Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

PSL się sypie. Ludowcy i ich sympatycy zrobią wiele, by nowa władza uznała ich za swoich

Thomas Ulbricht / PantherMedia
Jeszcze niedawno PSL był najliczniejszą (140 tys. członków) partią w Polsce. Teraz partyjne doły coraz częściej spoglądają w stronę PiS. Ludowcy stali się ofiarą własnego pragmatyzmu.

Polskie Stronnictwo Ludowe w ciągu ostatnich 27 lat rzadko nie było w koalicji rządzącej. Jest partią, która przez te lata najdłużej trwała przy władzy. Zawsze było potrzebne do stworzenia koalicji, zawsze też potrafiło z tego korzystać. Zwłaszcza przed kolejnymi wyborami jego liderzy starali się wyszarpywać dla swoich wyborców jak najwięcej. Tak dużo, że nie bardzo wiadomo było, czy są jeszcze w koalicji rządzącej, czy już w opozycji.

Ludowcy uznawali za cnotę, że potrafią rozmawiać z każdym. Dla innych był to jednak objaw bezideowości. A nawet pazerności. Niezmienne było jedno – bez względu na polityczne barwy koalicji, w której uczestniczyli, zawsze walczyli o to samo – o jak największe transfery finansowe dla wsi. Nie dla rolnictwa, ale dla tych, których nazywali rolnikami. Czyli posiadaczy co najmniej jednego hektara ziemi rolnej, na której nawet niczego nie trzeba uprawiać. Dla swoich członków i sympatyków.

Te transfery niekoniecznie służyły modernizacji polskiej wsi, o wiele bardziej – utrwalaniu popularności PSL wśród jej mieszkańców. Od czasu gdy weszliśmy do UE i pieniądze zaczęły płynąć naprawdę szeroką strugą, PSL nie był przy władzy tylko przez dwa lata: 2005–2007, gdy rządziły PiS, Samoobrona oraz Liga Polskich Rodzin. To z rąk ludowców rolnicy otrzymywali bezzwrotne dotacje, dopłaty, tanie kredyty i pieniądze na zakup traktorów.

Można powiedzieć, że rolnictwo modernizowało się wbrew ludowcom. Powstawały duże, nowoczesne gospodarstwa, obecni producenci żywności, z której eksportu kolejni ministrowie rolnictwa są dumni, uważając, że to ich zasługa. Ale duże gospodarstwa nigdy nie były lubiane przez PSL. Według ludowców podstawą naszego rolnictwa powinny być gospodarstwa do 300 hektarów. Do takich głównie kierowane były pieniądze. Nic dziwnego, że po dwunastu latach korzystania z ogromnych środków unijnych większość polskich gospodarstw rolnych nie przekracza 10 hektarów! Z taką strukturą rolną długo jeszcze nie będą konkurencyjne.

PSL wielkoobszarowych nie lubiło, ale PiS po objęciu władzy poszło jeszcze dalej – ustawa o ziemi spowoduje, że duże gospodarstwa wcześniej czy później zostaną rozkułaczone, ich właścicielom ziemia zostanie odebrana. Duzi producenci rolni, którzy tak naprawdę tworzą polskie rolnictwo i o których można powiedzieć, że „żywią i bronią” (naszego bezpieczeństwa żywnościowego), na PSL już nie głosują, a na PiS nie będą w kolejnych wyborach. Żadna z tych dwu partii o konkurencyjność polskiego rolnictwa nie zabiega. Zabiegają wyłącznie o głosy.

Siła i popularność PSL na wsi brała się z siły ogromnych pieniędzy, tych z Unii i tych z naszego budżetu. Od 2007 r. zawsze dzielił je minister rolnictwa z PSL. Oraz gospodarki, również z tej partii. To tej partii podlegały agencje rolne – Amencja Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa, Agencja Rynku Rolnego, które dysponowały środkami nie tylko na dopłaty do hektara, ale także z wielu innych tytułów. Rolnik, żeby je dostać, niewiele musiał zrobić w zamian. Ale musiał mieć dobre stosunki z urzędnikami, od których zależało przyznanie wsparcia lub załatwienie roboty.

Na wsi szerzył się nepotyzm, nigdy nieuważany przez ludowców za coś złego. Czy pomoc własnym dzieciom, kuzynom lub towarzyszom partyjnym może być zła? Dobra zmiana pokazała, że PiS też dba tylko o swoich.

Teraz PSL nie dzieli już tych pieniędzy. Nie dysponuje tysiącami stanowisk w agencjach rolnych i tych podlegających ministerstwu gospodarki. Pieniądze są teraz w rękach działaczy Prawa i Sprawiedliwości. Kryteria ich podziału się nie zmieniły. Więc dotychczasowi członkowie i sympatycy PSL teraz usiłują pozyskać względy PiS. Zrobią wiele, by nowa władza uznała ich za swoich.

PSL nie był zwolennikiem dużych, wydajnych, gospodarstw produkcyjnych, ale dzielił pieniądze między rolników, którzy mieli jakieś gospodarstwa rolne i coś na nich produkowali. Albo przynajmniej mówili, że biorą wsparcie, żeby gospodarstwa modernizować, czynić je produkcyjnymi. Często na deklaracjach się kończyło, ale pozory były zachowane. Mówiło się, że pieniądze mają służyć unowocześnianiu polskiego rolnictwa. PiS i w tej kwestii posunął się o wiele dalej.

Program 500+ kierowany jest do wszystkich rodziców. Wiadomo, że na wsi dzieci rodzi się więcej, więc i pieniędzy z tego tytułu płynie tam sporo. Rodziny, które na swoich poletkach niczego nie uprawiały na rynek, żyły często z pracy na czarno, otrzymują teraz dość spore pieniądze. Bezwarunkowe. Dalej mogą pracować na czarno, tysiąc czy więcej złotych się należy.

PiS podobnie jak PSL przyrzeka, że żadnej reformy KRUS nie wprowadzi i żadnymi podatkami rolników nie obejmie. Jest jeszcze bardziej niż ludowcy pragmatyczny. Czy raczej – bezideowy.

W licytacji, kto da więcej, Prawo i Sprawiedliwość przebiło PSL. To PiS wyszarpuje dla wsi z Unii i naszego budżetu więcej. Czy można się dziwić, że PSL się sypie? Pytania, jak to wpłynie na polskie rolnictwo, nikt nie zadaje. Po co uprawiać cokolwiek, jeśli pieniądze i tak się należą?

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną