Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Kaczyński podejmując rozmowy na niby z opozycją, zyskał na czasie

Krystian Maj / Forum
Odnieść można było wrażenie, że Jarosław Kaczyński zahipnotyzował niektórych swoich rozmówców, a już Ryszard Petru wyglądał na wręcz oszołomionego.

Od kilku dni zajmujemy się kolejnym pomysłem Jarosława Kaczyńskiego, teraz tzw. rozmową o chwilowym (to znaczy do zakończenia wizyty w Polsce papieża Franciszka, planowanej na lato) zawieszeniu broni między rządem a opozycją. Jak oznajmił prezes PiS, jest ono konieczne, ponieważ żyjemy w czasie nasilania się terroryzmu i zdarzeń tragicznych (ostatnio w Brukseli).

Natychmiast zaczęto zatem spekulować, że oto Kaczyński szuka jakiegoś wyjścia z sytuacji kryzysowej wokół Trybunału Konstytucyjnego, którą sam wykreował. Sam doprowadził do stanu krytycznego. Opozycja, do której doproszono także przedstawicieli partii, które nie weszły do parlamentu (SLD, Razem i ruch Korwin-Mikkego), natychmiast dość jednolicie oświadczyła, że rozmowy mogą wejść w fazę poszukiwania jakiegokolwiek kompromisu pod warunkiem, że PiS doprowadzi do opublikowania ostatniego orzeczenia Trybunału Konstytucyjnego, czego do tej pory nie chciał zrobić.

To oznaczałoby, że Jarosław Kaczyński zmieni swój stosunek także do innych faktów, uznawanych za przejawy łamania przez PiS i jego nominatów – przede wszystkim prezydenta i premier – prawa, wręcz konstytucji.

Nadzieje były jednak słabe, gdyż Jarosław Kaczyński do ostatniej chwili potwierdzał, że stosunek PiS do inkryminowanych faktów nie zmienia się, wręcz się utwardzał.

Do rozmów tak czy inaczej doszło i to z osobistym udziałem prezesa PiS, co nie było długo pewne. Komunikat samego Kaczyńskiego po tym spotkaniu da się sprowadzić do tego, że będą kolejne, że będzie się rozmawiać o wielu kwestiach, dyskutować o propozycjach, które zgłosić mogą wszyscy, że mówić też będzie się o sprawach wokół Trybunału Konstytucyjnego, wokół orzeczenia Komisji Weneckiej.

Głosy przedstawicieli opozycji, rozrzucone w kuluarach parlamentu, układały się w pejzaż niejasności pomieszanej z nadzieją, woli dalszego rozmawiania z nieufnością wobec PiS, pomieszania sensów i tematów. W każdym razie wszyscy potwierdzali, że nie było żadnych konkretów, ale za to była dobra atmosfera.

Odnieść można było wrażenie, że Jarosław Kaczyński zahipnotyzował niektórych swoich rozmówców, a już Ryszard Petru wydawał się wręcz oszołomiony, radosny, że rozmowy będą trwały, że może być fajnie. Naiwność wywodów szefa Nowoczesnej, amatorska analiza przeprowadzonej rozmowy – wręcz szokowały. Nieumiejętność dostrzeżenia, że prezes PiS zaaranżował rozmowę na niby, nie pierwszą w jego wieloletniej karierze, że zyskał na czasie i w opinii publicznej, jest z kolei – w moim odczuciu – chyba najbardziej wstydliwym momentem w karierze Ryszarda Petru.

Jakąś odporność na wdzięk Kaczyńskiego wykazał szef PSL, ostrożność szef PO, jeszcze większą odporność i ostrożność przedstawicielka Razem, a reszta nieważna całkowicie. Po raz kolejny Jarosław Kaczyński narzucił siebie i swoje pomysły opozycji, wplątał ją w rozmowę, która przecież nie ma żadnej perspektywy kompromisowej. A którą można pokazywać w Polsce i na świecie jako „implantację” zaleceń Komisji Weneckiej. Kto tego nie widzi i się łudzi, to kiep.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną