym Wydawnictwa Przekrój wydającego „Sukces” i nieistniejący już tygodnik „Przekrój”.

O ile jako naczelna magazynu radziła sobie dobrze – zrestrukturyzowała pismo, któremu groziło zamknięcie – to już dyrektorowanie było dla niej wyzwaniem zbyt ambitnym. – Miała ogromne problemy z przygotowaniem budżetu wydawnictwa. Przesuwała to z tygodnia na tydzień, widać było, że się na tym zwyczajnie nie zna – mówi Jacek Kowalczyk, ówczesny naczelny „Przekroju”, dziś redaktor w POLITYCE. W marcu 2010 r. została zwolniona. – Świat jej się wtedy zawalił. Mocno to odchorowała, zamknęła się w sobie i zgasła, jakby była pod wpływem leków uspokajających – wspomina znajoma.

Od TVN do TV Republika

W telewizji za to kwitła. – Jak zaczynała mówić, mogła właściwie zająć cały program – wspomina jedna z koleżanek. Występowała w programie Katarzyny Montgomery „Mała Czarna” w TV4, który przez kilka lat współprowadziła m.in. razem z Aleksandrą Kwaśniewską, Karoliną Wajdą i Agnieszką Maciąg. Dominujące tematy: seks, antykoncepcja, zdrada, wychowanie dzieci, problemy rodzinne. Stanisławczyk pojawiała się również w bardziej topowych programach – w TVN24 w „Drugim Śniadaniu Mistrzów” Marcina Mellera i w TVP u Tomasza Lisa. Reprezentowała konserwatywny punkt widzenia, dość krytyczny wobec poglądów liberalnych, choć nie napastliwy.

W przerwach między kolejnymi zmianami redakcji siadała do pisania książek i doktoratu na UW („Wzorce patriotyzmu jako przedmiot sporów i przewartościowań w świetle przemian cywilizacyjnych i przekształceń ustrojowych w Polsce po 1989 roku”). W sumie ma na koncie dziewięć publikacji.

Rozstrzał tematyczny i gatunkowy spory – spod pióra Barbary Stanisławczyk wyszły reportaże, wywiady, a nawet powieści. Rozmawiała z Krzysztofem Kąkolewskim, pisała o Marku Hłasce, funkcjonariuszach SB, prostytutkach, pomocy udzielanej Żydom przez Polaków w czasie wojny. Przypomniała dziesięć sylwetek ofiar katastrofy smoleńskiej, z Marią Kaczyńską na czele, oraz ich krewnych zamordowanych w Katyniu. Najnowsza, wydana tuż przed ostatnimi wyborami, książka nosi znamienny tytuł „Kto się boi prawdy? Walka z cywilizacją chrześcijańską w Polsce”.

Pisarskie dokonania Stanisławczyk krytykę niespecjalnie zachwyciły, choć niektóre jej dzieła doczekały się wznowień. Tak jak wydana po raz pierwszy w 1991 r. i napisana wspólnie z Dariuszem Wilczakiem na podstawie rozmów z esbekami „Pajęczyna. Syndrom bezpieki” książka zawierała sensacyjną informację (choć bez nazwisk), która potwierdziła się dopiero później, że druga żona pisarza Pawła Jasienicy była podstawioną mu przez SB agentką.

Jedną z książek, z których Barbara Stanisławczyk jest najbardziej dumna, czyli „Miłosne gry Marka Hłaski”, Ryszard Marek Groński na łamach POLITYKI nazwał „pościelówą” i „kapownikiem towarzyskim”. „W czynszówce, w której Barbara S. objęła dozorcostwo, nazwiska żyjących i nieboszczyków (nieraz jeszcze ciepłych) są eksponowane. Często ponad zasługi. Czynszówka ma być Domem Literatury. Ale czy gorliwej krzątaczce chodzi o literaturę?” – zastanawiał się zgryźliwie felietonista. Książka zawiera nie tylko opisy tytułowych „miłosnych gier” głównego bohatera, w tym jego rzekomych związków z mężczyznami, ale też stwierdzenia typu „najważniejszymi pismami literackimi kierowali – bezpośrednio lub pośrednio – homoseksualiści”, czy sugestie, że aby zrobić karierę pisarską w PRL, trzeba było „być Żydem lub wplecionym w żydowskie koligacje”.

Uznanie krytyki mogło ominąć Stanisławczyk również ze względu na jej specyficzny język, który dość trudno odkodować. Oto próbka wywiadu rzeki z Krzysztofem Kąkolewskim, który był jej mentorem od czasów studiów dziennikarskich: „Posiadł pan tajemnicę non-fiction i prawdę o człowieku, jako bohaterze dokumentalnym. Reportażem pan się znudził i wtedy zaczął się dla pana czas introspekcji. Mistrz zdecydował się zostać terminatorem w dziedzinie prozy. Czy faktycznie zaczynał pan od początku, czy to tylko opinia złośliwców?”.

Niektórzy znajomi twierdzą, że zwolnienie z „Sukcesu” i chłodne przyjęcie kolejnych książek przez tzw. mainstream mogło pchnąć ambitną Stanisławczyk tam, gdzie o uznanie łatwiej. Szczególnie dla osoby, która pokazała esbecki układ, oddała hołd Polakom ratującym Żydów, o upamiętnieniu ofiar Smoleńska nie wspominając. Z takim portfolio drzwi do „niepokornych” mediów stały otworem. Stanisławczyk powoli znikała z „głównego nurtu”, publikując w tygodniku „wSieci”, komentując u boku Joanny Lichockiej w TV Republika, goszcząc na antenie Radia Maryja. Jej wypowiedzi to echo pisowskiego przekazu w formie nieskażonej.

Ukoronowaniem drogi, która zaprowadziła ją do fotela prezesa PR z nominacji PiS, był wywiad udzielony braciom Karnowskim w ich tygodniku. Wyróżnienie, które spotyka wyłącznie wybranych, crème de la crème prawicowego środowiska. Tuż przed objęciem funkcji prezesa Stanisławczyk mówiła, że: „jesteśmy świadkami świadomego uruchomienia wielkiej fali imigracyjnej. To proces, na który elity europejskie dały przyzwolenie. (…) To kolejny etap niszczenia cywilizacji chrześcijańskiej”. Realizowany przez te elity plan ma doprowadzić do zbudowania „utopijnego świata, w którym nie będzie narodów, nie będzie tradycyjnej rodziny, odwołania do Boga. To ma być globalna wioska, »rojowisko« zamieszkiwane przez »wolnych ludzi«”.

Radio w służbie narodowi

Dziennikarze Polskiego Radia niewiele jeszcze mogą powiedzieć o nowej prezes. Planów nie zdradza, poza ogólnymi stwierdzeniami o służbie „państwu, społeczeństwu i narodowi” oraz „kreowaniu pozytywnych wzorców kulturowych”, co wyraża się na razie w zapraszaniu przed mikrofon większej liczby prawicowych publicystów.

Choć przy alei Niepodległości nie ma takiej fali czystek jak w TVP, to kilku dziennikarzy już wyleciało (ostatnio audycję stracił Jan Ordyński, uznany za nie dość „pluralistycznego”). Wciąż nieobsadzone jest stanowisko szefa Trójki, mimo że gabinet Stanisławczyk odwiedziło już kilku kandydatów. Trudno w gruncie rzeczy się dziwić, bo na radiowym zapleczu PiS nie było takiej kuźni „niepokornych”, jak TV Republika czy TV Trwam. Barbara Stanisławczyk też nie za bardzo ma po kogo sięgnąć, bo ma zerowe doświadczenie w pracy radiowej. Sama zresztą to przyznała na antenie Jedynki, mówiąc, że nominację dostała jako „zwykły słuchacz radia”. Na marginesie, nigdy też nie zarządzała strukturą liczebnie i organizacyjnie choćby zbliżoną do Polskiego Radia, nie ma też żadnego doświadczenia w polityce. Stąd niektórzy dochodzą do wniosku, że swoją przygodę radiową zakończy równie szybko jak kiedyś w „Przekroju”.

Jeśli ktoś sądzi, że takie głosy panią prezes zrażą, myli się. Chyba po raz pierwszy w swej dziennikarskiej karierze Stanisławczyk została szefem nie ze względu na kompetencje, ale poglądy. To jest ten kapitał, z którego będzie korzystać. Jak sama mówi: „kto nie ryzykuje, nie pije szampana”.

Polityka 5.2016 (3044) z dnia 26.01.2016; Polityka; s. 30
Oryginalny tytuł tekstu: "Zwykły słuchacz radia"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną