Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Skąd się biorą dzieci? Zdaniem polityków PiS najwyraźniej z programu 500+

Tumblr
Rząd informuje, że program spowoduje urodzenie się ok. 300 tys. dodatkowych dzieci. Chyba wedle zasady, że podobnie jak chlebak, zgodnie ze swą nazwą, służy do noszenia granatów w warunkach bojowych, tak też pieniądze są narzędziem do robienia dzieci.

Tytuł wskazuje, że mowa będzie o programie 500+. Wszelako zacznę od czego innego. Jarosław Gowin, minister nauki i szkolnictwa wyższego, przyznał, że powiedział o jedno zdanie za dużo o panu Mateuszu Kijewskim. Odnotowuję to z prawdziwą satysfakcją – bynajmniej nie dlatego, że byłem jednych z sygnatariuszy listu protestującego przeciwko wiązaniu obecnej działalności organizatora KOD z tym, kim był jego dziadek. Wprawdzie zgodnie ze znanym porzekadłem jedna jaskółka nie czyni wiosny, ale też nie jest bez znaczenia, nawet jeśli nie jest to symbolem dobrej zmiany.

Przechodząc do problemu genezy dzieci, przypomnę historyjkę opisaną szereg lat temu przez Krzysztofa Teodora Toeplitza (KTT). Otrzymał on list od pewnej dziewczyny, skarżącej się, że chodziła ze swoim chłopcem i zaszła w ciążę. Nie wiedziała, co zrobić, i prosiła KTT o radę. Ten odpisał, że za jego czasów robiło się to z mężczyznami i leżąc.

Teraz można by odpowiedzieć, że dzieci biorą się z 500+. KTT miałby jednak problem z udzieleniem jakiejś krzepiącej porady, niezależnie od tego, czy ciąża byłaby sprawiona przez chłopca lub mężczyznę oraz bez względu na to, czy czynności prokreacyjne byłyby dokonane na chodząco czy też w pozycji horyzontalnej. Musiałby powiedzieć, że kobiety w ciąży nie są objęte programem 500+. Nawiasem mówiąc, aż dziw bierze, że Marek Jędraszewski, arcybiskup łódzki (wybieram tego hierarchę, gdyż będzie o nim jeszcze mowa), i Arkadiusz Mularczyk, poseł PiS, zwolennik zaostrzenia przepisów antyaborcyjnych (musimy być konsekwentni, jak bystrze powiada), nie podnieśli jeszcze larum z powodu dyskryminacji dzieci poczętych a nienarodzonych.

Dalej: korespondentka KTT nie dostałaby 500 zł po urodzeniu dziecka, o ile byłoby to jej pierwsze potomstwo. Beata Mazurek, rzeczniczka rządu, poradziła dziewczynom zachodzącym w ciążę w trakcie chodzenia z chłopakami, aby postarały się o drugie dziecko. Nie ma co mówić, ale udały się nam Beaty piastujące rozmaite ważne stanowiska. Na wszelki wypadek podpowiadam pani Mazurek, że mogłaby jeszcze uspokoić samotne matki z jednym dzieckiem i rzec: „Nie martwcie się, koleżanki. Pomożemy wam, jak zdarzy się dziecko niepełnosprawne”. Biorąc pod uwagę poglądy Mazurek i Mularczyka, trudno zrozumieć, dlaczego 500 zł nie przysługuje kobiecie w ciąży, ale mającej już dzieci.

Krytycy programu 500+ wymawiają premier Beacie Szydło, iż w kampanii wyborczej nie ograniczała zakresu pomocy w postaci 500 zł na dziecko. Sama zainteresowana jakoś nie wraca do treści swoich obietnic. Czynią to za nią inne osoby. Pani Elżbieta Rafalska, minister rodziny, pracy i polityki społecznej, zaproponowała dwa wyjaśnienia, jedno polityczna, a drugie psychologiczne.

Według pierwszego obiecywanie jest chwytem powszechnie stosowanym w kampaniach wyborczych, a wedle drugiego – Szydło działała pod wpływem emocji w trakcie składania swojej obietnicy. Wygląda na to, że emocje po wyborach.

Pojawiło się też wytłumaczenie logiczno-gramatyczne. Henryk Kowalczyk, minister bez teki, sprawę postawił tak: „Jeśli powiedziała zdanie: tak, damy 500 zł na każde dziecko, stawiała przecinek: każde drugie i trzecie”. To bardzo zgrabne sformułowanie, aczkolwiek nie bardzo wiadomo, gdzie ten przecinek został postawiony. Tak czy inaczej pan Kowalczyk chyba sugeruje, że są takie dzieci, z których każde jest drugie i trzecie. A może jeśli w rodzinie jest więcej niż jedno dziecko, to każde jest drugie i trzecie. A co z czwartym, każde drugie i trzecie?

Nie wiadomo też, jak liczyć bliźniaki, trojaczki itd., o ile urodzą się jako (każde?) pierwsze dzieci. Przypuśćmy, że Beata Kempa, prawnik, jak wiadomo, i Krystyna Pawłowicz, nawet profesor prawa, ustalą w drodze wykładni prawa (najlepiej systemowej), że w przypadku bliźniaków (trojaczków itd.) za każde pierwsze uważa się to, które pojawiło się najwcześniej na świecie. Nie można jednak wykluczyć, że umrze w okresie, w którym przysługuje świadczenie. Co wtedy, podobnie jak wówczas, gdy umrze każde drugie (lub następne) z bliźniaków (trojaczków itd.)?

Nota bene szykuje się kolejne ograniczenie obietnicy wyborczej, mianowicie kwestia bezpłatnych leków dla osób powyżej 75. roku życia. Premier Beata Szydło była (w kampanii wyborczej) tak bardzo rozemocjonowana współczuciem dla seniorów, że zapomniała dodać, iż chodzi o leki ze specjalnej listy przygotowanej przez rząd. Gdy ta lista zostanie ujawniona, pan Kowalczyk, minister bez teki (logicznej), wyjaśni, że seniorzy otrzymają za darmo każdy lek, ale tylko z tej listy, co było oczywiście zapowiedziane przez premier Szydło.

A teraz poważniej. Prawdą jest, że wszystkie rządy po 1989 r. zaniedbały politykę społeczną. Należy życzyć sobie, aby program odniósł sukces. Wszelako wiele (raczej więcej niż mniej) osób znających się na rzeczy od strony ekonomicznej czy socjologicznej jest zdania, że szanse na jego efektywność nie są zbyt wielkie. Rząd informuje, że program ten spowoduje urodzenie się około 300 tys. dodatkowych dzieci w przeciągu najbliższej dekady.

Nie bardzo wiadomo, skąd ta liczba. Chyba wedle zasady, że podobnie jak chlebak, zgodnie ze swą nazwą, służy do noszenia granatów w warunkach bojowych, tak też pieniądze są narzędziem do robienia dzieci. Obliczono, że każde dziecko objęte programem będzie kosztowało ponad 800 tys. złotych, a całkowity koszt operacji wyniesie około 240 miliardów złotych w najbliższej dekadzie. Rząd zapewnia, że ma pieniądze na program 500+ na ten rok, ale to wcale nie jest takie pewne, natomiast ekonomiści ostrzegają, że budżetowi na 2017 r. grozi załamanie.

Jedynym rozwiązaniem będzie podwyższenie podatków, bezpośrednich i pośrednich. Już jest to czynione, ale nie zapłacą banki czy wielkie sieci handlowe, ale ich klienci. Zawsze tak było i nie ma powodu, aby w Polsce miało być inaczej. Program spowoduje wzrost biurokracji z wszelkimi tego następstwami w postaci coraz to nowych poczynań o charakterze kontrolnym. Do tego są wątpliwości, czy otrzymają wszyscy zasługujący na pomoc oraz że kryteria są niesprawiedliwe, bo w niewielkim stopniu są zależne od dochodu. Wspomniana już eliminacja kobiet w ciąży i samotnych matek jest moralnie naganna, zupełnie niezależnie od sporów na temat statusu płodów ludzkich. Kuratorzy znający sytuację w rodzinach patologicznych, z reguły wielodzietnych, sugerują, aby od razu po wejściu w życie programu 500+ sprawdzać sprzedaż alkoholu. To może dać lepsze rozeznanie w sprawie efektywności flagowego programu PiS niż jakakolwiek kontrola urzędnicza.

Ktoś powie: „Po co takie kasandryczne przewidywania?”. Jeszcze raz zaznaczam, że kraj stoi przed bardzo poważnym wyzwaniem demograficznym i wszystko, co ma poprawić tzw. dzietność Polaków, jest cenne. Trudno jednak oprzeć się wrażeniu, że rządowy program 500+ jest niedopracowany ekonomicznie, moralnie naganny, kazuistyczny (a to zawsze rodzi fatalne skutki, np. roztrząsania, co z bliźniakami itd.) i ośmieszany, zapewne nieświadomie, przez tych, którzy mają go bronić i realizować. Takie są efekty traktowania fundamentalnych problemów społecznych jako wyborczych zabawek.

Wspomniałem na początku o abp. Jędraszewskim. Otóż hierarcha ten nie zgodził się z opinią, że Kościół katolicki zabrania homoseksualistom przejawiania uczucia miłości. Wyjaśnił, że mogą kochać, ale osoby odmiennej płci od własnej. To ujmujące wyznanie należy uznać za czołowy cytat ostatnich czasów.

Słuchałem dyskusji na temat tego, czy Mariusz  Błaszczak, minister spraw wewnętrznych, popełnił jakiś błąd w związku z mianowaniem Zbigniewa Maja komendantem policji. Przypominam, że Maj został odwołany (= musiał złożyć dymisję w języku dyplomatycznym) z powodu niejakich niejasności z przeszłości, ale takich, którymi interesuje się wymiar sprawiedliwości. Przedstawiciel partii rządzącej orzekł, że Błaszczak błędu nie popełnił, gdyż wyciągnął wnioski i dymisję przyjął. I jeszcze dodał, że winna PO, bo Maj winien być dobrze sprawdzony, zanim został inspektorem, co stało się przed objęciem władzy przez PiS.

To tak jakby trener drużyny sportowej wytłumaczył, że jego drużyna teraz przegrywa, ponieważ doznawała porażek za poprzedniego szkoleniowca. I dodał, że to (bardzo) dobra zmiana, a w ogólności to damy radę nadal przegrywać.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną