Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Dobra zmiana kadrowa kroczy, ale szalety jeszcze niewzięte

Piotr Socha / Polityka
W Polsce zamiast do zmian kadrowych dochodzi do zmian personalnych. I tak wracamy do legendarnych czasów, że nie matura, lecz chęć szczera, zrobi z ciebie oficera.

Jeszcze przed jesiennymi wyborami jeden ze znajomych powiedział: „Zobaczysz, jak PiS wygra wybory, to rewolucja kadrowa dotrze nawet do szaletów”. Prognoza jeszcze się nie sprawdziła, może w związku ze starym krakowskim kawałem. Siedzą dwie babcie klozetowe przy szalecie przy Plantach. Nieopodal przechodzi mężczyzna i kłania się jednej z nich. Druga pyta: „Skąd znasz hrabiego?”. Zagadnięta odpowiada: „Ano, załatwia się u mnie”.

Wersja bardziej współczesna mogłaby brzmieć tak: „Nie boisz się, że ci wezmą miejsce pracy?”. „Ano, nie”. „Dlaczego?”. „Zaraz zobaczysz”. Nieopodal przechodzi znany polityk partii rządzącej i kłania się. „Skąd znasz posła X?”. „Ano, załatwia się u mnie, nie da zrobić mi krzywdy, przecież mój szalet ma długą tradycję, a ja zawsze sprzyjam dobrym zmianom”. Wszelakie takie znajomości pomagają w przypadku niezbyt eksponowanych miejsc pracy.

Polskie laboratorium wymiany kadr

Gdy zmienia się partia rządząca, wszędzie następują zmiany kadrowe. Ale nie zawsze przebiegają tak, jak obecnie ma to miejsce w Polsce. Jeśli np. republikanin ustępuje demokratce na stanowisku prezydenta USA lub odwrotnie, powstaje tzw. zespół przejściowy, który przeprowadza stosowne zmiany personalne. Nie ma wątpliwości, że ci, którzy zostali nimi dotknięci, nie są nadmiernie zachwyceni utratą stanowisk. Niemniej jednak zasadą jest, że fachowiec zastępuje fachowca, a ponadto zmiany dotyczą przede wszystkim stanowisk w administracji, a nie w sektorze gospodarczym czy armii. Dobrze zorganizowane państwa cenią stabilność swoich agend i chronią swoje służby przed czystkami kadrowymi.

Swoistym laboratorium ukazującym charakter zmian personalnych (trudno je nazwać kadrowymi) w Polsce są trzy przypadki: dziennikarzy pracujących w mediach publicznych, prezesów stadnin koni arabskich i Rady Programu Rozwoju Humanistyki (NPRH).

TVP i Polskie Radio zostały gwałtownie oczyszczone z dziennikarzy uznanych za przeszkadzających. Ryszard Terlecki, poseł i przewodniczący klubu parlamentarnego PiS, jasno dał do zrozumienia (cytowałem już tę wypowiedź), że „jeśli media publiczne myślą, że będą zajmować Polaków krytyką zmian, to trzeba to przerwać”. Jacek Kurski, nowe panisko TVP, nie czekał na krytykę i postanowił jej zapobiec. Efekty już są, nie tylko w postaci braku krytyki, ale także przedobrzaniu informacji. Przypomnę wyczyn Krzysztofa Ziemca (opuszczenie zwrotu „to nieprawda” w cytacie z wypowiedzi Lecha Wałęsy) czy nieco późniejszą manipulację Macieja Orłosia w sprawie tematyki filmu „Spotlight”, która wedle tego prezentera (lub jego rozkazodawcy) dotyczyła pedofilii w Bostonie.

Faktycznie, film opowiada o pedofilii w Kościele katolickim. Orłoś powiedział oczywiście prawdę, ale podobną stwierdzeniu, że Jan Woleński mieszka w Polsce, wiedząc, w jakim mieście. Zagadkową sprawą jest to, że – jak Kurski zapewnia – nikt nie został zwolniony, ponieważ dziennikarze telewizyjni odeszli za porozumieniem stron. Chodzą jednak słuchy, że porozumienie nastąpiło z tego powodu, że odchodzącym dano propozycję nie do odrzucenia, tj. powiedziano, że albo porozumieją się z Kurskim, albo zostaną zwolnieni, a to pogorszy warunki ich odejścia.

Ponoć tak samo jest w przypadku generałów odchodzących z wojska czy prokuratorów. Skoro już jesteśmy przy radiu, warto wspomnieć, że Stanisław Pięta, poseł na Sejm RP, zapowiada reakcję na to, że Radio Katowice poinformowało o Kongresie Kobiet w Żywcu. Zaprawdę to niedopuszczalna odwaga.

Nie matura, lecz chęć szczera

Prezes stadniny koni w Janowie Podlaskim został zwolniony z powodu m.in. wydania polecenia uśmiercenia jednej z klaczy. Jest lekarzem weterynarii i uznał, że konia nie da się uratować. Wszelako prezes Agencji Nieruchomości Rolnych, z wykształcenia inżynier rolnik (nawet dr nauk rolniczych, ale nie weterynaryjnych), wie lepiej, podobnie jak Krzysztof Jurgiel, minister rolnictwa, inżynier geodeta z zawodu. Obaj panowie nie wyjaśnili, czy klacz można było uratować czy nie, a o ile wiadomo, nie przeprowadzono żadnego postępowania, którego wynikiem byłoby zakwestionowanie decyzji szefa janowskiej stadniny.

Ciekawe jest to, że w miarę wątpliwości co do pierwotnych podstaw dymisji prezesów stadnin zaczęły pojawiać się coraz to nowe argumenty, np. w sprawie niegospodarności. Przypomina to tworzenie tzw. hipotez ad hoc, na przykład że Ziemia nie może być kulista, bo ludzie na antypodach musieliby stać na głowach. Jurgiel okrutnie zezłościł się w trakcie jednej z konferencji prasowych i ofuknął jej uczestników, że chyba muszą mieć jakiś interes w drążeniu dymisji w stadninach.

Podobnie Jarosław Sellin, gwiazda parlamentarna starej i nowej generacji, uznał, że jest to sprawa nadmuchana przez media. Nowy prezes stadniny w Janowie Podlaskim wprawdzie, jak sam rozbrajająco wyznał, wcześniej też uwielbiał konie, ale nie miał bliskiej styczności z nimi.

I tak wracamy do legendarnych czasów, że nie matura, lecz chęć szczera, zrobi z ciebie oficera. Ponieważ jednak, jak mawiał Wiesław Dymny, w naturze nic nie ginie, bo nie miałoby się gdzie podziać, pojawiły się, za sprawą wścibskich dziennikarzy z innych mediów niż publiczne (zajmujących Polaków krytyką dobrej zmiany; Ziemiec powiedziałby, że krytykanctwem), doniesienia (Ziemiec powie, że donosy) o nowych okolicznościach w sprawie dymisji w stadninach. Krytykanci podejrzewają, że za sprawą stoi jeden z senatorów, dobry znajomy Jurgiela, który hoduje konie. Wystawił swoją klacz na aukcję, ale została uplasowana bodaj na 23. miejscu. Pan senator bezskutecznie starał się o przesunięcie swej faworytki na wyższe miejsce, a gdy przyszła dobra zmiana, uczynił ją jeszcze lepszą, aby pokazać kto rządzi. Jeden z szejków arabskich zaoferował pracę zdymisjonowanemu prezesowi z Janowa.

Być może jest to element wojny (wiadomo kogo) hybrydowej z Polską, co ustalił, w odniesieniu do demonstracji KOD, pewien profesor socjologii. Niektórzy internauci przypuszczają, że dymisje w stadninach są spowodowane tym, że ich prezesi dopuścili do puszczenia się polskich z Arabami, niewykluczone, że imigrantami z Syrii.

Polska zaściankiem świata

NPRH jest jedną z agend przyznających granty na badania naukowe w humanistyce. Jest to instytucja nowa i dopiero buduje swoje miejsce w świecie akademickim. Jej działalność budziła rozmaite głosy krytyczne, jak to bywa w przypadku instytucji rozdzielających środki mniejsze (i to znacznie) niż potrzeby. Niemniej jednak Rada NPRH znacznie ulepszyła swoją działalność. Jarosław Gowin, minister nauki i szkolnictwa wyższego, niedawno zdymisjonował cały skład Rady, mimo że jej kadencja miała trwać do końca przyszłego roku.

Powody nie są do końca jasne. Przebąkuje się, że jednym z nich była odrzucenie wniosku o wydanie dzieł zbiorowych Józefa Tischnera, którego uczniami mienią się obecny minister i jeden z wiceministrów. Nowa Rada zostanie powołana do końca marca tego roku i jej skład wiele wyjaśni. Na razie ministerstwo nauki i szkolnictwa wyższego zmieniło listę grantów, ale przede wszystkim została zmieniona struktura konkursów. Dział „Tradycja” został zastąpiony rubryką „Dziedzictwo Narodowe”, a dział „Umiędzynarodowienie” – „Uniwersaliami”.

Zgodnie z tendencjami światowymi umiędzynarodowienie polskiej humanistyki miało polegać na tłumaczeniu wybitnych dzieł polskich autorów na język angielski. Teraz ma być odwrotnie, przy czym tłumaczenia z literatury zagranicznej niekoniecznie muszą dotyczyć dzieł wybitnych. Nie ma też najmniejszych wątpliwości, czego będzie dotyczyć protekcja względem dziedzictwa narodowego. Nie chcę zajmować się szczegółami NPRH, bo to kwestie specjalistyczne i dotyczą stosunkowo wąskiego środowiska akademickiego. Niemniej jednak zwracam uwagę, bo to dotyczy wszystkich, że zmiana na lepsze polega m.in. na tym, że Polska ma szansę zostać zaściankiem świata, żywiącym się wyłącznie własnym dziedzictwem, oczywiście narodowym, bo jakże by inaczej.

Gdy do tego wszystkiego dodamy odebranie Krakowowi ponad 20 milionów na walkę ze smogiem i ofiarowanie tej sumy na rzecz Fundacji Lux Veritatis w Toruniu, uznanie tejże za zwycięzcę konkursu zorganizowanego przez MSZ (nawet zmieniono warunki konkursu, aby zwycięzca był jak najsłuszniejszy) czy okrojenie budżetu dla muzeów, aby zwiększyć środki na Świątynię Opatrzności w Warszawie, staje się jasne, dokąd prowadzi dobra zmiana.

Pytanie warte rozważenia jest takie: dokąd doprowadzi? Na razie prof. Jadwiga Staniszkis dosadnie stwierdziła, że w Polsce rządzi głodna posad masa. Dodałbym, że nie tylko dla siebie, ale również dla krewnych i znajomych królika. Jest nieźle, a będzie jeszcze nieźlej.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną