Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Inny mandat jako pretekst

PiS majstruje przy ordynacji wyborczej. Brzmi groźnie...

Piotr Guzik / Forum
Zmiana typu mandatu parlamentarnego może być jedynie pobocznym celem szykowanego przez PiS majstrowania w prawie wyborczym. Nie ona też byłaby najgroźniejsza.

„Do końca czerwca PiS zamierza przedstawić projekt zmian w kodeksie wyborczym” – podaje „Dziennik Gazeta Prawna”. Ich inicjatorzy przekonują, że chodzi o uregulowanie kwestii ciszy przedwyborczej w internecie oraz montażu kamer w lokalach wyborczych. Jednak wedle dziennika PiS przy okazji zamierza wprowadzić nową konstrukcję mandatu parlamentarnego.

Obecnie posłowie i senatorowie podczas sprawowania swych funkcji nie są związani instrukcjami partyjnymi, bo – jak stanowi art. 104 konstytucji – „są przedstawicielami Narodu” i to jego wolę mają reprezentować. Mandat taki nie bez powodu nazywa się „wolnym”: parlamentarzyści mają mieć na względzie dobro całego państwa, a nie kierować się wyłącznie interesami własnego ugrupowania i regionu, w którym zostali wybrani.

Autorzy projektowanej nowelizacji chcą tymczasem wprowadzić tzw. mandat imperatywny, mocno wiążący parlamentarzystę z partią, z której listy startował w wyborach. Dość powiedzieć że – w zależności od przyjętych rozwiązań – karą za nieposłuszeństwo (zwłaszcza za złamanie dyscypliny podczas głosowania lub odejście z partii) mogłaby być nawet utrata mandatu bądź zakaz kandydowania w następnych wyborach. Restrykcje takie mają – wedle ich zwolenników – ukrócić koniunkturalizm polityczny, ale też zapobiec sytuacji, „w której naród powierza władzę określonej formacji politycznej, a ta ją traci tylko dlatego, że kilku posłów przechodzi do innego ugrupowania” (poseł PiS Jacek Sasin).

To, że właśnie partia wodzowska, jaką jest PiS, lansuje takie myślenie, dziwić nie może. Wszak praktyczną konsekwencją wprowadzenia mandatu zależnego stanie się to, że do prezesa należeć będzie nie tylko decyzja, kto zostanie parlamentarzystą, ale też kto spośród już wybranych… pozostanie w parlamencie.

PiS łatwo też pewnie wytłumaczy swoim zwolennikom sprzeczność (fundamentalną w istocie) pomiędzy swoimi deklaracjami, jakoby władza miała należeć do Narodu, a odebraniem parlamentarzystom statusu tegoż Narodu reprezentantów. I to na rzecz pomniejszej, było nie było, roli wykonawców poleceń partii (a w gruncie rzeczy wodza). Nie od dziś wszak w retoryce PiS za Naród uważani są tylko wyznawcy Jarosława Kaczyńskiego.

Zresztą to nie zmiana typu mandatu parlamentarnego – choć anachroniczna z punktu widzenia rozwoju demokracji – może okazać się największym zagrożeniem. Otóż rozpoczęcie majstrowania w prawie wyborczym może z czasem stać się także okazją do przeprowadzenia korzystnej dla PiS korekty granic okręgów czy zasad przeliczania głosów na mandaty. A to oznaczałoby przedłużenie rządów tej ekipy.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama