Normalnie trudno byłoby w to uwierzyć. Co więcej, informację o powstaniu ministerstwa zdążył błyskawicznie zdementować Mariusz Błaszczak w wypowiedzi dla telewizji Polsat News. Tyle że informację o Ministerstwie Bezpieczeństwa Narodowego podało pismo bardzo bliskie obecnej władzy i dobrze zorientowane w jej poczynaniach. Z drugiej strony PiS nie jest partią szczególnie słowną. Dlatego na wszelki wypadek warto przyjrzeć się zapowiedzi poczynionej przez „Nasz Dziennik”.
Oto (jakby nigdy nic) pisze: „W rządzie powstanie nowy superresort: Ministerstwo Bezpieczeństwa Narodowego. Ma skonsolidować polskie służby specjalne, cywilne i wojskowe. Nad takim rozwiązaniem pracują eksperci Prawa i Sprawiedliwości. Na czele nowego urzędu stanąłby dotychczasowy koordynator służb specjalnych Mariusz Kamiński. Polityk uzyska jednak znacznie szersze kompetencje”.
Miałby bowiem realnie szefować pięciu kluczowym służbom specjalnym RP: Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego (czyli kontrwywiadowi, ale też instytucji nadającej certyfikaty dopuszczenia do informacji niejawnych i mającym monitorować działalność grup ekstremistycznych), Agencji Wywiadu, Centralnemu Biuru Antykorupcyjnemu, a także Służbie Kontrwywiadu Wojskowego i Służbie Wywiadu Wojskowego.
Dziś Kamiński jako tzw. koordynator służb (i minister w kancelarii premiera) ma wobec służb jedynie kompetencje należące się szefowi rządu. Na czele oddzielnego resortu byłby samodzielnym przełożonym wszystkich ich szefów (także tych związanych z wojskiem).
Komentowanie kolejnych pomysłów rządzącej ekipy poprzez przytaczanie analogii historycznych wciąż jest – wbrew niektórym – zasadne. Proste skojarzenie Ministerstwa Bezpieczeństwa Narodowego z komunistycznym Ministerstwem Bezpieczeństwa Publicznego też wydaje się zasadne. Zwłaszcza zważywszy na zakres ewentualnej władzy nowego resortu i mentalność jego potencjalnego szefa.
Ale jeśli ktoś uzna to za niewystarczające, niech zwróci uwagę na fakt, że wobec oficerów służb specjalnych (nie tylko tych pracujących formalnie w Firmie, ale i tych zatrudnionych w firmach strategicznych z punktu widzenia państwa) trwa od pewnego czasu ostra czystka.
Więcej: ci spośród funkcyjnych funkcjonariuszy centrali ABW, którzy zdołali jej uniknąć, przeszli jednak przez tzw. reorganizację i od pewnego czasu mają – jak donoszą dobrze poinformowane wiewiórki – status jedynie „pełniących obowiązki”. W praktyce pozwala to w każdej chwili zwolnić ich bez zachowania uciążliwych dla kierownictwa procedur. Ot, choćby tuż po newralgicznych z punktu służb wydarzeniach typu Światowe Dni Młodzieży czy szczyt NATO. A nowi chętni dla wiernej pracy pod nowym szefem zawsze się znajdą.
Układanka się wypełnia, nieprawdaż?