„Polska popadła w niełaskę” – uważa „The Atlantic”, jeden z najważniejszych amerykańskich miesięczników. Portal magazynu poświęcił Polsce spektakularną czołówkę:
Publicysta Adrian Karatnycky relacjonuje ostatnie wydarzenia z naszego kraju, odnosząc się z początku do sprawy teczek TW „Bolka”, a na ogólnej diagnozie polskiej demokracji kończąc.
Dokumenty odnalezione w archiwach Czesława Kiszczaka – referuje dziennikarz – miałyby świadczyć o tym, że Lech Wałęsa w latach 70. ubiegłego stulecia współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa.
„Jedna notatka sugeruje, że zanim charyzmatyczny przywódca masowego ruchu przyczynił się do upadku komunizmu w Polsce, był informatorem komunistycznych służb” – notuje dziennikarz „The Atlantic”. I zaznacza, że sam Wałęsa od tych podejrzeń się odżegnuje, utrzymując, że dokumenty zostały sfałszowane. Karatnycky bierze go w obronę. Nie ma dowodów – pisze – że Wałęsa współpracował ze Służbą Bezpieczeństwa; w notatce, o ile jest autentyczna, została zawarta tylko deklaracja. „Dokumenty te potwierdzałyby wyłącznie, że Lech Wałęsa przeżył chwilę słabości, szantażowany i pod wpływem gróźb” – pisze „The Atlantic”.
Rozpanoszona prawica
To nie pierwszy raz, kiedy Lech Wałęsa popadł w niełaskę we własnym kraju – zauważa publicysta. Cień podejrzeń, że lider Solidarności współpracował z SB, rzucano już wcześniej, potem zaś wypominano mu, że był nieskuteczny jako prezydent.
„Informacje te szybko trafiały na czołówki polskich gazet – pisze Karatnycky. – I szkodziły wizerunkowi Polski za granicą, gdzie był postrzegany przede wszystkim jako ten, który wydostał kraj z ruin, stając na czele prawdziwych bohaterów”.
Lech Wałęsa, kontynuuje Karatnycky, rozbudził w Polakach aspiracje i marzenie – o wolności kulturowej, gospodarczej i politycznej. Stał się symbolem tych marzeń i wyrazicielem narodowej woli. „Odegrał kluczową rolę w wydarzeniach, które wstrząsnęły całym blokiem sowieckim” – notuje publicysta.
Wałęsa nie jest bez wad, ale „bez niego Solidarność nie ewoluowałaby ze związku zawodowego w masowy ruch, zdolny stawiać opór i doprowadzić do upadku komunizmu”. Wałęsa umiał się porozumieć i z intelektualistami, i z robotnikami, sprawiał, że koncentrowali się na celu – tłumaczy Karatnycky. I właśnie dzięki temu jego historycznej roli nie da się zakwestionować.
Adrian Karatnycky znał Wałęsę osobiście. W latach 80. był asystentem prezydenta AFL-CIO (American Federation of Labor and Congress of Industrial Organizations), największej amerykańskiej centrali związkowej, która popierała działania Solidarności. Później, w 1989 roku, Karatnycky organizował wizytę Wałęsy w amerykańskim Kongresie.
„Większość czasu lider Solidarności spędził z członkami amerykańskiego ruchu robotniczego. Rozbudzał w nich nadzieję, oczekiwali, że od niego się dowiedzą, czym jest zorganizowana praca: czyli jak być pracownikiem w służbie demokracji. Robotnikiem bohaterem” – relacjonuje publicysta. I tym trudniej mu zrozumieć, dlaczego bohatera stawia się teraz wyłącznie w roli oskarżonego: „Boleśnie patrzeć, jak Lech Wałęsa upada”.
Polska się cofa
W aferze wokół Lecha Wałęsy Karatnycky widzi raczej osobistą tragedię niż wydarzenie, które mogłoby wstrząsnąć krajem. Tyle że – dodaje publicysta – roztrząsanie afer leży niejako w polskiej naturze. „Przez prawie trzy dekady Polsce wiodło się błogo. Teraz cofa się do średniej. Bohaterski lud objawia się właśnie jako wadliwy naród – obawiający się fali uchodźców, zatroskany o materialny byt i wyłącznie własne ekonomiczne bezpieczeństwo”.
Polska zaczęła spadać dość wcześnie, choć tego nie spostrzegła – zauważa autor. Najpierw Lech Wałęsa jako prezydent zrażał do siebie doradców, zastępując ich niekompetentnymi ludźmi. W międzyczasie doświadczaliśmy rozmaitych problemów gospodarczych. Nastały z czasem rządy Aleksandra Kwaśniewskiego, a Polska otworzyła się na instytucje międzynarodowe (m.in. NATO), ale wartości, którym hołdowała Solidarność, zdaniem autora gdzieś się rozmyły.
„Polacy mieli czyste intencje, sformowali szlachetny ruch [Solidarność], który zwalczył reżim. Stali się społeczeństwem dynamicznym i wolnym. Później włączyli się w europejskie, dojrzałe instytucje. Wykazywali powściągliwość w polityce i obserwowali swój wzrost gospodarczy”. W domyśle: interesował nas wyłącznie partykularny interes.
Po drodze Polska doznała jeszcze wielu ciosów (autor wspomina aferę podsłuchową), a teraz jawnie odwraca się od europejskich, liberalnych wartości (tu Karatnycky wskazuje na zmiany w mediach publicznych i spór dotyczący Trybunału Konstytucyjnego). „Rozpanoszyła się nowa, prawicowa władza, co świadczy o tym, że Polska po prawdzie nadal jest taka, jaką była tuż po upadku komunizmu” – czyli nieudolnie rządzoną, niedojrzałą demokracją.
Konkluzja autora jest gorzka – w jego ocenie w Polsce nigdy nie nastały rządy, które wyprowadziłyby ją na prostą. „Żaden demokratyczny rząd nie ma monopolu na prawdę i wartości” – podkreśla autor, sugerując, że każda kolejna władza w Polsce taki monopol mieć chciała. Tymczasem demokracja nie jest ani biała, ani czarna – jest szara, niejednoznaczna (autor nawiązuje do tekstu Adama Michnika „Szare jest piękne” z 1997 roku).
Zagranicznym komentatorom publicysta „The Atlantic” zaleca jednak powściągliwość – Polska pozostaje krajem, który zwalczył komunizm i odegrał swoją rolę w historii powszechnej.