Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Sąd nad sondażami

Skąd takie różnice w politycznych prognozach

W okresie takiego rozedrgania w polityce nawet kilka dni różnicy między sondażami może wpływać na ich wyniki. W okresie takiego rozedrgania w polityce nawet kilka dni różnicy między sondażami może wpływać na ich wyniki. Mirosław Gryń / Polityka
Sondaże poparcia partii w zeszłym roku przyprawiały o ból głowy, ale na początku 2016 r. mogły już doprowadzić do ciężkiej migreny. Duże rozbieżności wyników każą wątpić w ich wartość informacyjną. Czy słusznie?
Do wyborów zostały prawie cztery lata, więc pytanie o preferencje partyjne dla wielu badanych jest dziś hipotetyczne.Mirosław Gryń/Polityka Do wyborów zostały prawie cztery lata, więc pytanie o preferencje partyjne dla wielu badanych jest dziś hipotetyczne.

Nowoczesna w jednym z pomiarów znalazła się na prowadzeniu z poparciem 30 proc. i prawie dwukrotną przewagą nad Platformą, a w innym była dopiero trzecia za PiS i PO z wynikiem zaledwie 13 proc. Biedzą się nad tymi wynikami socjologowie, politycy, dziennikarze i wszyscy, którzy interesują się polityką – bo jak można zrozumieć sytuację, w której jednego dnia PiS spada na drugie miejsce z poparciem 27 proc., a kilka dni później może liczyć na niemal 40 proc. i polepszenie wyniku z październikowych wyborów?

Obraz badań z początku przedstawia się następująco. Notowania PiS wahały się od 27 proc. (IBRiS) do 39 proc. (CBOS). Według większości badań partia prowadziła, ale w sondażu IBRiS z 8 stycznia o 3 pkt proc. wyprzedziła ją Nowoczesna (30 proc.). Także notowania partii Ryszarda Petru były rozbieżne – w TNS z końca stycznia miała dwukrotnie niższe poparcie (13 proc.) niż dwa tygodnie wcześniej w IBRiS. W tym samym badaniu TNS Nowoczesną wyprzedziła PO (17 proc.). Z kolei notowania Platformy mieściły się w przedziale 13–21 proc., a ugrupowania Pawła Kukiza – od 5 do 11 proc. Poparcie dla mniejszych partii było stabilniejsze – po kilka procent ankietowanych popiera PSL, KORWiN, SLD/Zjednoczoną Lewicę i partię Razem.

Z wielu rozmów z przedstawicielami branży badawczej wynika jednak, że da się przynajmniej zidentyfikować źródła tego chaosu. Część z nich leży po stronie ośrodków badania opinii publicznej, część zawdzięczamy obecnej sytuacji politycznej.

Telefoniczne dokładniejsze?

Sondaże zawsze dają jedynie przybliżony obraz rzeczywistych preferencji. Pamiętajmy, że opierają się zazwyczaj na rozmowach z około tysiącem osób, z których udział w wyborach deklaruje ok. 700. Część z nich kłamie – frekwencja oscyluje przecież wokół 50, a nie 70 proc. Co gorsza, część wyborców nie chce się przyznać, na kogo głosuje, a część przyznaje się do głosowania na partię, która akurat prowadzi w sondażach lub wstydzi się przyznać do popierania ugrupowania, które jest krytykowane w większości mediów. To efekt poprawności politycznej.

Bez dokładniejszych pytań – a więc i droższych, co nie jest bez znaczenia dla zamawiających sondaże – trudno jest wyłapać badanych, którzy mijają się z prawdą w rozmowie z ankieterem. A takie metody są, np. seria pytań o udział i preferencje w poprzednich wyborach umożliwia odsianie rzekomych zwolenników tej czy innej partii. To pozwoliło np. na bardzo precyzyjną prognozę TNS OBOP dla „Gazety Wyborczej” przed wyborami 2011 r. Na takie badanie z powodu wysokich kosztów (mniej więcej ośmiokrotnie większych niż w przypadku zwykłego sondażu) nie zdecydował się nikt przed ostatnimi wyborami.

Choćby dlatego każde badanie należy traktować ostrożnie, a socjologowie do znudzenia powtarzają „jeden sondaż, żaden sondaż”. – W zasadzie to cud, że przed wyborami sondaże dały obraz bardzo zbliżony do tego, jaki wyłonił się po głosowaniu 25 października – mówi nam jeden z socjologów.

Dochodzą do tego różnice w technikach badawczych. Podlegający rządowi CBOS oraz TNS Polska raz w miesiącu przeprowadzają kilkudniowe badanie „twarzą w twarz” (CAPI), w którym ankieterzy odwiedzają badanych w ich mieszkaniach. CBOS stosuje przy tym jako jedyny ośrodek metodę adresowego doboru próby – do udziału w sondażu losowane są osoby, które mieszkają w miejscu zameldowania. Wyklucza to z sondażu wszystkich, których nie tylko nie ma w domu w momencie przeprowadzania badania, lecz także tych, którzy mieszkają poza miejscem zameldowania.

Te wady badań CAPI skłaniają większość naszych rozmówców z branży badawczej do tezy, że szansę na precyzyjniejsze wyniki dają sondaże telefoniczne (CATI). Badanie za pomocą telefonów (ankieterzy dzwonią na numery komórkowe i stacjonarne) pozwala bowiem łatwiej dotrzeć do ankietowanego. Po drugie, sondaż telefoniczny zapewnia badanym większe poczucie anonimowości niż bezpośrednia rozmowa z ankieterem we własnym mieszkaniu.

Różne standardy badań

Pracownie przeprowadzają sondaże według różnych standardów. TNS Polska podaje nazwiska liderów ugrupowań, Millward Brown i CBOS ograniczają się do nazwy partii. Sytuację komplikuje fakt, że część nazw ugrupowań zawiera nazwisko lidera – Nowoczesna Ryszarda Petru, Kukiz’15 i KORWiN w takiej postaci występują w sondażu CBOS. Millward Brown przed wyborami w przypadku Nowoczesnej dodawał nazwisko nie tylko Petru, lecz także bardziej znanego Leszka Balcerowicza.

Na odpowiedzi ankietowanych wpływa także długość badania oraz pytania poprzedzające o preferencje wyborcze. Ośrodki badania opinii w różnym stopniu starają się także skłonić respondentów do ujawnienia swoich preferencji, by ograniczyć liczbę wyborców niezdecydowanych. Bardzo długo najwięcej niezdecydowanych występowało w sondażach CBOS (nawet ponad 20 proc.), obecnie ten odsetek w różnych ośrodkach waha się od kilku do kilkunastu procent.

Pracownie mają też różne metody ważenia danych, czyli ich matematycznej korekty w razie nieuzyskania zakładanej próby. Odmienne są wreszcie metody prezentacji wyników. Czasem media pokazują wyniki wraz z niezdecydowanymi, a czasem bez nich – wówczas wyniki partii sumują się do 100 proc., jak w wyborach. Dzieje się to jednak kosztem niekoniecznie prawdziwego założenia, że głosy niezdecydowanych rozkładają się identycznie jak tych, którzy mówią, kogo popierają.

Co więcej, zdaniem naszych rozmówców w ostatnim czasie narasta nieufność do ośrodków badania opinii. Politycy od lat podważają zaufanie do sondaży, sugerując, że są nierzetelne.

Poza tym coraz więcej ankietowanych odmawia rozmowy z ankieterem, bo traktuje go jako telemarketera, który próbuje coś sprzedać – a to powoduje, że część wyborców nie bierze udziału w badaniu, co zniekształca jego wyniki. To nie jest tylko polska specyfika – w ostatnim czasie także zachodnie ośrodki, np. w Wielkiej Brytanii w 2015 r. rozminęły się w swych sondażach z wynikiem majowych wyborów i nie przewidziały, że David Cameron zdobędzie samodzielną większość.

Wstrząsy w polityce trzęsą sondażami

Nie wszystko można jednak zwalić na metodologię ośrodków badania opinii i rozmijających się z prawdą ankietowanych. Mamy za sobą bardzo burzliwy początek kadencji; wydarzenia galopują tak szybko, że trudno za nimi nadążyć.

PiS w krótkim czasie przeprowadziło przez Sejm kilka ustaw, które wzbudziły z jednej strony gwałtowny sprzeciw opozycji, a z drugiej – wybuch entuzjazmu prawicowego elektoratu. Trwa konflikt o Trybunał Konstytucyjny, emocje wzbudziła ustawa o mediach publicznych, a działania rządu spowodowały protest polityków unijnych; Beata Szydło odpowiadała na ich zarzuty w Parlamencie Europejskim.

Na ulice miast wyszły dziesiątki tysięcy demonstrantów przeciwnych „dobrej zmianie”. Jednocześnie obserwowaliśmy kryzys Platformy i wymianę jej władz, a głównym głosem opozycji stał się Petru, lider małej do niedawna partii.

