Zbigniew Ziobro – występując tym razem jako prokurator generalny – w swoim piśmie do prezesa TK wyłuszczył (niezmienną) pisowską wersję obecnego statusu Trybunału Konstytucyjnego. W istocie sprowadza ona sędziów albo do roli pacynek aktualnej władzy, albo też do stanu niebytu.
Równocześnie Ziobro – w charakterystycznym dla siebie impertynenckim tonie – zapowiedział, że prokurator generalny nie będzie brał udziału w obecnych „działaniach” Trybunału (dotychczas obowiązywał termin „towarzyskie spotkania”) ani też przesyłał swojego stanowiska w sprawach rozstrzyganych przez TK.
W rzeczywistości chodzi o to, by mieć kolejny pretekst do podważania wyroków. Oczywiście znowu pozaprawny, bo obecność przedstawiciela prokuratury na rozprawach nie jest wymagana – Trybunał ma obowiązek jedynie zawiadomić ją o swoich posiedzeniach.
Ziobro kolejny też raz naruszył konstytucyjną zasadę podziału władz. Nie tak dawno nadzorowana przez niego od pewnego czasu prokuratura ogłosiła, że wszczyna postępowanie wyjaśniające w związku z decyzjami prezesa TK (dotyczyły rozpoznania tzw. ustawy naprawczej z pominięciem tych jej przepisów, który zostały zaskarżone).
Teraz Ziobro wzmacnia groźbę: okazuje się, że już jakakolwiek dalsza działalność Trybunału może „stać się przedmiotem podjętej przez niego [prokuratora] kontroli przestrzegania prawa”. Ostentacyjnie też domaga się przekazania swojego pisma wszystkim (precyzuje, że chodzi o czternastu) sędziom Trybunału.
Ziobro, który niestety został już swego czasu w wolnej Polsce funkcjonariuszem publicznym, powinien dawno stanąć przed sądem za przekroczenie uprawnień. Między innymi dla przykładu (czyli w imię tzw. prewencji generalnej). Nie tylko on zresztą. Tymczasem znowu zaczął narzucać ton. A ten podchwytują zdolni następcy – choćby jego zastępca Patryk Jaki.