Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Wszystko jest propagandą

Demagogia PiS: PRL bis

PiS wie, że musi utrzymać władzę za wszelką cenę, bo tym razem litości dla nich nie będzie. PiS wie, że musi utrzymać władzę za wszelką cenę, bo tym razem litości dla nich nie będzie. Alamy/BE&W, Paweł Supernak/PAP, Tomasz Rytych/Reporter, Tomasz Urbanek/East News
O rządach Platformy mówiło się, że są piarowe. Ale w porównaniu z PiS była to amatorszczyzna.
Nie bez przyczyny starsi widzowie porównują dokonania „Wiadomości” do dzienników peerelowskich, zwłaszcza z czasów stanu wojennego.czedek89/Youtube Nie bez przyczyny starsi widzowie porównują dokonania „Wiadomości” do dzienników peerelowskich, zwłaszcza z czasów stanu wojennego.
Nieustająca racja prezesa. Prezes Kaczyński podrzuca odpowiednio przystrojone słowa, epitety, podpowiada, jakimi tropami ma iść aparat wykonawczy i medialny.Tomasz Adamowicz/Forum Nieustająca racja prezesa. Prezes Kaczyński podrzuca odpowiednio przystrojone słowa, epitety, podpowiada, jakimi tropami ma iść aparat wykonawczy i medialny.

Artykuł w wersji audio

Nie jest ważne, czy się robi, czy się tylko mówi – tę prawdę PiS odkryło już 10 lat temu (samą maksymę przypisuje się Kazimierzowi Marcinkiewiczowi). Teraz ją rozwija. Nieistotne, jaki jest realny stan rzeczy, ponieważ liczy się sam przekaz. On zawiera w sobie szlachetny zamiar i ofiarność władzy, ideowy podtekst i, najważniejsze – listę wrogów, którzy chcą storpedować dobre intencje rządzących. Tak jak projekt 500+, któremu na długo przed realizacją miała zagrażać cała opozycja i Trybunał Konstytucyjny. Czyli: stwórz pomysł, określ jego przeciwników, dorób im wredne intencje, pokaż własne poświęcenie, a i tak wszystko będzie zapłacone z budżetu państwa.

Pisowski przekaz, choć technologicznie już z zupełnie innej epoki, w istocie bardzo przypomina propagandę PRL. Wtedy też nie było neutralnych politycznie i ideologicznie wydarzeń; każde posunięcie socjalistycznej władzy było znakiem, gestem wobec ludu-narodu, krokiem na drodze ku świetlanej przyszłości, mimo kłód rzucanych pod nogi przez szkodników, zdrajców i sabotażystów. To w PRL pojawiła się najdoskonalsza koncepcja władzy heroicznej, przesiąkniętej wizją powszechnego szczęścia, która wychowuje obywateli do nowego ustroju. Ale to wszystko musi potrwać. PRL był zawsze w drodze – jeszcze chwila, w następnej pięciolatce, tylko pokonamy trudności i wrogów. Staramy się, choć walka klasowa się zaostrza.

Te metody widać teraz na każdym kroku. Gdy padają pytania o realizację kampanijnych obietnic prezydenckich i partyjnych (np. pomoc frankowiczom czy obniżenie wieku emerytalnego), mówi się, że są w stadium realizacji, że PiS „nigdy z nich nie zrezygnuje”, a opozycja („źli ludzie”) tylko mnoży trudności. Ale trwają prace, projekty są przygotowane. Poprzednia władza wciąż jest oskarżana o niedotrzymanie obietnic, a PiS mówi, że ich dotrzyma, i tym ma się radykalnie różnić od poprzedników. Wydaje się to nieprawdopodobne, ale ta socjotechnika na razie działa.

Duża moc rażenia

Metoda „mówienio-robienia” ma różne zastosowania. Na jej użytek zorganizowano wielkie imperium przekazu, nadawania treści, szerzenia propagandy. Obok wspierających mediów Tadeusza Rydzyka oraz treści płynących z Kościoła, od hierarchów i proboszczów, centralne miejsce zajęły, przejęte przez PiS, media publiczne, a zwłaszcza TVP.

TVP, mimo że jej programy informacyjne tracą widzów od momentu ich przejęcia przez PiS, nadal zachowuje dużą moc rażenia. Około 3 mln odbiorców ogląda codziennie główny program informacyjny władzy „Wiadomości”, ułożony według klasycznych zasad propagandowych. Nie bez przyczyny starsi widzowie porównują dokonania „Wiadomości” do dzienników peerelowskich, zwłaszcza z czasów stanu wojennego. Wtedy „Dziennik Telewizyjny” rozpoczynał się z reguły od tego, co powiedziała i z kim się spotkała ostatnio władza, potem relacja z otwarcia kolejnej fabryki lub nowej linii produkcyjnej, a następnie zaczynały się złe wieści – z zagranicy, bo na Zachodzie kryło się zło, przed którym polskie społeczeństwo było chronione przez monopartię i jej rząd. Ale i tam byli „dobrzy ludzie”, komuniści, pacyfiści, „kraje niezaangażowane”.

Teraz widać znamienne podobieństwa: w „Wiadomościach” ma najpierw wybrzmieć prawda, że rząd ciężko pracuje dla zwykłych ludzi. Potem – że skłócona i bezideowa opozycja bruździ (to nowość, choć w latach 70. też czasami wspominano o „elementach antysocjalistycznych”). A na koniec – że Unia Europejska, podburzona przez opozycję, przeszkadza, wadzi i buntuje, ale i tam są teraz „dobrzy ludzie”, eurosceptycy oraz „kraje niezaangażowane”, jak Węgry czy Wielka Brytania. Pseudoinformacje z offu przypominają do złudzenia publicystykę z zaangażowanych pisowskich pism. Ważną rolę odgrywają obrazy i komentarze, odpowiednio dobrane i wyrażające te brużdżenia i przeszkadzania. Tworzone są w ten sposób pożądane związki frazeologiczne i wizerunkowe. Utrudzona i prostolinijna Beata Szydło, uśmiechnięty, ale i wzruszony prezydent, mądry i refleksyjny prezes, spocony ze zdenerwowania, z niepewną miną Grzegorz Schetyna, niezdrowo podekscytowany Ryszard Petru, wyglądający na wiecznie przestraszonego Kosiniak-Kamysz. Podział na olbrzymów i karłów moralnych jest klarowny.

Kiedy pokazywano wielki marsz KOD i opozycji 7 maja w Warszawie, tak kadrowano obraz, by nie pokazywać jego ogromu, a stwarzać wrażenie, że ulicami stolicy maszerują jakieś luźne, chciałoby się powiedzieć po dawnemu, „gromady agresywnych wyrostków”. W dodatku nie za bardzo rozgarnięte, na co był widomy dowód, bo ludzie wypowiadający się do mikrofonu mówili mętnie i niezgrabnie – przeciwnicy władzy socjalistycznej też nie mogli być za mądrzy, bo gdyby byli, doceniliby jej wysiłki. Towarzyszył temu komunikat, że jest to w gruncie rzeczy marsz za przyjmowaniem do Polski uchodźców. Więc zaraz potem pokazano dramatyczne, odstręczające obrazy tychże uchodźców, szturmujących europejskie granice, przepychających się z policją. Te metody pochodzą ze stałego zbioru propagandowych technik. Jakie są jego składniki? – spróbujmy je trochę uporządkować.

Nieustająca racja prezesa. Prezes Kaczyński podrzuca odpowiednio przystrojone słowa, epitety, podpowiada, jakimi tropami ma iść aparat wykonawczy i medialny. Buduje autorskie figury pojęciowe (choćby ostatnio finezyjny „wstępny zarys prawdy”, jaki ma się niedługo ukazać w kwestii Smoleńska, brzmi jak gotowy tytuł eseju), którymi żywią się później rzecznicy, publicyści. Potrafi zaskoczyć nawet najbardziej wsłuchanych współpracowników, bo z nagła zmienia tonację. Tak było, gdy znienacka zaprosił opozycję do dialogu w czasie wizyty prezydenta Dudy w Ameryce. Także ostatnio, gdy zapewniał, że Polsce zależy na obecności w Unii Europejskiej, a wszystkich zachęcających do przeprowadzenia referendum „wyprowadzkowego” nazwał politycznymi awanturnikami. Europoseł prof. Krasnodębski musiał się mocno gimnastykować, by powiedzieć, że on, kiedyś domagający się tego referendum, co innego tak naprawdę mówił i miał na myśli.

Jeszcze bardziej zabawna była reakcja prorządowego portalu wPolityce.pl na niedawny sondaż pokazujący, że większość Polaków nie chce nowej konstytucji, którą prezes Kaczyński przecież z takim zapałem postulował w przemówieniu 2 maja. Otóż portal braci Karnowskich znalazł wyjście: „Złe wieści dla Pawła Kukiza. Polacy sceptyczni wobec pomysłu zmiany konstytucji”.

Wydaje się, że taka zagrywka jest szyta zbyt grubymi nićmi, aby można ją było stosować, ale propagandyści PiS wiedzą swoje o elektoracie. Wszak niedawno jedna z działaczek tej partii powiedziała: „Co matkę dwanaściorga dzieci obchodzi Trybunał Konstytucyjny?”. Dlatego władza i jej medialna drużyna dostosowują komunikaty do tak postrzeganego odbiorcy. Prezes ma więc zawsze rację, tyle że demonstruje ją od czasu do czasu. Dlatego potrzebne są przekazy dnia, po których rozesłaniu działacze PiS mówią wszędzie to samo.

Absolutna jedność

Kadry są wszystkim. Aparat, by tak posłusznie reagował na nakazy propagandowe, musi być szczególnie starannie dobrany. Nie inaczej jest z frontem propagandowym PiS, a już zwłaszcza od wygranych podwójnych wyborów w 2015 r. Persony są najważniejsze, bo to one mają dzisiaj stać na froncie i walczyć, a potem opanować media. To jest też system nagród i kar, jakie rozdziela Jarosław Kaczyński, unikający kontaktów z wieloma redakcjami i stacjami (co też jest odległe od europejskich standardów), a chwalący ostentacyjnie inne, na przykład media o. Tadeusza Rydzyka oraz „Gazetę Polską”, z imienia i nazwiska niektórych dziennikarzy. A spośród nich wybiera osoby do kariery wprost politycznej, choćby Joannę Lichocką czy Krzysztofa Czabańskiego.

Propagandę na co dzień uprawiają też politycy sensu stricto, posłowie i senatorzy, ministrowie i oczywiście rzecznicy. Można wymienić dziesiątki działaczy PiS, którzy mówią jak z jednej sztancy, a na ich tle prawdziwe gwiazdy. Sasin i Sellin, trzy Beaty: Szydło, Kempa i Mazurek, rzeczniczka PiS (ta od „kolesi”), marszałkowie Sejmu i Senatu, zawsze Brudziński i Waszczykowski, Błaszczak i Ziobro z zastępcą Jakim, gdzieś w tle Gliński, na pewno też Macierewicz. Także na przemian hamowana i wypuszczana Krystyna Pawłowicz. Nawet Mateusz Morawiecki coraz częściej wychodzi z roli chłodnego technokraty, jaką dano mu w obsadzie, i staje się prostym ideologiem. To najlepszy przykład, że od propagandy PiS żaden z jej polityków nie ucieknie, że wszyscy grają tę samą melodię, a podziały na dobry i zły PiS nie mają ani uzasadnienia, ani sensu. Nowa władza stanowi absolutną jedność, czego dowodem choćby kompletnie zunifikowana propaganda.

Nawet jeśli wcześniej ktoś zdobywał jakiś kredyt sympatii swoim miłym obyciem, jak Elżbieta Witek, szybko był wtłaczany w tryby całej propagandowej machiny, która nie pozwala na indywidualizm i własne zdanie. Rzecznik rządu Rafał Bochenek, choć nie może pamiętać PRL, wytłumaczył decyzję Beaty Kempy o pracującej sobocie 4 czerwca, w dniu planowanych manifestacji KOD, z maestrią Jerzego Urbana: to właśnie pracą społeczeństwo najlepiej uczci rocznicę wyborów z 1989 r. To zatem kwestia nie tyle pamięci, co mentalności, którą nasiąka się we własnym środowisku.

Inwektywy i insynuacje. Mówi się, że Jarosław Kaczyński nie potrafi politykować bez nakręcania konfliktu. Te nieustanne ataki mają swoje instrumenty i propagandowe chwyty, głównie inwektywy i insynuacje. Lider PiS stosował je zawsze, jak choćby jego najsłynniejsze: „są tacy, którzy…”. Czasami próbuje się wszystko dodać do siebie: Tuska do komunistów, Wałęsę do KOD, świnie do koryta, wegetarian do cyklistów, uchodźców do Kijowskiego. Chodzi o to, aby za tym nie nadążyć. Poza tym w optyce PiS nie ma spraw, problemów, procedur, a tylko konkretni ludzie, ze swoimi życiorysami, rodzinnymi obciążeniami, genetyczną zdradą. Za czymś i za kimś zawsze stoi coś i ktoś. Ostatnio wypomniano przeszłość sędziom Sądu Najwyższego (za uchwałę wspierającą TK) oraz szefowej polskiego oddziału firmy Nielsen (za badania oglądalności, w których słabo wypadają „Wiadomości”). Nikt poza PiS nie stosuje tej metody. Podobnie jak żadna siła polityczna w ostatnim ćwierćwieczu poza PiS nie tworzyła tzw. ciągu technologicznego, czyli szkalującego mechanizmu, w który zaangażowane są służby, wymiar sprawiedliwości oraz sprzyjające media.

Straszenie. Każda władza trochę straszy, ale PiS niemal wyłącznie. Promowanie strachu jest głównym elementem jego propagandy. W jej repertuarze są wrogowie wewnętrzni (KOD i opozycja, agenci wpływu, śląscy separatyści, uchodźcy, lewactwo, banki, resortowe dzieci itd.) i zewnętrzni (Unia Europejska – mimo w niej uczestnictwa, a zwłaszcza Niemcy, Rosja, wielka finansjera i tzw. rynki, zachodni liberalizm itp.). Straszenie ma jeden cel: zgromadzenie „bojących się” pod skrzydłami partii-matki, która mówi, że obroni (znowu „mówienio-robienie”). Paradoks polega na tym, że retoryka „obrończa” jest nakierowana wyłącznie na politykę krajową, ale jej skutki mają międzynarodowe konsekwencje i realnie nie wzmacniają, ale osłabiają pozycję Polski, coraz bardziej wyłączają ją ze wspólnot ekonomicznych i obronnych.

Odwracanie znaczenia słów. W PRL słowem odwracającym znaczenie był przymiotnik „socjalistyczny” i „ludowy”. Socjalistyczna sprawiedliwość, socjalistyczna gospodarka, demokracja ludowa to były przeciwieństwa pierwotnych pojęć. PiS stosuje podobną metodę. „Przywracanie pluralizmu w mediach publicznych” to ich całkowite zawłaszczenie, „naprawa” Trybunału Konstytucyjnego oznacza próbę jego unicestwienia, „demokratyzacja Sejmu” – hegemonię pisowskich marszałków, a „eurorealizm” to w rzeczywistości głęboka antyunijność. Sama nazwa partii PiS, biorąc pod uwagę, co to ugrupowanie robi z wymiarem sprawiedliwości, brzmi jak żart. Może wrócić nawet dosłownie „sprawiedliwość ludowa”, jeśli w życie wejdzie plan powołania przy sądach specjalnych izb ludowych, które będą weryfikować wyroki zawodowych sędziów.

Propaganda stanu wyjątkowego

Wszystkie te metody posiłkują się radykalnymi tezami, przy użyciu słów bardzo ostrych. Hańba, zdrada, zaprzaństwo, targowica to tylko przykłady. Takie epitety i oskarżenia tworzą natychmiast swoisty terror moralny, spychają zaatakowanych do głębokiej defensywy. Powstaje wrażenie, że racja jest po jednej tylko stronie, bo w jakiś sposób siła, zdecydowanie i podniesiony głos zmieniają się w rację.

Na tym polega główna propagandowa strategia PiS: wykorzystać strach, konformizm, budować przekonanie o miałkości i beznadziei opozycji, a więc o nieuchronności długich rządów PiS, którym nie ma sensu się sprzeciwiać. Ma to nie tylko skłaniać sceptyków do zmiany zdania, ale też utwierdzać zwolenników, że mają wiernie służyć i nie bać się późniejszych rozliczeń, bo ich nie będzie. Ale popycha też do takich deklaracji, wyrażanych coraz częściej przez internautów na różnych forach, że w następnych wyborach oddadzą głos, kierując się tylko jednym kryterium: kto zamierza najsurowiej i bezpardonowo rozliczyć ludzi PiS za dzisiejsze i przyszłe ekscesy. Tak, aby już teraz nikt z tej partii nie czuł się bezpieczny i bezkarny. Wydaje się, że ten stan rzeczy, jeśli nawet nie przecieka do zajętych wykazywaniem lojalności funkcjonariuszy rządowych i medialnych, powoli dochodzi do świadomości liderów PiS, w tym Jarosława Kaczyńskiego.

Wciskanie klawiszy. Władza i opozycja zdają sobie zatem sprawę z powagi sytuacji i faktu, że polityczna walka przechodzi w kolejne stadium, a realia IV RP sprzed dekady zostały dawno przekroczone. Teraz jest prowadzona i nagłaśniana akcja audyt, czyli będzie się jeszcze długo mówiło o katastrofalnej, zbankrutowanej, złodziejskiej, korupcyjnej, bałaganiarskiej, oligarchicznej spuściźnie rządów Platformy. Zaraz po wygranej PiS przewidywaliśmy, że przy pierwszych trudnościach nowa władza stwierdzi, że stan państwa, jaki odziedziczyli, jest gorszy, niż przypuszczali. Dokładnie takim określeniem posłużyła się ostatnio szefowa Kancelarii Premiera Beata Kempa.

Propagandowe wrzutki dzieją się bez przerwy. Na marsz 7 maja – audyt, wcześniej, na spodziewany komunikat o ratingu – list ministra Szałamachy do prezesa TK i nominacja na szefa NBP dla „umiarkowanego” Adama Glapińskiego. Wrzuca się wątek konstytucji, tak zwane konsultacje w sprawie „zażegnania kryzysu wokół Trybunału”, sprawę sądów. Te wszystkie tematy nie mają samoistnego znaczenia, są tylko elementami złożonej propagandowej akcji. To jest wciskanie odpowiednich klawiszy w odpowiednim czasie, nagłaśnianie, wyciszanie, znowu nagłaśnianie, w zależności od ruchów opozycji. A opozycja jeszcze nie złapała swojego rytmu.

Donald Tusk zapewne zakładał, że obywatele docenią wysiłek modernizacyjny jego rządów, będą jakoś wdzięczni rządzącym, że wlali miliony ton betonu na polskie drogi. Ta optyka zniekształciła Platformie społeczne realia, bo nie uwzględniała zarówno braku szerszego rozeznania, jak i prostych potrzeb symbolicznych. Poprzednia władza w sferze socjotechnicznej okazała się całkowicie niewydolna, zwłaszcza kiedy zabrakło Tuska. Platforma nie kontrolowała ideologii, bo jej nie miała, poza tym jej się nie chciało. A czysty pragmatyzm nie jest fotogeniczny. Okazuje się – i PiS po raz kolejny to odkrył – że inny beton się liczy, ten, który wlewa się do głów Polakom. Bo ważna jest tylko ta rzeczywistość, która utrwala się w umysłach wyborców. Reszta, zwłaszcza dla tej mitycznej „matki dwanaściorga dzieci”, tak naprawdę nie ma żadnego znaczenia. Czy się robi, czy się mówi…

Tyle że PiS w lekceważeniu inteligencji odbiorców może przesadzić. Propaganda tej partii jest tyleż skuteczna, co prostacka. Bazuje na tym co złe, małe, niesympatyczne, egoistyczne. Eksploruje zawiść, podejrzliwość, nieufność, wsobność, umysłowe lenistwo i schematy. Ta swojska, „nieinteresująca się Trybunałem” publiczność, na którą postawiła w propagandzie nowa władza, zapewne istnieje, ale w każdej chwili może poczuć się obrażona tym, jak się ją traktuje. Prymitywizm przekazu serwowanego przez formację rządzącą, przekonanie, że pieniądze rozdawane z kasy państwa i grubo szyte manipulacje zastąpią szersze refleksje, jest balansowaniem na cienkiej linie. Nagle, nawet w ciągu kilku tygodni, wiele może się zmienić, sympatie mogą odpłynąć, życzliwość przeistoczy się w nienawiść.

W PiS o tym wiedzą. To z tego powodu konflikt jest tak bardzo brutalny. PiS wie, że musi utrzymać władzę za wszelką cenę, bo tym razem litości dla nich nie będzie. Dlatego propaganda władzy jest de facto propagandą stanu wyjątkowego, rewolucji. Wtedy nie obowiązują normalne kryteria wstydu, obciachu, śmieszności, przyzwoitości. Za dużo jest do stracenia. To jest gra o wszystko.

Polityka 21.2016 (3060) z dnia 17.05.2016; Temat z okładki; s. 12
Oryginalny tytuł tekstu: "Wszystko jest propagandą"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną