Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Rachunek krzywd

Stacje męczeństwa PiS

Kolejne odrodzenie Kaczyńskiego i PiS w 2015 r. nie zamknęło rachunku krzywd. Wydaje się, że PiS sprawujący pełnię władzy wciąż pozostaje w mentalnej opozycji, że jest władzą drugiego obiegu. Kolejne odrodzenie Kaczyńskiego i PiS w 2015 r. nie zamknęło rachunku krzywd. Wydaje się, że PiS sprawujący pełnię władzy wciąż pozostaje w mentalnej opozycji, że jest władzą drugiego obiegu. Kacper Pempel / Forum
Prawo i Sprawiedliwość zawzięcie tropi polskie krzywdy w kraju i za granicą. Robi to chętnie, bo samo uważa się za najbardziej skrzywdzoną partię w historii. Swoje dzieje przedstawia jako niekończący się szlak męczeństwa. I oczekuje zadośćuczynienia.
Lech Wałęsa urósł do roli symbolicznego wroga i krzywdziciela, bo to on był oskarżany o klęskę solidarnościowego obozu.Łukasz Dejnarowicz/Forum Lech Wałęsa urósł do roli symbolicznego wroga i krzywdziciela, bo to on był oskarżany o klęskę solidarnościowego obozu.
Nieustanne wyliczanie „niegodziwości” oraz wskazywanie i szukanie winnych demoluje życie publiczne, a politycznie czyni Jarosława Kaczyńskiego symbolicznym mścicielem.Bartosz Krupa/EAST NEWS Nieustanne wyliczanie „niegodziwości” oraz wskazywanie i szukanie winnych demoluje życie publiczne, a politycznie czyni Jarosława Kaczyńskiego symbolicznym mścicielem.

Artykuł w wersji audio

Najgłębszym mentalnym źródłem siły PiS jest od lat promowane w społeczeństwie poczucie skrzywdzenia. Ma to wymiar polityczny, ale także psychologiczny. PiS od samego początku przyciągał ludzi w swoim mniemaniu skrzywdzonych nie tylko przez urzędy, prokuratorów, sądy, banki, izby skarbowe, pracodawców, komorników, transformację ekonomiczną i ogólnie historię – ale także przez życie i los. W przypadku motywacji wielu z nich można powiedzieć: szukaj krzywdy.

Widocznie jest coś takiego w tej formacji, co powoduje, że skupiają się wokół niej ludzie oczekujący specyficznego wspólnotowego odkupienia, zadośćuczynienia, jakiejś moralnej rekompensaty – choćby był to pozór, bo moralność PiS traktuje bardzo pragmatycznie. Zwolennicy tej partii wyraźnie potrzebują bezkompromisowego języka, uczestniczenia w czymś wielkim i ostatecznym. PiS daje im to, czego nie proponuje żadna inna partia z liberalno-demokratycznego, a więc ze zbyt schłodzonego, racjonalnego porządku: poczucie, że uczestniczą w manichejskiej walce dobra ze złem. I że nastanie kiedyś wielki zwycięski finał, który w „zwykłej” demokracji nie następuje.

Cała bezwzględność partii Kaczyńskiego, jej bardzo twardy przekaz, progowe odrzucanie kompromisu, programowa polityczna niepoprawność, a więc cechy nieprzystające do demokracji typu zachodniego, są traktowane przez jej zwolenników jako pozytywy, dowody moralnej wyższości i niezłomności.

W przekazie tego ugrupowania krzywda funkcjonuje jako pojęcie organizujące całe formacyjne myślenie, uzasadniające szczególny, ponadpolityczny status tej partii. Jej najgłębszym sensem jest bowiem wymierzenie sprawiedliwości. Janusz Wojciechowski z PiS, tłumacząc jeszcze przed wyborami konieczność wprowadzenia tzw. apelacji nadzwyczajnej, powiedział: „Bardzo ważne jest, żebyśmy nie byli tak jak dziś bezradni wobec ludzkich krzywd. Krzywda nie może być prawomocna, krzywda nie może być ostateczna, (…) muszą być otwarte drogi do przywrócenia sprawiedliwości”. Może jest więc tak, że ludzie w swoim poczuciu skrzywdzeni, naturalnie ciągną do najbardziej skrzywdzonej partii w historii, bo taki swój wizerunek PiS i jego lider tworzą od dawna.

Odtwórzmy pokrótce kilka stacji tego męczeństwa, bo ta historia ma swoje etapy.

Niedocenieni

Najpierw ten z okresu PRL, sięgający gdzieś końca lat 70., potem czasów pierwszej Solidarności i lat 80., aż po 1989 r. W różnych prawicowych opowieściach można odnaleźć głębokie pretensje o niedocenienie zasług Lecha Kaczyńskiego oraz kwestionowanie pozycji Jarosława Kaczyńskiego, nawet nieinternowanego po wprowadzeniu stanu wojennego. Dysydencka prawica pozostawała wtedy w cieniu opcji lewicowo-liberalnej, Kuronia, Michnika, Geremka, Modzelewskiego, Lipskiego. Zwłaszcza Adam Michnik został na lata ideowym przywódcą III RP i intelektualnym rywalem Jarosława Kaczyńskiego, a „Gazeta Wyborcza” stała się centralnym ośrodkiem sił wrogich prawicy.

Kaczyńscy pozostawali na drugim planie także już po rewolucji Solidarności, a rolę Lecha Kaczyńskiego w sierpniowym strajku uważano za drugorzędną. Jako mało znani lokalni działacze Kaczyńscy wkroczyli w 1989 r. do krajowej polityki i nagle, głównie dzięki Lechowi Wałęsie, stali się pierwszoplanowymi postaciami. Założyli w 1990 r. Porozumienie Centrum, które było prekursorem dzisiejszego PiS. Stali za kampanią prezydencką Wałęsy, który symbolicznie pokonał w wyborach kandydata liberalnego „salonu” Tadeusza Mazowieckiego. Już w czasie tamtej rozgrywki prawica brała odwet na dysydenckiej, inteligenckiej lewicy, triumfowała, upokarzała. Wydawało się jednak, że Kaczyńscy po zwycięstwie ich obozu uzyskali wreszcie oczekiwany prestiż, uznanie i władzę.

Wyrzuceni

Ale nastąpiła katastrofa. Wałęsa usunął Kaczyńskich ze swojej kancelarii, czując się przez nich manipulowany i skłócany z resztą postsolidarnościowych środowisk. Od tego mniej więcej momentu do przeciwników Braci dołączył po raz pierwszy „układ” powiązań dawnych dysydentów z postkomunistami, służbami specjalnymi i światem szemranego interesu. Ten system uosabiał w oczach Kaczyńskich Mieczysław Wachowski i sam Wałęsa rzecz jasna.

To przekonanie o „naruszaniu potężnych interesów”, poczucie starcia z tajemnymi, złowrogimi siłami i ich odwecie powracało potem w nowych odsłonach. W 1992 r. była słynna „noc teczek” i upadek rządu Jana Olszewskiego, którego legendę przez wiele następnych lat podtrzymywał zwłaszcza Jarosław Kaczyński, chociaż sam nie odegrał w tych wydarzeniach pierwszoplanowej roli. W dodatku w 1993 r. PC poległo w wyborach parlamentarnych, a postkomuniści powrócili do władzy. Wszystko się Kaczyńskim w ich diagnozach zgadzało, a Lech Wałęsa urósł do roli symbolicznego wroga i krzywdziciela, bo to on był oskarżany przez nich o klęskę solidarnościowego obozu.

Marginalizowani

Krzywda i smuta zapanowały na lata. Porozumienie Centrum schodziło na margines sceny politycznej. Prawica się podzieliła na wiele partyjek, a Jarosław Kaczyński stał się tylko jednym z wielu liderów drobnych ugrupowań. Znowu zepchnięto go w cień, uciekali od niego kolejni współpracownicy. Zostali tylko najwierniejsi – tzw. zakon PC. Pojawiła się opowieść o słynnej szafie pułkownika Lesiaka, w której miano gromadzić od 1992 r. materiały z inwigilacji prawicy, w tym Porozumienia Centrum. Sądowo, a proces w sprawie był prowadzony po 2005 r., afera ta co prawda nie skończyła się wyrokiem skazującym, niemniej służyła Kaczyńskiemu jako dowód prześladowań jego ugrupowania.

W końcu urosła nowa koalicyjna formacja, AWS, w której Kaczyńscy nie odgrywali jednak większej roli. Wydawało się, że kariera braci nieodwołalnie się kończy. Ale wtedy nastąpił cud: Lech Kaczyński został ministrem sprawiedliwości w rządzie Jerzego Buzka. Niedługo potem powstał PiS, a chwilę wcześniej Platforma Obywatelska. Jakby odtwarzał się dawny układ z PC i Unią Demokratyczną. Od tego czasu PiS nabierał znaczenia, aż do wygranych wyborów w 2005 r. i prezydenckiej wiktorii Lecha Kaczyńskiego.

Napadnięci

Ale potem nastąpiła kolejna katastrofa. Po serii afer i potężnych awantur rząd Jarosława Kaczyńskiego upadł z hukiem w 2007 r. Według PiS – z powodu medialnej agresji (media to ważny krzywdziciel PiS), kontrataku „układu”, „niepogodzenia się Platformy z przegraną” i nieustannego jej jątrzenia (ten motyw powraca dzisiaj), prowokacji, nasyłania „śpiochów” i „kretów”. Następne osiem lat to czas szczególnego męczeństwa PiS, znaczonego kolejnymi przegranymi w wyborach. Jarosław Kaczyński nie mógł pozyskać elektoratu większego ponad swój stały ideologiczny przydział. Upokarzające było to, że pokonywała go „bezideowa” Platforma i „chłopiec w krótkich spodenkach” Donald Tusk. Ta niesprawiedliwość trwała najdłużej.

Zdradzeni

10 kwietnia 2010 r. to najważniejsza data w dziejach PiS. Katastrofa smoleńska. Partia zyskała namacalne potwierdzenie swojej martyrologii, mogła już bez oporów włączyć się w historyczny ciąg powstańczo-niepodległościowy (Armia Krajowa, Katyń, żołnierze wyklęci itp.). Wyjątkowo tragiczny, ale jednak wypadek lotniczy, przyjęty do wiadomości przez wiele innych rodzin ofiar, nie mógł udźwignąć wzmożonej emocji środowiska PiS. Stąd najpierw nieśmiało, a potem coraz wyraźniej pojawiała się koncepcja zamachu, a nawet polskiego udziału w zbrodniczym rosyjskim spisku. Jarosław Kaczyński mówił o „zdradzonych o świcie”.

Przeciwnicy teorii zamachowej oraz legendy Lecha Kaczyńskiego jako poległego męża stanu zostali zaliczeni do tzw. przemysłu pogardy. Ów przemysł miał powstać w 2005 r. i został pierwotnie skierowany głównie przeciwko prezydentowi Lechowi Kaczyńskiemu, a po tragedii smoleńskiej przeciwko jego bratu. Dokumentuje to usłużnie Sławomir Kmiecik, który w dwóch tomach, wydanych w latach 2012–13, pracowicie zestawił publikacje i wypowiedzi składające się na ów „spektakl nienawiści”. „Bijąc w »Kaczora« – objaśniał – faktycznie bije się w polski patriotyzm, tradycje narodowe, historię, religię… I we wszystkich Polaków, którzy te wartości podzielają”. Męczeństwo PiS się domknęło, zostało udokumentowane i uwznioślone.

Atakowani

Kolejne odrodzenie Kaczyńskiego i PiS w 2015 r. nie zamknęło rachunku krzywd. Wydaje się, że PiS sprawujący pełnię władzy wciąż pozostaje w mentalnej opozycji, że jest władzą drugiego obiegu. Wracają stare schematy i starzy wrogowie. Kaczyński mówił ostatnio, że za organizowanie manifestacji KOD „odpowiadają resortowe dzieci. Nie ukrywajmy, w polskich dziejach było wiele osób, które patriotami nie były. To są ich dzieci, ich wnukowie”.

Może najbardziej emocjonalnie na odwieczną krzywdę prawdziwych Polaków reaguje w ostatnim czasie publicysta prawicowych mediów Maciej Pawlicki, który napisał niedawno: „Strzelający z bata rodzimi nadzorcy niewolników dwoją się i troją, by naród znów padł na kolana, znów drżał na całym ciele przed opiniami »zagranicy« i pokornie błagał o wybaczenie chwili złudzeń. (…) Niemcy, którzy jako naród masowo poparli faszyzm, napadali na Polskę, wymordowali kilka milionów Polaków, zniszczyli kraj i skazali go na pół wieku komunistycznej niewoli – dziś mają czelność opisywać wybijającą się na niepodległość Polskę – jako krainę rodzącego się faszyzmu. (…) Na pewno po to, by znaczna część Polaków nie rozumiała, że właśnie oddawane jest im ich własne państwo, by tego nie chciała, by wolała pozostać protektoratem Berlina, bantustanem, gdzie posłuszni tubylcy mają michę strawy, a buntowników opluwają jako swoje zagrożenie”. To bardzo charakterystyczna litania, swoista kwintesencja prawicowego lamentu.

Zagrożeni

Gnębienie PiS i prawdziwych Polaków trwa już zatem od pokoleń. Największy bard prawicy Jarosław Marek Rymkiewicz ujął to jasno w niedawnym wywiadzie: „Przez ostatnie dwieście pięćdziesiąt, może nawet trzysta lat, nawet trzysta z kawałkiem (licząc od wejścia wojsk cara Piotra I w granice Rzeczypospolitej), Polska upadała i podnosiła się, była rzucana na kolana i wstawała z kolan, umierała, była składana do grobu i cudownie zmartwychwstawała”. Winni są i zawsze byli w istocie „ludzie gorszego sortu”, renegaci, zdrajcy, kolaboranci, komuniści i ci, którzy się z nimi zbratali, właściwie wszyscy, którzy w końcu stanęli na drodze PiS w walce o władzę, a teraz też stawiają opór, gdy chce on tę władzę umocnić i utrwalić.

Na ostatniej, 70. miesięcznicy katastrofy smoleńskiej prezes Kaczyński jeszcze raz użył swojej słynnej, doskonale insynuacyjnej frazy: „są tacy, którzy”… w Polsce i za granicą podnoszą rękę na polską suwerenność. Bracia Karnowscy w rozmowie z Beatą Szydło zadają pytanie w swoim stylu, ale przecież przypominającym styl prezesa PiS: „Jak pani patrzy na próbę podpalenia Polski za pomocą serii ulicznych manifestacji?”. Pani premier odpowiada podobnie: „Zdawałam sobie sprawę, że różne grupy interesów, tracące niezależne przywileje, będą się broniły za pomocą wszelkich możliwych środków. (…)”. Prawica czuje się wręcz zagrożona fizycznie: „Nieznani sprawcy podłożyli ostre przedmioty pod samochody wiceministra obrony narodowej Bartosza Kownackiego, działaczy PiS, ojców Radia Maryja i zwykłych wiernych” – informowała kilka tygodni temu rozgłośnia o. Rydzyka (warto tu przypomnieć sławetne „nie zabijajcie nas” Witolda Waszczykowskiego).

Szykanowani

Spisek antypisowski jest zresztą rozległy i wszechogarniający. Porządki wprowadzane przez PiS nad Wisłą budzą niepokój w Unii Europejskiej. Publicysta Jacek Karnowski potrafi napisać, że „donosicielstwo” do Brukseli to są po prostu „modły o międzynarodową izolację naszego kraju”, zaś portal braci Karnowskich zamieszcza i taką wypowiedź na forum: „Podpowiadamy GW, komuszkom, PO, alimenciarzom z KOD i innym donosicielom na Polskę skomlącym o obcą interwencję – nie męczcie się już, sięgnijcie do targowickiego oryginału”. A Leszek Długosz, poeta publikujący w tygodniku „wSieci”, rymuje: „Pyszni i chciwi sprzedawczycy/Przejrzane są już czyny/Opadły maski…/ – W rejestry hańby, imiona wasze ten dzień pisze/ – Pomiocie nieodrodny Targowicy Jurgieltnicy!”.

Napięcia między Brukselą a rządem PiS reaktywują dzisiaj stare uprzedzenia Jarosława Kaczyńskiego, zwłaszcza wobec Niemiec, które – przypomina po raz kolejny – nie rozliczyły się z Polską za „krzywdy” wojenne. Kaczyński mówił w TV Republika: „Są nam winni bardzo dużo, począwszy od wymiaru ekonomicznego, a skończywszy na moralnym. Ten rachunek krzywd po polskiej stronie jest ogromny. Od końca wojny te sprawy nigdy nie zostały załatwione i w sensie prawnym są aktualne, bo – jak wiemy – nasza rezygnacja z odszkodowań nigdy nie została zarejestrowana przez odpowiednie organa ONZ. W sensie prawnym tego nie ma i droga jest otwarta”.

Krzywda nie opuszcza PiS ani na chwilę. Opozycja nie daje rządzić, robi awantury, psuje demokrację. Trybunał Konstytucyjny nie umożliwia „naprawy”, media prywatne są przeciw, wiele środowisk i korporacji także, agencje ratingowe nieżyczliwe, a ludzie albo dają się ogłupić, albo ujawniają swoje prawdziwe oblicza i marne interesiki. PiS tak jak najpierw w postaci Porozumienia Centrum powstawał z poczuciem krzywdy, tak potem już nie znał innej formy życia.

Wykluczeni

Brak tu refleksji, że używanie krzywdy jako nadrzędnego argumentu, jako legitymacji do rządzenia pozostaje w zasadniczej sprzeczności z demokracją jako taką. Ona jest między innymi po to, by szukać sposobów społecznej równowagi, także wyrównywania krzywd, ale nie może żadnej z nich być szczególnie podporządkowana. Nieustanne wyliczanie „niegodziwości” oraz wskazywanie i szukanie winnych demoluje życie publiczne, a politycznie czyni Jarosława Kaczyńskiego symbolicznym mścicielem, bo musi on te krzywdy bez przerwy ujawniać, naprawiać i zadowalać ludzi, którzy w owe krzywdy, popełnione świadomie przez złych ludzi, uwierzyli. Ten rachunek nigdy się nie zamyka. Kaczyński i jego partia komunikują się z grupami społecznymi niemal wyłącznie za pomocą klucza krzywdy, wspólnotowego poczucia wykluczenia, opresji, ataku, konieczności obrony. Sami starannie dbają, aby wyłączyć się z „głównego nurtu”, a potem swoją osobność przedstawiają jako dowód szykanowania.

Kaczyński zwyczajne w demokratycznym kraju losy polityka przedstawia jako pasmo niesprawiedliwości. PiS nie może więc przyjąć do wiadomości, że dzisiejszym obrońcom demokratycznych standardów chodzi o wartości państwa prawa. Prezes nigdy tego nie przyzna, bo to byłoby sprzeczne z jego teorią, że za wszystkim coś stoi, coś się kryje: przeszłość, rodzina, powiązania, genetyka. Że – jak wyraził to dobitnie poseł Sasin: „nie ma żadnych niezależnych instytucji” – są tylko konkretni ludzie mający swoje interesy.

Jarosława Kaczyńskiego jako polityka w rzeczywistości nigdy nie krzywdzili konkretni politycy, spiski wrogów, media, zewnętrzne siły. Zawsze doznawał niepowodzeń za sprawą centrowych, umiarkowanych wyborców, którzy mieli powody, aby go nie chcieć i odrzucać. Ponieważ nie potrafił przekonać tych kluczowych na polskiej scenie politycznej ok. 10 proc. wyborców, którzy od lat rozstrzygają o tym, kto dochodzi do władzy, postanowił ich w końcu „dokupić” za 500 zł na dziecko. Ten pomysł był, poza wszystkim, przyznaniem się do całkowitej bezradności i politycznej klęski. Ale lider PiS nie mógł już dłużej czekać. Przy wszystkich zastrzeżeniach, jakie można mieć do polskiego państwa, liczne badania socjologiczne potwierdzały: Polacy uważają się za coraz bardziej szczęśliwych i zadowolonych ze swego życia, są entuzjastami Europy.

Kampanie wyborcze 2015 r. zdołały jednak podsycić u sporej grupy obywateli poczucie krzywdy, niesprawiedliwości, ruiny moralnej i gospodarczej, potrzebę zmiany. Wygrała krzywda. A potem na przeważnie wyimaginowane opresje ze strony poprzedniej władzy Prezes wraz ze swoją partią zareagował opresją rzeczywistą – w wymiarze politycznym, instytucjonalnym, konstytucyjnym, personalnym. To, co teraz obserwujemy, jest w zasadniczej mierze rewanżem za krzywdy jednego polityka – tak jak on je subiektywnie postrzega, jego odwetem na historii, na losie. Cały kraj stał się zakładnikiem jego „autorskiej” wizji dziejów oraz własnych wcześniejszych niepowodzeń, urazów, kompleksów, nagromadzonych negatywnych emocji. Uczestniczymy w istocie w czymś przypominającym wielką publiczną psychoterapię.

Polityka 8.2016 (3047) z dnia 16.02.2016; Temat tygodnia; s. 14
Oryginalny tytuł tekstu: "Rachunek krzywd"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną