To był spektakularny antyrządowy protest, w którym – według szacunków warszawskiego ratusza – wzięło udział blisko ćwierć miliona ludzi. I choć podległa ministrowi Błaszczakowi policja oraz propisowskie „Wiadomości” utrzymują, że manifestujących było pięć razy mniej, to bez wątpienia tak licznego zgromadzenia nie udało się dotychczas zorganizować żadnej sile politycznej. PiS, który za czasów rządów PO wespół ze związkowcami, Rodziną Radia Maryja i klubami „Gazety Polskiej” niejednokrotnie wyprowadzał ludzi na ulicę, nigdy nie osiągnął, nawet w przybliżeniu, takiej frekwencji i nie połączył ze sobą tak różnorodnych środowisk. Liberałów, lewicowców i konserwatystów, młodych i emerytów, wegan, mięsożerców, cyklistów, z dużych miast i małych miejscowości. Wszystkich tych, którzy sprzeciwiają się zawłaszczaniu instytucji państwa przez jedną partię, nieposzanowaniu prawa, wyprowadzaniu Polski z Europy i psuciu wizerunku kraju.
Rozmach marszu zwrócił uwagę licznych mediów światowych. W czasie, kiedy Unia przeżywa kolejne kłopoty, a obawy przed napływem uchodźców z Bliskiego Wschodu i Afryki pogłębiają nastroje antyeuropejskie, przez centrum stolicy jednego z państw członkowskich przemaszerowała imponująca rzesza ludzi demonstrujących dumę z bycia w UE. I to w kraju, w którym wybory wygrała eurosceptyczna partia, a do parlamentu weszli nacjonaliści. Znów zaskoczyliśmy.
Odwróceniu uwagi od rekordowego marszu opozycji służył czat z Jarosławem Kaczyńskim na Facebooku, transmitowany na żywo w TVP Info. Poseł Kaczyński atakował protestujących, straszył, że chcą ściągnąć do Polski uchodźców, zaprowadzić monarchię (to zdaje się miał być dowcip, nawiązujący do wpadki Ryszarda Petru z konstytucją); zapowiedział repolonizację mediów i wyznał, że lubi bigos.