W okresie takiego rozedrgania w polityce nawet kilka dni różnicy między sondażami może wpływać na ich wyniki. Badanie z początku stycznia może więc dać obraz zupełnie inny niż z końca miesiąca – decydować mogą pojedyncze wydarzenia, debaty sejmowe lub relacje z manifestacji. Rządzą emocje, nie interesy.

Mamy do czynienia z sytuacją zbliżoną do tej po katastrofie smoleńskiej, gdy sondaże przez kilka miesięcy wariowały. Napięcia społeczne są olbrzymie – twierdzi przedstawiciel jednego z ośrodków badania opinii.

Ponadto do wyborów zostały prawie cztery lata, więc pytanie o preferencje partyjne dla wielu badanych jest dziś hipotetyczne.

Jak jest (lub może być) naprawdę

Niezależnie od wszystkich różnic między sondażami kilka spraw wydaje się w miarę pewnych. Warto posługiwać się średnią wyników badań kilku ośrodków, bo redukuje to wpływ pojedynczego skoku poparcia dla partii w tę czy inną stronę. Ta średnia pod koniec stycznia wyglądała tak (bez wyborców niezdecydowanych): PiS – 35 proc., Nowoczesna – 24 proc., PO – 17 proc., Kukiz’15 – 9 proc. Pozostałe partie są pod progiem wyborczym.

Płonne są więc chyba nadzieje przeciwników PiS na to, że partia Jarosława Kaczyńskiego gwałtownie traci poparcie. Być może nastąpił pewien odpływ wyborców skuszonych w kampanii wizją PiS bez Zbigniewa Ziobry i Antoniego Macierewicza oraz obietnicami socjalnymi, ale fundamenty poparcia PiS pozostają nienaruszone, a twardy elektorat nigdzie się nie wybiera. Posłowie PiS mówią zresztą, że wyborcy raczej ich jeszcze poganiają, niż hamują. PiS dociągnie pewnie do lata, a wówczas spokój mają zapewnić Światowe Dni Młodzieży i szczyt NATO w Warszawie. Będzie też chleb (program 500+) i igrzyska (olimpijskie w Rio i wcześniejsze Euro w Paryżu z udziałem naszych piłkarzy).

Falują notowania Nowoczesnej, do której po wyborach napłynęli zwolennicy Platformy. Poparcie dla nowej partii podlega większym wahaniom niż notowania znanych ugrupowań, bo w większym stopniu wiąże się z emocjami i bieżącymi wydarzeniami. W kadencji 2001–05 o hegemonię po SLD walczyło kilka partii – mało kto dziś pamięta o pojedynku na szczycie sondaży PO-Samoobrona czy o tym, że LPR pokonała PiS w eurowyborach 2004 r.

Na razie Petru przypomina boksera, który boksuje powyżej swojej wagi. Jego partia nie może nawet samodzielnie złożyć wniosku o odwołanie ministra czy o zbadanie ustawy przez Trybunał Konstytucyjny; nie ma większego grona rozpoznawalnych posłów ani pełnowymiarowego programu. Petru płynie na fali sprzeciwu wobec PiS, chce skupić wokół siebie całą opozycję, niezależnie od poglądów, ale na dłuższą metę to będzie trudne. Nawet od polityków Nowoczesnej można usłyszeć, że realne poparcie dla tej partii to kilkanaście procent, bo taka jest w Polsce liberalna nisza.

Petru musi rywalizować z Platformą, która ma nowego lidera, czy też raczej „nowego” lidera, bo o świeżości można tu mówić z najwyższym trudem. Grzegorz Schetyna musi wykonać gigantyczną pracę, by odmienić partię; pierwsze personalne przymiarki (Stanisław Gawłowski na sekretarza generalnego) wskazują na to, że Schetyna próbuje pisać prosto po liniach krzywych.

Poparcie od wyborów utrzymuje ugrupowanie Kukiza, mimo że w Sejmie klub dzieli się na kilka części w większości głosowań. Dla tego ugrupowania kluczowy będzie rozwój kryzysu uchodźczego.

Pozostałe partie na razie nie wystają ponad próg. Ale do wyborów zostało jeszcze sporo czasu, a lekcje z przeszłości przekonują, że wydarzenia z opóźnieniem docierają do opinii publicznej i ją rzeźbią. SLD po ujawnieniu afery Rywina przez kilka miesięcy miewał się nieźle. Dziś walczy o przetrwanie.

Polityka 7.2016 (3046) z dnia 09.02.2016; Polityka; s. 28
Oryginalny tytuł tekstu: "Sąd nad sondażami"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną