Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Szef projektu

Schetyna wygrał wybory. Weźmie partię w garść

Flickr CC by SA
Grzegorz Schetyna lubi powtarzać, że PO musi wrócić do swoich korzeni. I że na tym polega jego projekt – na spowodowaniu tego powrotu. To, zdaje się, ulubione słowo klucz nowego przewodniczącego, bo właśnie nim został.

W wyborach na nowego szefa PO wzięło udział 52 proc. uprawnionych. Na Schetynę, byłego ministra spraw zagranicznych i byłego marszałka Sejmu, zagłosowało 91 proc. biorących udział w wyborach na szefa partii.

Osiągnął zatem cel, do którego konsekwentnie dążył, z godną uznania cierpliwością, mimo wielu po drodze trudności, porażek i upokorzeń. W wewnętrznej walce partyjnej, po wyjeździe Donalda Tuska do Brukseli, okazał się mistrzem, pozostawiając za sobą wszystkich konkurentów, w tym Ewę Kopacz, która prowadziła Platformę w kampanii wyborczej.

Grzegorz Schetyna zapewne Platformę weźmie w garść, znany jest jako dobry organizator, jako sprawny administrator i jako swój człowiek dla aparatu partyjnego. Zapewne też opanuje tę partię, podda ją dyscyplinie i nowej polityce kadrowej. Tego można się spodziewać po nowym przewodniczącym.

No ale jest też kwestia tego wspomnianego projektu. Bo na czym on tak naprawdę polega, do czego się sprowadza? Na razie słychać tylko ogólniki, które niczego nie zapowiadają poza tym, że były już wcześniej tak naprawdę stawiane przeciwko przywództwu Tuska, jego polityce w partii i w ogóle.

A jest problem, a właściwie dwa. Po pierwsze z Platformą, która niby jest największą partią opozycyjną, a nie jest do odgrywania tej roli w ogóle przygotowana. Jak na razie zawodzi na całej linii, nie ma pomysłów, nie ma energii, w ogóle nie wiadomo, o co jej chodzi – poza tym, że generalnie jest przeciw PiS. Zresztą traci w sondażach i gubi dystans do Nowoczesnej i do Petru, który rzeczywiście ma prawo do przedstawiania się jako lider opozycji.

I po drugie, jest problem ze Schetyną jako takim, jako z prawdziwym niby liderem opozycji, który zepchnie z podium Ryszarda Petru. Jakoś trudno sobie wyobrazić, na podstawie wieloletnich już obserwacji, że nowy przewodniczący będzie w stanie zastąpić Donalda Tuska w walce z Jarosławem Kaczyńskim, że nagle objawi talent krasomówczy, że wdziękiem swoim oczaruje elektorat, a przede wszystkim dotrze do nowych wyborców. Że wreszcie pokaże ów projekt, na tyle świeży i odkrywczy, że wstrzyknie w Platformę nowe siły i ona, tak na dole, jak w parlamencie, ruszy do boju.

Trudno być optymistą, choć życzyć należy wszystkiego najlepszego, ponieważ te pierwsze miesiące opozycyjności Platformy rozczarowują. Marazm, lanie się przez ręce to jedno, drugie to brak jakiejś wyraźniejszej linii ideowej, jakiejś płaszczyzny (platformy?) politycznej, własnej, autorskiej wyobraźni społecznej. Argument, że najpierw – jeszcze przed układaniem nowego programu - trzeba było wybrać przewodniczącego, nie wytrzymuje krytyki, bo już podczas kampanii wewnętrznej można było rozkręcić dyskusję wokół pytań, co robić, jak i wedle jakich projektów. A tu było zero.

Grzegorz Schetyna zapowiedział organizowanie marszów Platformy, nawet z udziałem miliona ludzi, co oznacza, że wierzy w siłę organizacyjną i sprawność swojej partii. Może nie zauważył, że marsze już idą ulicami wielu miast, wcale tak znowu dobrze niezorganizowane, ale cieszące się naturalnym i autentycznym poparciem ludzi. A ten zapowiedziany milion – to skąd go wziąć? Bo jak na razie trudno uwierzyć, że za Schetyną i za sztandarem PO setki tysiące obywateli ruszą w marsz. No, na pewno nie natychmiast.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną