Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Generałowie dobrej zmiany

Stefan Maszewski / Reporter
Spośród trzech najważniejszych generałów – Gocuła, Tomaszyckiego i Różańskiego – pierwszy wygrał, drugi się dostosował, a trzeci pewnie będzie musiał odejść.

Gocuł zwycięża. Na razie.

To musiało być zaskoczenie dla samego generała. Dwa tygodnie przed końcem kadencji, która formalnie upływała 6 maja, był spakowany. Na samej górze zapadła jednak decyzja, by postawić na kontynuację. Jak słychać z korytarzy MON, rozmowa z ministrem była krótka. Zresztą Szef Sztabu Generalnego, mimo że przysługuje mu tytuł pierwszego żołnierza Rzeczpospolitej i cztery generalskie gwiazdki, to formalnie osoba nr 3 w resorcie obrony (po ministrze konstytucyjnym i sekretarzu stanu), dziś po prostu podwładny Antoniego Macierewicza.

Po drugie, Gocułowi po drodze z ministrem, gdy chodzi o pierwszoplanowe kwestie do załatwienia. Doskonale odnalazł się w roli wojskowego-dyplomaty, prowadząc rozmowy i przygotowując dokumenty związane ze szczytem NATO. Na pewno ma zasługi w spodziewanych na nim decyzjach o rotacyjnej obecności sił sojuszu w Polsce. Kontakty zagraniczne ma świetne – jako wciąż jeden z nielicznych biegle włada angielskim, sugestie sojuszników były jasne: nie ruszajcie Gocuła, jeśli nie musicie.

Okazało się, że ruszać go wcale nie trzeba również dlatego, że z przekonaniem wykona jeszcze jedno ważne dla ministra zadanie: rozwali skomplikowaną strukturę dowodzenia stworzoną w BBN u generała Stanisława Kozieja i narzuconą Sztabowi wolą szefa MON Tomasza Siemoniaka przy pomocy... gen. Mirosława Różańskiego.

Odzyskać dowodzenie. Potem się zobaczy

Szef Sztabu Generalnego nigdy nie krył, że mu ona nie pasuje. Nic dziwnego, stracił nie tylko ludzi, kompetencje, ale i pozycję – co w silnie zhierarchizowanym środowisku wojskowych jest być może najtrudniejsze do zniesienia. Formalnie najwyższy rangą, stał się de facto tylko doradcą ministra obrony, dwaj „prawdziwi” dowódcy – Różański w Dowództwie Generalnym i Tomaszycki w Operacyjnym – urośli w siłę.

Teraz generał Gocuł ma odzyskać władzę dla Sztabu Generalnego. Czy dla siebie osobiście? Samo wyznaczenie go na drugą kadencję jeszcze tego nie przesądza. Oprócz spraw, które łączą go z nową ekipą – jak NATO czy dowodzenie – są bowiem i takie, gdzie niekoniecznie mu po drodze. Jedną są zamówienia zbrojeniowe. Generał Gocuł zaangażował swój autorytet w obronę dwóch najbardziej krytykowanych postępowań poprzedniej ekipy: przetargu na helikoptery wielozadaniowe wygranego przez francuskiego Caracala i negocjacji z amerykańskim Raytheonem w sprawie pozyskania pocisków antyrakietowych Patriot. To on – w Sztabie Generalnym – brał na siebie ogień krytyki, jaki pojawił się po ogłoszeniu 21 kwietnia 2015 r. przez prezydenta Komorowskiego obu decyzji. I podkreślał, że to wojsko ma mieć główną rolę w decyzjach o zakupach zbrojeniowych.

Nowy rząd ma nieco odmienny pogląd. Wojsko, owszem, ma kupować to, co chce – ale od krajowego przemysłu zbrojeniowego. Oczywiście, ten nie dostarczy nowoczesnych rakiet, ale helikoptery mogłyby być produkowane w fabrykach w Polsce, a i technologia antyrakietowa musi trafić do Polski jako warunek kontraktu. W tym zakresie generał Gocuł jest skłonny do daleko idącego kompromisu: tuż po powołaniu na drugą kadencję mówił, że wojsko powinno kupować przede wszystkim w kraju, bo to gwarantuje bezpieczeństwo dostaw. O jakości sprzętu przezornie zmilczał.

Czy pokona go obrona?

Ale na horyzoncie jest spór Gocuła z Macierewiczem – o masową obronę terytorialną. Przygotowywany w ministerstwie plan mówi o 35 tysiącach ochotników, tworzących piąty, osobny rodzaj sił zbrojnych z własnym dowództwem. Pierwsze takie jednostki mają powstać w tym roku. Gocuł, podobnie jak wielu liniowych dowódców, po prostu nie wyobraża sobie, żeby „przebierańcy z ambicjami Rambo” mogli mieć cokolwiek wspólnego z działaniami zawodowej armii, poza noszeniem skrzynek z amunicją i regulacją ruchu. Organizacje proobronne, na których opierać się mają oddziały OT, nie widzą się z kolei w roli pomocniczej, a sam minister pompuje ich pozycję.

Mało tego, w opinii Gocuła trzeba uważać na właściwy balans między rozbudową armii a jej szkoleniem i przede wszystkim modernizacją – chodzi oczywiście o pieniądze. Wielka OT po prostu zje fundusze, a ucierpią na tym wojska operacyjne, zawodowe. Twórcy nowej MON-owskiej koncepcji obrony terytorialnej płk (rez) dr Krzysztof Gaj – skierowany do Sztabu Generalnego – i ppłk dr Grzegorz Kwaśniak, od lat głoszą poglądy przez część wojska uznawane za co najmniej kontrowersyjne, ale za to doskonale wpisujące się w obowiązującą wizję „pospolitego ruszenia”. Gaj przy okazji słynie z zamiłowania do czołgu T-55AM, który całkiem serio widziałby na współczesnym polu walki. Czołgi te można oczywiście dzisiaj spotkać, w muzeach. Gocułowi – zwolennikowi modernizacji – nie może się to podobać.

Nie jest tajemnicą, że nie podoba się to dowódcy generalnemu rodzajów sił zbrojnych, gen. broni Mirosławowi Różańskiemu. Różański był największym „beneficjentem” reformy dowodzenia wprowadzonej dwa lata temu, którą Antoni Macierewicz zamierza storpedować. W zeszłym roku przejął po generale Lechu Majewskim Dowództwo Generalne Rodzajów Sił Zbrojnych, pierwszego tego rodzaju w Polsce „joint command” – połączony sztab, który miał wymusić współpracę strzegących swej odrębności lotników, marynarzy, specjalsów i zielonych – wojsk lądowych.

Stanowisko Różańskiego zostanie zlikwidowane, bo MON chce „jednoosobowego” dowodzenia, w którym główną rolę odgrywać ma szef Sztabu Generalnego. Różański nie zdołał powstrzymać fali odejść ze swojego dowództwa, której minister Macierewicz nie zawahał się nazwać „ucieczką kapitanów ze statku”. Sam został na posterunku, ale nieoficjalnie wiadomo, że nie wszystkie projekty szefów resortu akceptuje. Zapewne nie będzie mu dane dokończyć trzyletniej kadencji, bo wszystko wskazuje na to, że w przyszłym roku kolejna reforma dowodzenia zostanie wprowadzona. Różański ma zresztą wprawę w odchodzeniu.

Kiedy w 2011 r. opuszczał żagańską „Czarną Dywizję” po konflikcie z ówczesnym szefem wojsk lądowych, napisał słynne zdanie: czy groźniejsze jest stado lwów pod wodzą barana czy stado baranów dowodzone przez lwa?

Kosztowało go to kilka lat wojskowej „hibernacji” w rezerwie kadrowej. O rok starszy od Gocuła Różański ma przed sobą jeszcze 6 lat służby, zanim osiągnie wiek emerytalny. Jeśli rzeczywiście będzie musiał odejść, teoretycznie jest szansa, że jeszcze powróci, bo cieszy się niezwykłym mirem wśród żołnierzy, ma wielkie doświadczenie w linii, a jego talenty dowódcze są niekwestionowane.

Operacyjna szarża antyniemiecka

„Niemcy blokują przejazd Amerykanów na ćwiczenia w Polsce” – to zdanie wstrząsnęło nie tylko obserwatorami przygotowań do manewrów Anakonda 16. Autorem był bowiem odpowiedzialny za to ćwiczenie – a także za obronę Polski w przypadku wojny – Dowódca Operacyjny Sił Zbrojnych, generał broni Marek Tomaszycki, na forum sejmowej komisji obrony. Co ważne, w obecności ministra Macierewicza. I co ciekawe, w atmosferze nieufności wobec zachodniego sąsiada i sojusznika, którą minister chętnie podchwycił. Generał mówił bowiem, że dla niego oficjalne wyjaśnienia o remontach dróg są polityką – a jako wojskowy rozumie to jako blokadę, która w dodatku zdarza się nie pierwszy raz.

Antoni Macierewicz dyplomatycznie wzbraniał się przed komentarzem, ale wypowiadając oficjalną nazwę kraju za Odrą „przejęzyczył się”, nazywając go Federacją... A potem wyjaśniał, że może to przejęzyczenie było symptomatyczne. Na następny dzień Niemcy oficjalnie zapewniali, że żadnego problemu Amerykanom nie robią. Czy słowa Tomaszyckiego były tylko niezręcznością czy akceptacją politycznej narracji obozu władzy, w myśl której w NATO są różne poziomy zaufania, a Niemcom ufać trudno?

Znawcy wojskowej dyplomacji mówią, że dawno nikt tak nie zaszkodził postrzeganiu NATO w Polsce. Choć trzeba przyznać, że wśród części wojskowych, nawet tych z generalskimi gwiazdkami, zaufanie do sojuszniczych gwarancji bezpieczeństwa wcale nie jest głębokie. Być może więc generał wcale nie musiał się za bardzo dostosowywać. Na tej samej komisji podkreślał jednak, że spełnia specjalne życzenie ministra Macierewicza i włącza oddziały paramilitarne do ćwiczeń, choć na odrębnych zasadach niż istniejącą obronę terytorialną.

Na razie przepisy uniemożliwiają równoprawny udział organizacji proobronnych w manewrach wojskowych. Nadchodzące zmiany struktury dowodzenia również Tomaszyckiego mogą pozbawić stanowiska, a więc być może generał postanowił w porę zadbać o to, by pozostałych mu dwóch lat czynnej służby nie spędzić w rezerwie kadrowej. A przecież w przypadku dowódców jest jeszcze opcja przedłużenia służby do 63. roku życia...

Następcy w kolejce

Na wypadek konieczności wymiany generałów Antoni Macierewicz ma przygotowane rezerwy. Dopiero co, na Święto Flagi, 2 maja, wymienił dowódców 2 z 3 polskich dywizji, 2 brygad, 2 flotylli, skrzydła i bazy lotniczej – w sumie obsadzając 14 stanowisk w jednostkach liniowych i Sztabie Generalnym. Co ciekawe, odwołał ze stanowiska powołanego jesienią – i to przez siebie – dowódcę 12. Dywizji Zmechanizowanej, generała Andrzeja Reudowicza. Zapewnił jednocześnie, że wkrótce czeka go awans, bo minister bardzo dobrze ocenia jego działalność, a jak to ujął, „żadna dobra praca, żadna dobra służba w Polsce nie będzie pozostawiona sama sobie”.

Reudowicz to doświadczony dowódca liniowy, dowodził brygadami zmechanizowanymi i pancernymi, ma za sobą misje w Iraku i Afganistanie. Byłby idealnym kandydatem na eksponowane stanowisko w kraju albo za granicą.

Do dyspozycji jest też – rozważany nawet jako kandydat na Szefa Sztabu Generalnego – gen. bryg. Piotr Błazeusz, obecnie zastępca polskiego przedstawiciela wojskowego w NATO. Ta lista jest jeszcze dłuższa, ale dokonywane przez szefa MON nominacje wskazują przede wszystkim na próbę łączenia zmian ze stabilizacją.

Zmiana? Może jednak nie

Antoni Macierewicz nadciągnął do MON niczym burzowa chmura i wielu generałów na stanowiskach w resorcie, dowództwach i jednostkach wiedziało, że z tej chmury posypią się gromy. Minister nie ukrywał braku zaufania, antypatii, czasem wręcz wrogości wobec wielu znanych wysokich rangą wojskowych z „poprzedniego układu”.

Symbolem tego było pozbawienie stanowisk (w AON i resorcie) gen. broni prof. Bogusława Packa – dosłownie kilka godzin po objęciu ministerstwa 16 listopada – oraz siłowa próba usunięcia kierownictwa tymczasowego biura Centrum Eksperckiego NATO ds. Kontrwywiadu. Kolejną głośną decyzją kadrową było zablokowanie wcześniej ustalonej nominacji gen. dyw. Zbigniewa Mecherzyńskiego na zastępcę dowódcy Wielonarodowego Korpusu Północno-Wschodniego w Szczecinie – i wyznaczenie na to stanowisko, przeznaczone dla dwugwiazdkowego generała, pułkownika Krzysztofa Króla.

Po publicznym uzasadnieniu, że od tej pory nadeszły czasy dla młodych zdolnych, wielu oficerów z wężykami na naramiennikach zaczęło pytać: jak żyć? Potem okazało się jednak, że chodzi nie tyle o młodych, a raczej o słusznych. Stąd nominacje dla Gaja i Kwaśniaka z ich wizją OT. Ale już powierzenie Inspektoratu Wsparcia gen. bryg. Dariuszowi Łukowskiemu czy nominacje dokonane po odejściu pięciu oficerów z Dowództwa Generalnego nie wywołały kontrowersji, ba, były chwalone.

Najbardziej dobitnym sygnałem dążenia do uspokojenia nastrojów było pozostawienie Mieczysława Gocuła w Sztabie Generalnym. Może do ministra dotarło, że rozchybotanie wojskowej łódki w kluczowym dla polskiej obronności okresie może skończyć się źle?

Wojsko ma słuchać rozkazów i kropka. W krajach demokratycznych rozkazy wydają pochodzący z wyboru politycy, a nadzór nad armią jest w rękach cywilów. Wojskowi, nawet najwyżsi rangą, są podwładnymi polityków. Dlatego pojawiające się po niemal każdych wyborach spekulacje o „rokoszu w armii” nie są warte uwagi. Warto natomiast obserwować, kto i w jaki sposób reaguje w wojsku na polityczną zmianę. Zwłaszcza na tę ostatnią, dobrą.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną