Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Jarosław kontra Lech

Bracia Kaczyńscy: jeden podważa dorobek drugiego

Msza Święta w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie. 23 lipca 2007 r. Msza Święta w Katedrze Polowej Wojska Polskiego w Warszawie. 23 lipca 2007 r. AN / Wikipedia
Świnoujski gazoport otrzymał właśnie imię Lecha Kaczyńskiego. Brat Lecha zapowiedział powstanie pomnika brata na warszawskim Krakowskim Przedmieściu. PiS buduje kult Wielkiego Prezydenta. Ale sam Jarosław kompletnie ignoruje lub odwraca poglądy i deklaracje „poległego” brata.
Pomnik Lecha Kaczyńskiego w SiedlcachBartosz Krupa/EAST NEWS Pomnik Lecha Kaczyńskiego w Siedlcach

Lech Kaczyński prezydentem był słabym. Jego wypowiedzi zwykle wpisywały się w ówczesną linię partii (i jej prezesa) – zwłaszcza jeśli kierowane były wprost do elektoratu. Cytaty można mnożyć. Podobnie było z podpisywanymi ustawami czy z tzw. polityką ułaskawień. Był bratu oddany i powolny. Nie przez przypadek tuż po wyborze ostentacyjnie ogłosił: „Panie Prezesie, melduję wykonanie zadania!”.

Lecha Kaczyńskiego stać było jednak na czyny i słowa godne prezydenta RP – możliwe do akceptacji, a czasem poparcia, także przez politycznych oponentów.

Na fali żałoby po tragedii smoleńskiej pochowano go na Wawelu obok Józefa Piłsudskiego. Teraz poświęcony mu monument stanąć ma na stołecznym Trakcie Królewskim. Inne postumenty już stoją, a będzie ich na pewno znacznie więcej. Ostatnio imię Lecha Kaczyńskiego w obecności najwyższych władz nadano gazoportowi w Świnoujściu.

Ale prócz zachowań rytualnych wszyscy bez wyjątku politycy PiS także w codziennej retoryce odwołują się do myśli śp. prezydenta. Prezydent Andrzej Duda od razu po wyborczym zwycięstwie stwierdził – i to przy grobie Lecha Kaczyńskiego – że jest on dla niego „wzorem męża stanu w znaczeniu myślenia o sprawach państwowych”. Niedawno, odbierając nagrodę Ruchu Społecznego im. Lecha Kaczyńskiego, poszedł dalej, obwieszczając: „Nie było w dziejach Polski polityka takiego formatu jak on”. Równocześnie przy każdej okazji podkreśla, że realizuje testament polityczny i wizję Lecha Kaczyńskiego. Nazwał się nawet jego „czeladnikiem”.

W podobnym tonie (choć bez słowa „czeladnik”) wypowiada się o bracie prezes PiS. W ślad za nim deklarację wierności myśli Lecha Kaczyńskiego składają tabuny partyjnych działaczy – także tych, którzy kilka miesięcy temu objęli funkcje państwowe, fotele w administracji lokalnej czy posady w gospodarce. Sławomir Cenckiewicz, prezentując swoją książkę „Prezydent”, przekonywał, że „Lech Kaczyński był pierwszym prezydentem prawdziwie wolnej Polski, bo wszystkie idee, które przyświecały Polakom i w XIX wieku, ale przede wszystkim w XX wieku (…), zaistniały w polskiej polityce dopiero w roku 2005”. Po czym ocenił: „Cały wysiłek obozu patriotycznego, który dziś dzierży ster Rzeczypospolitej, jest realizacją tego, co zaczął realizować Lech Kaczyński”. Rzecz w tym, że „realizacja” ta jest wybiórcza, cząstkowa, cyniczna.

Trybunał

Kiedy tylko wybuchła wojna o Trybunał Konstytucyjny i Andrzej Duda odmówił odebrania ślubowania od legalnie wybranych sędziów, potem nocą zaprzysiągł osoby nominowane nielegalnie, a w końcu zlekceważył werdykt Trybunału, dziennikarze przypomnieli słowa jego poprzednika z 2006 r.

Lech Kaczyński mówił: „Trybunał Konstytucyjny (...) jest instytucją utrwaloną w kulturze europejskiej. (...) tam gdzie istnieje praworządne państwo, tam istnieją i organy kontroli konstytucyjności. (…) to władza, której istnienie, kompetencje są co do zasady niepodważalne. (…) Orzecznictwo sędziów może być przedmiotem dyskusji. Ale (…) ta dyskusja, szczególnie po wydaniu orzeczenia, ma jedynie teoretyczny charakter, ponieważ zgodnie z naszą konstytucją orzeczenie takie ma moc powszechnie obowiązującą”. I puentował: „Trybunał Konstytucyjny jest nieodłączną częścią systemu ustrojowego państwa prawnego, a więc był, jest i pozostanie, dopóki Polska będzie miała taki charakter. Miejmy nadzieję, że na zawsze”. Kiedy się patrzy na to, jak traktuje Trybunał Jarosław Kaczyński i jego podwładni na najwyższych stanowiskach, widać, jak daleko odszedł od deklaracji i przekonań brata w tej sprawie.

Wybory

Podobnie jest w kwestii oceny wyborów 4 czerwca 1989 r. Lech Kaczyński przyznawał, że choć nie były do końca demokratyczne, to stanowiły „prostą drogę do wolności”. Jako członek ówczesnego centrum decyzyjnego opozycji wyjaśniał, że „Solidarność prowadziła walkę pokojową, a ta kosztuje czasem kompromisy” – a jednym z nich był układ Okrągłego Stołu. 4 czerwca 1989 r. traktował jako sukces. Ba, to tę datę wskazywał jako początek wolnej Polski: „Od tego dnia możemy liczyć wolną Polskę, choć komunistyczny rząd urzędował jeszcze trzy miesiące”. Jednak teraz PiS i Jarosław Kaczyński zupełnie ignorują tę rocznicę, dezawuując przełomowy charakter tamtych wyborów. Antoni Macierewicz wręcz zapomniał o Czerwcu’ 89, a z licznych wypowiedzi rządzącej prawicy wynika, że początkiem wolności był 1992 r. i rząd Jana Olszewskiego, po czym znowu PRL-bis kontratakował. Na odnoszące się do 4 czerwca 1989 r. cytaty z pisowskiej prasy szkoda miejsca: sprowadzają się do epitetów typu „targowica”.

Prezydent Duda natomiast wręczył Krzyż Wielki Orderu Odrodzenia Polski Krzysztofowi Wyszkowskiemu, czołowemu kontestatorowi Okrągłego Stołu. Na stronie internetowej grzmi on, że był to „układ nie tylko haniebny w formie, ale i zbrodniczy w skutkach”, który zawarli „funkcjonariusze sowietyzmu ze swoimi agentami oraz aferzystami politycznymi wspomaganymi przez pożytecznych idiotów z Solidarności” – i dodaje, że z tych ostatnich „tylko mniejsza część potrafiła się ze swej naiwności otrząsnąć”. A Lech Kaczyński konsekwetnie zaprzeczał, jakoby w rozmowach w Magdalence, w których sam brał udział, doszło do jakichś nieformalnych, tajnych uzgodnień. Znamienne też, że o ile Lech Kaczyński za negatywne skutki 4 czerwca 1989 r. uznawał głównie problemy socjalne (zwłaszcza bezrobocie), o tyle Andrzej Duda wytyka kwestię czysto polityczną – „postkomunistyczne uwikłanie Polski”.

III RP

Podobnie jest ze stosunkiem do III RP. Lech Kaczyński podczas, co znamienne, uroczystości 90. rocznicy odzyskania niepodległości potwierdził: „Po roku 1989 zbudowaliśmy III Rzeczpospolitą. Nie będziemy jej dzisiaj oceniać, ma jedną cechę pozytywną – jest naszym państwem, jest Polską niepodległą”. Dodał wprawdzie, że „nie wszystko, co złe, zginęło”, lecz puenta brzmiała: „Nasz kraj się rozwija, zrealizowaliśmy swoje strategiczne cele – wejście do NATO i Unii Europejskiej”.

Rok później, w rocznicę 4 czerwca 1989 r., uzupełnił listę zysków: „Po dwudziestu latach możemy mówić o wielkich sukcesach i wielkich porażkach. Co jest sukcesem? Nasza wolność, niepodległy kraj, pewne postępy w modernizacji. Jest edukacja milionów Polaków”.

Potrafił też – i to wobec zagranicznych gości zaproszonych na ratyfikację traktatu lizbońskiego – docenić historyczne, i to w skali globalnej, zasługi ekipy Tadeusza Mazowieckiego: „To ten rząd był początkiem lawinowych zmian, które dziś w Europie są utożsamiane z obaleniem muru berlińskiego. Obalenie muru (…) nie zdarzyłoby się wtedy, kiedy się zdarzyło, gdyby w Polsce od kilku tygodni nie urzędował rząd, który nie był rządem komunistycznym”.

Tymczasem Duda oznajmia publicznie, że mu „wstyd” za III RP, bo – jak utrzymuje – „nie zdała egzaminu sprawiedliwości, uczciwości”. Czy też, odnosząc się do znalezienia tzw. teczek Kiszczaka, z satysfakcją połączoną z przekąsem komentuje: „To właśnie jest III RP”.

Unia

Zresztą także podpisanie przez Lecha Kaczyńskiego w grudniu 2007 r. traktatu lizbońskiego, a więc jego stosunek do Unii Europejskiej, staje się obiektem manipulacji. Tym razem główną rolę gra sam Jarosław Kaczyński. Oczywiście Lech Kaczyński za swojego urzędowania powtarzał jak mantrę frazę, że Unia nie jest tworem idealnym, za dużo w niej biurokracji, a silne państwa chcą dominować nad nowymi członkami – czemu Polska musi dać odpór. Równocześnie jednak oceniał, że po pierwszych latach członkostwa „Polacy mogą mieć powody do zadowolenia”. Ba, stwierdził wręcz, że „aspiracje naszych przodków wypełniły się na naszych oczach”.

Jego politykę wobec Unii – zwieńczoną podpisaniem traktatu lizbońskiego – PiS niedawno kreował na swój największy sukces w polityce zagranicznej. Prowadzone przez prezydenta negocjacje, a potem zwlekanie z podpisaniem ratyfikacji, przedstawiane były jako strategiczna gra, służąca wywalczeniu dla Polski najlepszych warunków. Teraz okazuje się, że Lech Kaczyński sygnował umowę pod presją… sytuacji wewnętrznej. Oto sam Jarosław tłumaczy, i to na forum Sejmu, że Lech, prowadząc rokowania, wiedział, iż najbliższe wybory wygrają formacje proeuropejskie i „zgodzą się dokładnie na wszystko”. Wtedy „wszystko, co uzyskał, a uzyskał bardzo wiele”, zostałoby zaprzepaszczone. Wychodzi na to, że ratyfikował traktat tylko dlatego, że… nie miał wyjścia.

Wszczynając wojnę o TK, PiS podważył również fundamentalny dla Unii, i akceptowany, jak się zdaje, przez Lecha Kaczyńskiego, model demokracji konstytucyjnej. Co więcej – jak zauważają autorzy raportu „Jaka zmiana?” Fundacji Batorego – obecna ekipa politykę międzynarodową, a więc i relacje z Unią, traktuje jako funkcję polityki wewnętrznej, a de facto bieżącego interesu. Dowodem sprawa uchodźców, w której PiS robi wszystko, by nie dać się przelicytować najskrajniejszym już narodowcom.

Lansowanie przez PiS etnicznej, a nie obywatelskiej wizji Polski oznacza odrzucenie tradycji wielonarodowościowej Rzeczpospolitej (oraz koncepcji Jerzego Giedroycia, na którego lubił powoływać się Lech Kaczyński). Kraj PiS miałby być – jak pisze w eseju „Wielka Polska Katolicka” Paweł Purski – „ekskluzywnym klubem rdzennych Polaków-katolików i posiadaczy urzędowego glejtu na polskość”. Taka endeckość też zdaje się odległa od ideałów Lecha Kaczyńskiego.

Wschód

Dowodem choćby tzw. polityka wschodnia, która sprowadza się dziś do wspierania Polonii na dawnych Kresach. Zmieniło się bowiem nawet podejście do Ukrainy, Litwy i Gruzji. Kraje te uznawane były niegdyś za oczko w głowie prezydenta Kaczyńskiego. Czcząc choćby – razem z Wiktorem Juszczenką – Polaków zabitych przez Ukraińców w Hucie Pieniackiej, wspomniał również o ukraińskich ofiarach Akcji „Wisła”, a przemówienie zakończył cytatem: „Ojcze Nasz, (…) Odpuść nam nasze winy, jako i my odpuszczamy naszym winowajcom”. Symboliczne było i to, że wbrew nastrojom swojego środowiska wycofał patronat nad obchodami rocznicy rzezi wołyńskiej, bo mogło to służyć Rosji za pretekst do nakręcania polsko-ukraińskiej niechęci.

Tymczasem forsowana dziś przez PiS polityka historyczna zakłada skupianie się na winach „naszych winowajców”. Ba, wobec Ukrainy traktowana jest w kategoriach „ofensywy historycznej” (senator PiS Jan Żaryn).

Zmieniły się też akcenty czysto polityczne. Kiedy Jarosław Kaczyński pojechał na zrewoltowany Majdan, podkreślał, że „Prawo i Sprawiedliwość chce wesprzeć dążenia Ukraińców”, a jego obecność w Kijowie „jest kontynuacją polityki brata, który wspierał dążenia wolnościowe Ukrainy”. Tymczasem premier Szydło w exposé nawet o niej nie wspomniała, a obecny szef polskiej dyplomacji nie uznał dotąd za stosowne złożyć wizyty w Kijowie. Argument, że sytuacja jest tam niejasna i nie ma partnera do rozmów, nie przekonuje. Sami Ukraińcy wytykają ministrowi Waszczykowskiemu, że znalazł czas na wyjazd do Mińska, a trudno mówić, by reżim Łukaszenki był wymarzonym interlokutorem.

Identycznie jest z Litwą. Tylko w pierwszym roku prezydentury Lech Kaczyński gościł w Wilnie cztery razy! Andrzej Duda początkowo krytykował PO (choć prezydent Komorowski wybrał Wilno na miejsce pierwszej oficjalnej wizyty) za zaniedbanie „naszych partnerów”. Zapowiadał odbudowę relacji w duchu swojego mistrza. Tymczasem dotąd nie pojechał na Litwę, a i Litwini nie odwiedzili Warszawy.

Jeszcze gorzej jest z Gruzją. Wyprawę Lecha Kaczyńskiego do ostrzeliwanego jesienią 2008 r. przez Rosjan Tbilisi prawicowi publicyści nazwali z egzaltacją „diamentem w koronie polskiej chwały narodowej”. Dziś kierunek ten wydaje się lekceważony przez MSZ. Oczywiście i w Gruzji sytuacja się zmieniła, ale można przynajmniej próbować wykorzystać fakt, że za Lecha Kaczyńskiego wciąż wznosi się tam toasty.

Żydzi

Nie przez przypadek sam Szymon Peres przyznał, że prezydent Kaczyński przyczynił się do zabliźniania ran między Polakami a Żydami. Wprawdzie i Andrzej Duda wykonuje gesty (wizyta w muzeum Polin itp.), ale równocześnie dzisiejszy PiS (a więc Jarosław Kaczyński) gra nastrojami szowinistycznymi. W efekcie państwo (policja, prokuratura, szkoły, TVP i Polskie Radio) autoryzuje aktywność faszyzujących narodowców.

Skoro mowa o forowaniu skrajności, wymowna jest nawet polityka orderowa prezydenta. Oto na przykład Lech Kaczyński nie wahał się uhonorować Krzyżem Wielkim Orderu Odrodzenia Polski za zasługi w czasach PRL Władysława Frasyniuka i Bogdana Lisa – dziś oczywistych przeciwników jego środowiska politycznego. Orłem Białym docenił Jana Józefa Lipskiego (autorytet niepodległościowej lewicy i mason!), choć już Adama Michnika ostentacyjnie pominął. Andrzej Duda zaś Krzyż Wielki tejże Polonia Restituta przypina idolowi skrajnej prawicy Wyszkowskiemu oraz bliskim Radiu Maryja biskupom Hoserowi i Ryłko. A Orłem Białym odznacza (jako jednoosobowa kapituła) osoby nie na poziomie najważniejszego orderu RP: Bronisława Wildsteina czy „przyjaciółkę papieża” Wandę Półtawską (która odwdzięcza się uwagą, że dopiero teraz nastała wolna Polska)…

W sferze domysłów pozostawać może, jaki Lech Kaczyński miałby stosunek do zmian w prawie forsowanych przez PiS. Czy na przykład jako człowiek opozycji czasów PRL, przywiązanej do idei praw człowieka i doświadczonej jej nierespektowaniem, akceptowałby pomysł przyznania służbom specjalnym w tzw. ustawie antyterrorystycznej możliwości głębokiej inwigilacji obywatela? Co sądziłby o pojawiających się planach powrotu do rozwiązań ustawy lustracyjnej z 2007 r. (z zaświadczeniami o nieskazitelności wydawanymi przez IPN), którą sam ograniczył jedynie do składania przez kandydatów na urzędy oświadczeń lustracyjnych weryfikowanych przez sąd?

Zaplecze prezydenta

Wymowny jest w końcu stan zaplecza prezydenta. Wprawdzie to człowiek z otoczenia Lecha Kaczyńskiego został głową państwa, ale Andrzej Duda nie był wcale w Kancelarii ważną osobą – choć w kwestii ustawodawstwa korzystnego dla SKOK, będących zapleczem finansowym PiS, swoje robił… Jeśli spośród tych osób ktoś nadal odgrywa ważną rolę, to tylko Jacek Sasin – ale już w parlamencie. Bo chyba nie Maciej Łopieński (choć jako bodaj jedyny pracuje w Kancelarii) czy Anna Fotyga (została eurodeputowaną). Wielu bliskich współpracowników Lecha Kaczyńskiego zostało w środowisku wokół PiS zmarginalizowanych. Wystarczy wspomnieć zmarłego niedawno Andrzeja Urbańskiego czy tzw. muzealników – Elżbietę Jakubiak, Jana Ołdakowskiego, Pawła Kowala.

Jeśli jednak pamięta się inne zachowania i wypowiedzi Lecha Kaczyńskiego, jawnie usługowe wobec partii brata, nasuwa się pytanie, czy PiS i Jarosław Kaczyński faktycznie go dziś zdradzają? Odpowiedzią może być opinia Michała Kamińskiego, który kilka lat pracował w Kancelarii Prezydenta, a potem znalazł się po drugiej stronie sceny: – PiS i Jarosław odchodzą od polityki Lecha w tym sensie, że Lech był dużo bardziej w centrum niż obecny elektorat PiS. Był na lewo od myślenia lansowanego dziś przez PiS. Dla każdego, kto go znał, jest to jasne. Niewykluczone, że Lechowi Kaczyńskiemu radykalnie narodowo-katolicka wizja państwa polskiego by się nie podobała. Ale by mu się podobało, że jego brat rządzi Polską...

„Musimy w większym stopniu odczuć, że stanowimy wspólnotę. (…) Nasza solidarność (…) musi być oparta na społecznym dialogu, umowie między różnymi stronami życia politycznego i gospodarczego. To najlepsza droga do tego, byśmy w nadchodzących latach coraz częściej myśleli i mówili o naszym państwie »my«, a nie »oni«” – mówił Lech Kaczyński w orędziu noworocznym 2006 r. To kolejny ważny cytat z Lecha Kaczyńskiego – dziś już kompletnie bez znaczenia.

Polityka 26.2016 (3065) z dnia 21.06.2016; Polityka; s. 16
Oryginalny tytuł tekstu: "Jarosław kontra Lech"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną