Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

O pupie Maryni

Czasem trzeba powiedzieć coś o pupie.

Już dawno miałem ochotę podjąć ten ekscytujący temat. Okazje zdarzają się co rusz, ale zakres i zasięg międzynarodowego sporu o cheerleaderki stwarza sposobność wprost niepowtarzalną. Więc będzie o pupie. Jak widać, już na wstępie popadłem w tony żartobliwe, skrywające męską bezradność i emocjonalną niedojrzałość, od których zaczyna się całe nieszczęście z redukowaniem kobiet do roli obiektu pożądania, oraz cały męski szowinizm. Żeby więc nie było na mnie, od razu deklaruję, że w sporze o moralną dopuszczalność na wpół erotycznych tańców pięknych dziewcząt przy okazji meczów piłki ręcznej, i nie tylko, zajmuję stanowisko równościowe. Cheerleaderki tak, ale pod warunkiem, że będą się prezentować również cheerleaderzy, cieszący oczy damskiej części publiczności. Jeśli zaś chodzi o słusznie podnoszoną w dyskusji kwestię wieku tancerek, to jestem za bezwzględną pełnoletniością.

Po ustaleniu tego feministyczno-konserwatywnego standardu pozwolę sobie na pewne uwagi krytyczne pod adresem obowiązujących doktryn publiczno-seksualnych. Najważniejsza z nich została wymyślona w kręgach teologów i ochoczo przejęta przez skrycie stęsknione za konserwatyzmem liberalne masy Zachodu. Otóż owe masy dały się przekonać, że publiczne pokazywanie kobiecego ciała w sposób mogący budzić upodobanie przechodzące z estetycznego w bardziej rozpłodowe jest formą opresji i wyzysku kobiet, polegającą na ich „uprzedmiotowieniu”. Dawniej uważało się, że jest coś takiego jak nieprzyzwoitość i brak wstydu – dziś mówi się o sprowadzaniu kobiety do roli przedmiotu. Sądzę, że staromodni głosiciele przyzwoitości i wstydliwości mają więcej racji.

Doktryna teologiczna zwana personalizmem, popularna w XIX i XX w.

Polityka 8.2016 (3047) z dnia 16.02.2016; Felietony; s. 104
Reklama