Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Zaskakujący komendant

Zbigniew Maj: niejasna nominacja, niejasna dymisja

Zbigniew Maj Zbigniew Maj Mateusz Jagielski / EAST NEWS
Były komendant policji został zatrzymany przez CBA. Okoliczności jego dymisji opisaliśmy przed laty w POLITYCE.
Komendant główny policji Zbigniew Maj ogłasza swoją dymisję na konferencji prasowej, 11 lutego 2016 r., Warszawa.Krystian Maj/Forum Komendant główny policji Zbigniew Maj ogłasza swoją dymisję na konferencji prasowej, 11 lutego 2016 r., Warszawa.

Tekst ukazał się w POLITYCE w lutym 2016 r.

Najpierw pytano: kim jest Zbigniew Maj i skąd go wzięli? Teraz pytają: co na niego mieli? To była dziwna nominacja. To jest dziwna dymisja.

Komendant główny policji Zbigniew Maj dwa razy wszystkich zaskoczył. Najpierw kiedy pokazał światu przepych w gabinecie poprzednika Marka Działoszyńskiego i użył określenia Bizancjum. A potem kiedy zaledwie po dwóch miesiącach zasiadania w tymże gabinecie zrezygnował z funkcji. Pobił rekord. Zapisał się w kronikach jako najkrócej urzędujący komendant główny w historii polskiej policji.

Źródło pomawia, szwagier się mści

Umawialiśmy się z komendantem na rozmowę w środę 10 lutego, o godz. 18.30. Kilka dni wcześniej bliski znajomy Zbigniewa Maja, były wiceminister spraw wewnętrznych Zbigniew Rau, wystawił mu laurkę: skuteczny, dynamiczny, policjant z krwi i kości, taki, co nie bryluje na salonach, ale wykonuje ciężką policyjną robotę. Wkrótce jednak ten sam Rau trochę zmienił zdanie. Wiedząc o zaplanowanym spotkaniu, poprosił, aby przekazać Majowi, że popełnił błąd, mianując niewłaściwego człowieka na komendanta wojewódzkiego w P. – Jestem zawiedziony i rozżalony niektórymi decyzjami personalnymi Zbyszka – oświadczył Rau.

10 lutego o godz. 16.00 komendant główny zawiadomił niżej podpisanego, że do rozmowy nie dojdzie, bo – jak powiedział – zaszły nowe, ważne okoliczności. Następnego dnia rano te okoliczności stały się jasne. Zbigniew Maj podał się do dymisji. Na zwołanej konferencji prasowej uzasadnił decyzję, tłumacząc, że padł ofiarą prowokacji policyjnego Biura Spraw Wewnętrznych (dalej BSW). „Zacząłem reformę Komendy Głównej, ruszył audyt w BSW, załatwiłem podwyżki dla policjantów – wyliczał. – Miałem świadomość, że niektóre moje decyzje mogą spowodować reakcję. Zostałem zaatakowany”.

O ataku mówił dość niejasno. W gruncie rzeczy atakowali go dziennikarze, wielokrotnie pytając o śledztwo prowadzone w Prokuraturze Apelacyjnej w Łodzi. Maj podczas konferencji tłumaczył, że przynajmniej oficjalnie nie ma pojęcia, czym się zajmuje Łódź, nie powiadamiano go, nie przesłuchano. Dlaczego więc podaje się do dymisji? „Od dziennikarzy wiem, że mam być zamieszany w sprawy korupcyjne. Podjąłem suwerenną decyzję, zaskoczyłem nią moich szefów. Jestem policjantem, a nie politykiem. Uznałem, że honor munduru jest ważniejszy niż stanowisko; nie dam go splamić”.

Mówił pięknie i górnolotnie, ale wynikało z tego niewiele. Z innych źródeł wiadomo, że cała sprawa jest wielce tajemnicza. Właściwie to dwie osobne sprawy. Pierwsza dotyczy informatora policyjnego z czasów, kiedy Zbigniew Maj pracował jeszcze w Komendzie Powiatowej w Kaliszu. Był wówczas policjantem operacyjnym, prowadził – jak mówi się w policyjnym slangu – swoje źródła osobowe. W 2003 r. jeden z jego agentów trafił za kraty. Podobno uznał, że Maj był nielojalny, nie pomógł agentowi w kłopotach i dlatego pomówił o łapówkę w postaci pięciu butelek wódki oraz nierozliczenie 10 tys. zł pożyczonych od agenta na wymianę okien. Zbigniew Maj zaprzeczył, wódki nie wziął, pieniądze rozliczył. Sprawę odłożono na półkę, tym bardziej że często się zdarza, iż niestabilni psychicznie policyjni agenci złośliwie pomawiają prowadzących ich funkcjonariuszy operacyjnych. Wróciła w 2010 r., kiedy Maj został wiceszefem Centralnego Biura Śledczego. – Sprawdzaliśmy to w postępowaniu wewnętrznym – mówi ówczesny dyrektor CBŚ gen. Adam Maruszczak. – Maj był czysty. Dokumentację przekazaliśmy do BSW. Dlaczego teraz ta sprawa ponownie odżyła? Według Maja wszystko wskazuje, że odkopali ją wrogowie z BSW.

Drugie śledztwo – jak ujawnił rzecznik PA w Łodzi Jarosław Szubert – dotyczy korupcji w samorządzie w Kaliszu i w materiałach pojawia się nazwisko komendanta Maja. Rzecznik nie zdradził jednak, w jakim charakterze – podejrzanego czy pokrzywdzonego. Znów musimy więc skorzystać z innych źródeł, a te twierdzą, że Maja obciążył jego były szwagier, agent Centralnego Biura Antykorupcyjnego. Sprawa ma niewątpliwie podłoże rodzinne. Szwagier jest były, bowiem rozwiódł się z siostrą Zbigniewa Maja. Rozstanie było burzliwe, szwagier mógł chcieć się zemścić na rodzinie. Ponoć obciążył Maja, że wykorzystując swoje stanowisko, załatwiał żonie pracę w kaliskim samorządzie. Jeżeli rzecz sprowadza się jedynie do tego zarzutu, to wydaje się, że sprawa jest, kolokwialnie mówiąc, dęta. Ale ranga prokuratury, która się nią zajmuje, sugeruje, że musi być jakieś drugie dno, czyny poważniejszej natury, bo prokuratura apelacyjna prowadzi śledztwa dotyczące przestępczości zorganizowanej i dużej korupcji.

Alkomaty i anonimy

Awersja Zbigniewa Maja do policjantów z BSW ma przyczyny podobne do sporu Cześnika z Rejentem w „Zemście” Aleksandra Fredry. Zaczęło się, kiedy Maj był naczelnikiem poznańskiego zarządu CBŚ i wojował z tamtejszą komórką BSW o dość przyziemną sprawę, czyli warunki lokalowe. BSW przydzielono pokoje w części budynku Komendy Wojewódzkiej należącej do CBŚ i zrobiło się tłoczno. Naczelnik Maj próbował przekonywać dowódcę BSW, aby zmienił lokalizację, ale bezskutecznie. W efekcie w drzwiach łącznika prowadzącego do wspólnej siedziby obu zwaśnionych policyjnych instytucji pojawił się cyfrowy zamek, a tajny szyfr pozwalający na otwarcie drzwi posiadali wyłącznie ci z CBŚ. Można powiedzieć, że drzwi zostały symbolicznie zamurowane.

BSW nie w ciemię bite prawdopodobnie zaczęło szukać haka na naczelnika Maja. Pojawiły się anonimy, że naczelnik CBŚ za dużo pije i bierze w łapę. Kto je pisał – nie wiadomo, ale niektórzy podejrzewali, że anonimową twórczością zajmują się najbardziej zainteresowani, czyli policjanci z BSW. Któregoś dnia Maj pojawił się w swoim biurze w stanie budzącym podejrzenia. Blady, roztrzęsiony, pił dużo wody, łykał jakieś proszki. Poprzedniego dnia był na uroczystym otwarciu siedziby jednej z komend w terenie, więc nasuwało się samo – wypił za dużo i jest „wczorajszy”. Takiej okazji BSW nie mogło przegapić. Do gabinetu Maja wkroczyła ekipa z alkomatem. Upokorzony musiał dmuchać przy ludziach. Zrobił to i BSW srodze się rozczarowało. Zero przecinek zero. Sprawcą wyglądu, o czym ci z BSW nie wiedzieli, była grypa żołądkowa, która dopadła go znienacka. Natychmiast o zniewadze powiadomił przełożonych w Warszawie i Komenda Główna nakazała zbadać na zawartość alkoholu jednego z szefów poznańskiego BSW. Ten ukrył się w domu, ekipie sprawdzającej trzeźwość pokazał zwolnienie lekarskie i zatrzasnął drzwi. Sprawa stała się głośna, a sympatycy Maja zgodnie uznali, że Zbyszek pokazał tym z BSW, gdzie raki zimują.

Ale takie historie nie pozostają bez echa. Anonimy wciąż za Majem krążyły i to one spowodowały, że kiedy awansował na wicedyrektora CBŚ w Warszawie, znów odżyła sprawa łapówki w postaci pięciu butelek wódki od informatora.

Być może to właśnie ten alkomat sprzed lat spowodował, że kiedy Zbigniew Maj awansował na komendanta głównego policji, zarządził audyt w BSW. Oficjalnym powodem miało być sprawdzenie legalności działania grupy, powołanej jeszcze przez ówczesnego komendanta głównego Marka Działoszyńskiego, do zbadania, czy wśród osób udostępniających mediom nagrania polityków z restauracji Sowa i Przyjaciele są policjanci. Z audytu na razie wynikło niewiele, chociaż niektóre media alarmują, że grupa z BSW inwigilowała dziennikarzy. Maj w jednym z wywiadów stwierdził enigmatycznie, że na razie nie ma dowodów na inwigilację dziennikarzy, ale nie ma też dowodów, że inwigilacji nie było.

Gen. Marek Działoszyński powiedział nam, że źle ocenia metody zastosowane przez Maja. – Zaczął szukać zemsty na BSW. Nie mógł dopaść szefa BSW, bo ten przebywa na długotrwałym zwolnieniu lekarskim, to zemścił się na jego dwóch zastępcach. Skierował ich do pracy w komisariacie kolejowym – oświadczył.

Według Działoszyńskiego BSW nie stoi za jakąkolwiek prowokacją wobec Maja. – Zanim ktokolwiek pomyślał, że zostanie on komendantem głównym, jeszcze latem 2015 r. BSW wszczęło czynności w sprawie Maja – mówi. – Z Ministerstwa Spraw Wewnętrznych przekazano do KGP anonim dotyczący Maja. BSW coś wykryło, bo skierowało sprawę do prokuratury.

Powrót do domu

Zbigniewa Maja awansowano na fotel szefa policji w sposób zaskakujący. Był skromnym zastępcą komendanta wojewódzkiego w Gdańsku w stopniu inspektora (pułkownika). Dotychczas komendantami głównymi zawsze zostawali generałowie. Podejrzewano, że ministrowie spraw wewnętrznych Mariusz Błaszczak i jego zastępca nadzorujący policję Jarosław Zieliński wybrali Maja głównie dlatego, że zaczynał pracę w 1996 r. i nie miał milicyjnych korzeni, a poza tym mogli się spodziewać, że awansowany okaże wdzięczność.

Maj spełniał oczekiwania. Zaatakował poprzednika z czasów rządów PO i PSL. Zaczął dokonywać karuzeli kadrowej, odwołując tych komendantów z terenu, którzy karierę zaczynali w czasach PRL. Sposób, w jaki dymisjonowano policyjnych dowódców, dziwił i niektórych oburzał. Komendanta z Poznania wieść o odwołaniu dopadła na wczasach, które spędzał z rodziną. Inni dowiadywali się telefonicznie. Ostatnią decyzją personalną Zbigniewa Maja było odwołanie komendanta stołecznego Michała Domaradzkiego, uważanego za dobrego fachowca, w dodatku niemającego żadnych związków z MO (pracę zaczął w 1992 r.). Domaradzki dowiedział się o swojej dymisji w środę 10 lutego. W czwartek 11 lutego ten, który go zesłał w niebyt, sam odszedł na margines.

Zbigniew Maj był niewątpliwie dobrym policjantem z wynikami. Ścigał bandytów, walczył z gangami, rozbijał stadionowe grupy przestępcze. – Miał wielką energię do pracy i głowę pełną pomysłów – wspomina jego były szef gen. Maruszczak. – Ale do polityki się nie nadawał, a komendant główny to już funkcja polityczna.

Zbigniew Rau mówi, że Zbyszek Maj dał się wpuścić z tym „Bizancjum Działoszyńskiego”, bo nie ma wyczucia politycznego i doświadczenia w grach salonowych prowadzonych przez polityków. – Ale to człowiek, który się szybko uczy. Gdyby dano mu czas, okrzepłby i nabrał rozsądku – ocenia.

Sam inspektor Maj w rozmowie z POLITYKĄ (już po dymisji) przyznaje, że parę razy przesadził, popełnił błędy, ale chciał dobrze. Nie wie, dlaczego awansowano go na komendanta. – Nie miałem nikogo w PiS, żadnych znajomości i pleców – mówi. Wie natomiast, że w sytuacji, jaka powstała, musiał odejść, zachować się honorowo. Sam podjął decyzję. Od ministrów Błaszczaka i Zielińskiego oczekiwał wsparcia, ale go nie dostał. – Wracam do domu. I tyle.

Polityka 8.2016 (3047) z dnia 16.02.2016; Polityka; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Zaskakujący komendant"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama