Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Prawo ludzkie i nieludzkie

Aborcja: między etyką a polityką

Manifestacja w proteście przeciwko planowanej nowelizacji ustawy o aborcji i ochronie życia nienarodzonych, Sopot, 3 kwietnia 2016 r. Manifestacja w proteście przeciwko planowanej nowelizacji ustawy o aborcji i ochronie życia nienarodzonych, Sopot, 3 kwietnia 2016 r. Łukasz Dejnarowicz / Forum
Rozmowa z filozofem i bioetykiem prof. Janem Hartmanem.
Akcja „Dzieci Chazana” pod szpitalem powiatowym w Wołominie, podczas której pokazano dzieci, na których nie wykonano aborcji, lipiec 2014 r.Filip Klimaszewski/Forum Akcja „Dzieci Chazana” pod szpitalem powiatowym w Wołominie, podczas której pokazano dzieci, na których nie wykonano aborcji, lipiec 2014 r.
Prof. Jan HartmanPaweł Ulatowski/Polityka Prof. Jan Hartman

Malwina Dziedzic: – Odżył aborcyjny konflikt, a istniejący kompromis, który dla wielu i tak był dużym ustępstwem wobec Kościoła katolickiego, wydaje się realnie zagrożony. Czy państwo powinno ingerować w takie kwestie, jak decyzja o przerwaniu ciąży?
Jan Hartman: – Tak, bo jest to kwestia wysoce drażliwa, w której ścierają się ze sobą najbardziej żywotne interesy i dochodzi do poważnych konfliktów. Każdy kraj jakoś to reguluje. Jeśli państwo ma choć częściowo kontrolować przerywanie ciąży, musi je prawnie uregulować, a więc nakładać pewne warunki jego dopuszczalności. Zupełny zakaz nie jest regulacją, tak jak nie jest nią brak wszelkich ram prawnych. Na szczęście w Polsce są niezłe warunki dla kompromisu. Bardzo rzadko spotykamy się u nas z radykalną postacią stanowiska zwanego pro-choice, mówiącego, że co do zasady aborcja na wczesnym etapie ciąży nie jest złem, czymś, czego za wszelką cenę powinniśmy unikać, a jednocześnie jest wyłącznym i niezbywalnym prawem kobiety.

Generalnie panuje u nas zgoda: aborcja jest zła, więc powinniśmy dążyć do tego, żeby jej było jak najmniej. Podzielam ten pogląd. Nikt nie chce mieć aborcji – to oczywiste. Uczciwe postawienie kwestii aborcji i jej prawnej regulacji wymaga, aby podporządkować całą debatę pytaniu: co zrobić, żeby efektywnie zmniejszyć liczbę zabiegów aborcji? Natomiast jeśli ktoś domaga się zakazu – nie stawiając pytania o to, co naprawdę należy zrobić, aby ją ograniczyć, oraz jakie są konsekwencje całkowitego zakazu – ten dowodzi, że wcale nie interesuje go los zarodków, lecz wyłącznie to, żeby prawo państwowe odzwierciedlało stanowisko Kościoła.

A jeśli demokratyczna większość się na to zgadza?
Polsce jako demokracji konstytucyjnej nie wolno kształtować prawa w oparciu o przekonania metafizyczne i religijne. Mamy to zagwarantowane w konstytucji w art. 25. Prawo wyznaniowe nie jest źródłem prawa stanowionego. Jednak w przestrzeni publicznej dokonuje się manipulacji: Kościół posługuje się pojęciem prawa naturalnego, które jest terminem ściśle religijnym – to przecież prawo boże odnoszące się do człowieka. Kościół jednak mówi o prawie naturalnym, tak jakby nie było związane z religią, a wszyscy mieli jasność co do tego, co wolno, a czego nie wolno z natury rzeczy. Niczego takiego nie ma.

Na przykładzie aborcji dobrze widać, jak na przestrzeni ostatnich 60–70 lat hierarchowie radykalnie zmieniali swoje stanowisko. Kiedyś utrzymywano, że w 40. dniu (chłopcy) lub w 90. dniu (dziewczynki) od poczęcia powstaje osoba ludzka, aborcję zaś uważano za zło, lecz niezbyt wielkie. Był to grzech, choć nieporównanie mniejszy niż tzw. sodomia lub masturbacja. Teraz zaś aborcja jest gorsza niż np. napad z bronią w ręku czy kradzież. Nawet wspieranie liberalnych rozwiązań naraża katolika na większe retorsje kościelne niż uprawianie bandytyzmu!

Jak zatem ustalić, jakiej ochronie powinien podlegać płód?
Istnieje od niedawna międzynarodowy konsens społeczny co do tego, że zarodki i płody powinny podlegać ochronie prawnej i że ta ochrona powinna wzrastać wraz z zaawansowaniem ciąży. I drugi konsens (może z wyjątkiem takich krajów jak Gwatemala czy Salwador), że ochrona zarodków i płodów nie powinna być taka sama jak w przypadku dzieci urodzonych. Zygota oraz płód na wczesnym etapie rozwoju będą korzystać z tej ochrony w mniejszym stopniu niż większy płód, a potem dziecko.

Rozwój polskiego prawa jest opóźniony w stosunku do tej przemiany moralnej. Status płodu ludzkiego nie jest w naszym prawie dobrze określony. Dobre prawo, jeżeli ma rzeczywiście pomagać, a nie po prostu kodyfikować ideologię czy doktrynę kościelną, musi być prawem regulacyjnym, a więc powinno się sytuować między zakazem a całkowitą swobodą. Całkowity zakaz aborcji odbiera państwu kontrolę i sprzyja rozwojowi rynku nielegalnych aborcji, pokątnych i niebezpiecznych dla życia i zdrowia kobiet. Znacznie lepszy efekt przynosi edukacja seksualna, udostępnianie antykoncepcji. Prawo regulacyjne z definicji na coś pozwala. Jednakże to, że godzimy się, aby aborcja była w pewnych przypadkach niekarana, dozwolona, nie oznacza, że ją akceptujemy, popieramy czy „propagujemy”. Podobnie gdy chcemy regulować prostytucję, lecz nie zakazywać jej, nie znaczy, że ją popieramy.

Fundamentaliści katoliccy, którzy twierdzą, że kobieta jest „sejfem Pana Boga”, raczej tego podejścia nie zaakceptują.
To ich sprawa. Polskiego prawa nie wolno kształtować w oparciu o przekonania wyznaniowe. Nie wolno uczestniczyć w procesie legislacyjnym państwa świeckiego, forsując przekonania, które poza kontekstem religijnym nie mają żadnej ważności. Jest to naruszenie normy konstytucyjnej.

Jednak Kościół mówi politykom katolikom, że są związani doktryną kościelną.
Kościół może lobbować, za czym chce, lecz posłowie są zobowiązani respektować konstytucję, która obiecuje obywatelom, że państwo nie będzie się opierać na religii.

Co z tego? Poseł Kaczyński mówi, że jest katolikiem i podlega nauce, którą głoszą biskupi.
To jest przykład, jak niska jest kultura państwowa w Polsce. W USA fundamentalistów religijnych w życiu publicznym jest więcej niż u nas, lecz panuje tam wysoka kultura konstytucyjna. Politycy rozumieją, że Stany Zjednoczone Ameryki są państwem świeckim i prawo nie może odzwierciedlać czy wcielać przekonań religijnych. Co ciekawe, aborcji jest akurat najwięcej w tych krajach, które są w sposób fasadowy konserwatywne, a pozycja społeczna kobiet jest w nich niska, panuje kultura maczyzmu, antykoncepcja jest trudno dostępna, a prawo aborcyjne bardzo restrykcyjne. Surowe zakazy nie są zatem skuteczne, ich działanie odstraszająco-wychowawcze jest ograniczone. Negatywne skutki natomiast są straszne, a nawet śmiertelne. Najmniej aborcji jest za to w krajach, w których kobiety od najmłodszych lat mają wiedzę i realne możliwości pełnej kontroli nad własną płodnością, a młodzież jest uczona kultury seksualnej: jak nie popadać w chaos seksualny czy rozwiązłość i jak korzystać z antykoncepcji.

U nas jednak utrudnia się dostęp do antykoncepcji awaryjnej i przegania edukatorów seksualnych ze szkół.
Kościół nie znosi antykoncepcji, bo ona kłóci się z wizerunkiem katolickiego życia otwartego na prokreację i z teologiczną ideą całkowitej suwerenności Boga w powoływaniu nowego życia.

Skoro seks ma służyć prokreacji, to skąd zgoda Kościoła dla tzw. naturalnych metod planowania rodziny? Przecież to świadome unikanie prokreacji? Więc chyba grzech?
Tu nie ma konsekwencji. Kościół ma ogromny problem z seksualnością. Ale to jego sprawa. Jeżeli jednak wiemy, że aborcji jest mniej, kiedy antykoncepcja jest łatwo dostępna, to mamy moralny obowiązek ją upowszechniać.

Tak zwani prolajferzy mówią: aborcja nie jest sprawą indywidualną, tylko społeczną.
Ale to prawda. Dlatego musimy tę kwestię regulować. I niestety, tak jak w przypadku prostytucji, cudzołóstwa czy alkoholizmu, musimy się zgodzić, że to, czego nie akceptujemy, będzie miało miejsce, będzie tolerowane przez prawo. Dzieje się bardzo wiele złych rzeczy, które nie są zakazane, ale są regulowane.

A może w drugą stronę: zostawić kobietom rozstrzygnięcia, które dotyczą ich ciała i życia?
Osoby, które twierdzą, że status zarodka jest taki, jak każdej innej tkanki ciała, bądź uważają, że wyłącznie matka decyduje o statusie płodu i może go w każdej chwili usunąć, to w Polsce jednak margines. Większość kobiet i mężczyzn sytuuje się na tym polu między całkowitym zakazem a całkowitą swobodą. Jesteśmy więc w dobrym momencie do podjęcia rozmów o regulacji.

W tej tematyce wyjątkowo trudno prowadzić merytoryczną dyskusję. Z jednej strony „katolickie oszołomy”, z drugiej „zabójcy dzieci nienarodzonych”. Jak rozmawiać?
W kwestiach bioetycznych jesteśmy potwornie zacofani. Poziom takich debat w Polsce jest katastrofalnie niski. Na ogół mają one ordynarnie ideologiczny charakter. Musimy się jeszcze wiele nauczyć. Jest wiele przekonań, które silnie ludzi dzielą. Dlatego ważnym obowiązkiem moralnym jest powstrzymywanie się np. od używania przemocy prawnej służącej narzuceniu innym zachowań zgodnych z naszymi przekonaniami moralnymi. To się potocznie nazywa gwałtem na sumieniu. Trzeba starannie oddzielać własne, choćby najsilniejsze, przekonania moralne od takich, które mają charakter uniwersalny, to znaczy są podzielane przez prawie wszystkich. Nasze idee moralne odnośnie do zarodków ewoluują, lecz z całą pewnością nie jest tak, że prawie wszyscy uważamy, że zarodek jest osobą i jego status równy jest statusowi człowieka urodzonego. Uważają tak tylko nieliczni. Musimy się na coś zdecydować – taka decyzja zawsze będzie częściowo arbitralna. Uczciwie jest poszukiwać rozwiązań pozwalających uniknąć tyle zła, ile uniknąć się da. Zupełny zakaz aborcji nie jest, jak wiemy, takim rozwiązaniem.

Czym należy się kierować, dookreślając status i prawa zarodków?
Ważnym elementem tworzenia prawa dotyczącego zarodków jest ocena ich zdolności do odczuwania. Aborcji dokonuje się w pierwszym trymestrze ciąży, kiedy ten zarodek nie jest jeszcze autonomiczną istotą zdolną do życia poza organizmem matki. Ten zarodek nie jest też zdolny do cierpienia.

Zdarzają się jednak i takie przykłady, jak głośna ostatnio sprawa aborcji w warszawskim szpitalu im. Świętej Rodziny. U płodu stwierdzono zespół Downa, wadę serca, nerek. Dziecko jednak przeżyło zabieg, żyło jeszcze 22 minuty. To było bardzo późno – 24. tydzień ciąży.
Gdyby nie dokonano tej eutanatycznej aborcji, dziecko cierpiałoby znacznie dłużej i więcej, razem ze swoją matką. W takich przypadkach przerywa się ciążę, żeby ograniczyć cierpienie, bo takie dziecko i tak nie mogłoby żyć. Są przypadki bardzo trudne, graniczne, kiedy dziecko wprawdzie mogłoby się urodzić i żyć, nawet przez kilka-kilkanaście lat, ale to życie byłoby koszmarem. To są kwestie, których nie wolno żadnemu politykowi z góry apodyktycznie rozstrzygać, depcząc i ignorując kompetencje moralne osób, których to bezpośrednio dotyczy.

Nie ratuje się dzieci niemających szans na przeżycie, z wyjątkiem (czasami) sytuacji, kiedy bardzo jednoznacznie nalega na to matka. Priorytetem jest ochrona dziecka przed śmiercią w męczarniach. Najgorsza jest sytuacja, kiedy profani – niekompetentni, zadufani w sobie i zaczadzeni ideologicznie politycy – tworzą przepisy, które w tę delikatną, intymną materię, w której potrzeba wiedzy, mądrości i wrażliwości, brutalnie ingerują, grożąc prokuraturą i represjami.

Czy to, co niebawem prawdopodobnie zgotuje nam prawica wespół z Kościołem, będzie taką ingerencją?
Myślę, że nie dojdzie do bezwzględnego zakazu aborcji, ale realnie grozi nam wydłużanie procedury, np. poprzez wymóg sądowej zgody na przerwanie ciąży. Utrudnienie kobietom, u których ciąża jest zagrożeniem zdrowia lub życia, możliwości przeprowadzenia aborcji może spowodować śmierć wielu z nich. Może to być takie prawo, które będzie zabijać.

A zakaz usuwania ciąży będącej wynikiem przestępstwa? Tu słychać argumentację, że aborcja jest kolejnym gwałtem na kobiecie, że dziecko nie odpowiada za winy ojca, że gwałciciel co najwyżej trafi do więzienia, a tymczasem niewinne dziecko skazuje się na śmierć.
Bezprzykładnym okrucieństwem moralnym jest zmuszanie kobiet do rodzenia dzieci gwałcicieli. Przypisywanie sobie przez państwo prawa do tak głębokiej ingerencji w intymność i tragizm kobiety zgwałconej jest przejawem instytucjonalnej przemocy o podłożu patriarchalnym. Najbardziej przeraża mnie wizja niedojrzałej nastolatki zmuszanej do rodzenia dzieci gwałcącego ją konkubenta jej matki. Takie prawo mogą uchwalać tylko ludzie bez sumienia i wyobraźni.

Widać, że w PiS jest zgoda co do tego, że tzw. aborcja eugeniczna powinna być zakazana. To podobno minimum.
Tu także dochodzi do odpychającego nadużycia retorycznego. Eugenika to ogół działań służących do wyeliminowania ze społeczeństwa osób chorych lub biologicznie niepożądanych. W tym wypadku jednak w ogóle nie o to chodzi. Te dzieci wkrótce po porodzie zapewne by umarły i nie miałyby szans zostać członkami społeczeństwa. Usunięcie płodu, który jest głęboko uszkodzony i nie będzie zdolny do samodzielnego życia po urodzeniu, jest aktem eutanazji, a nie eugeniki. To akt miłosierdzia w stosunku do tego płodu, wynikający z szacunku i litości dla jego cierpienia. Służy też ochronie kobiety przed traumą. Motywacja jest czysta i jednoznaczna. Co nie znaczy, że nie ma sytuacji brzegowych.

Zespół Downa?
Osobiście uważam, że sam zespół Downa, niepowiązany z inną wadą, nie powinien być wskazaniem do aborcji, ponieważ dzieci z zespołem Downa są zdolne do samodzielnego i także satysfakcjonującego życia.

Ale jak to uregulować? Tworząc katalog chorób płodu, które wyłączałyby prawo do aborcji?
Regulacje nie mogą być zbyt szczegółowe. Regulacje działają wtedy, gdy osoby, których działania im podlegają i które z nich korzystają, mają pewną autonomię decyzyjną, kiedy jest wokół nich klimat zaufania. Robienie jakichkolwiek katalogów czynności dozwolonych i niedozwolonych zwyczajnie paraliżuje regulację i odstrasza od jej stosowania. Ludzie uciekają od takiego prawa do szarej strefy albo – w tym wypadku – do podziemia aborcyjnego bądź za granicę.

Strona kościelna powtarza, że sama aborcja jest gwałtem, więc chce chronić kobietę przed syndromem poaborcyjnym. Istnieje coś takiego?
W klimacie nagonki ideologicznej kobiety, które dokonują aborcji, rzeczywiście odczuwają ogromne wyrzuty sumienia. Są one refleksem tej właśnie atmosfery potępienia.

Badania opinii pokazują, że stosunek Polaków do aborcji z roku na rok jest coraz mniej liberalny. Skąd ten trend?
Ludzie chodzą do kościoła i słyszą tam to, co słyszą. Ale też niezależnie od indoktrynacji, na fali rewolucji liberalnej zaczęliśmy przypisywać prawa zarodkom i możliwe, że będziemy na nie coraz bardziej wrażliwi, tak jak niedawno uznaliśmy prawa kobiet, a od jakiegoś czasu stajemy się coraz wrażliwsi na prawa zwierząt. Cieszy mnie to.

Czy dziś jest dobry czas na jakieś zmiany w prawie o ochronie płodu?
To już poziom polityczny. PiS musi zapłacić za wyborcze poparcie Kościoła, więc nowelizacja prawa antyaborcyjnego nas prędzej czy później czeka. Im bardziej będziemy protestować przeciwko prawu przynoszącemu zagrożenie dla zdrowia i życia kobiet, im więcej tłumaczyć, tym szkody będą mniejsze. Niewykluczone, że najbardziej zaskorupieni w swoich pozycjach ideologicznych biskupi też czegoś się dowiedzą, może coś przemyślą? Przede wszystkim jednak czekam na głos lekarzy. Nowe prawo może ich postawić w sytuacji konfliktu między dobrem pacjenta a własnym bezpieczeństwem prawnym.

rozmawiała Malwina Dziedzic

***

Jan Hartman – profesor nauk humanistycznych w zakresie filozofii, kierownik Zakładu Filozofii i Bioetyki Collegium Medicum UJ, publicysta. Zajmuje się metafilozofią, filozofią polityki, etyką i bioetyką. Jest autorem kilkunastu książek, w tym „Etyka! Poradnik dla grzeszników”.

Polityka 16.2016 (3055) z dnia 12.04.2016; Temat z okładki; s. 20
Oryginalny tytuł tekstu: "Prawo ludzkie i nieludzkie"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną