Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Palmy bis z PiS

PiS likwiduje OFE. Gdzie trafią pieniądze z funduszu?

Jarosław Kaczyński nigdy nie był zwolennikiem OFE, choć nie od początku dawał temu wyraz. Jarosław Kaczyński nigdy nie był zwolennikiem OFE, choć nie od początku dawał temu wyraz. Aleksiej Witwicki / Forum
Rząd PiS podjął ostateczną decyzję o likwidacji OFE.
Otwarte fundusze emerytalne obiecywały starość pod palmami. Wiara w cudowną moc rynku okazała się naiwna, a rynek zawodny.David Trood/Getty Images Otwarte fundusze emerytalne obiecywały starość pod palmami. Wiara w cudowną moc rynku okazała się naiwna, a rynek zawodny.
Koniec OFE to była tylko kwestia czasu.Science Photo Library RF/Getty Images Koniec OFE to była tylko kwestia czasu.

Minister Mateusz Morawiecki planuje, że po likwidacji funduszu 75 procent naszych pieniędzy trafi do nowych funduszy inwestycyjnych. Pozostałe 25 proc. trafi do Funduszu Rezerwy Demograficznej, formalnie zarządzanego przez ZUS.

PiS planował likwidację OFE już od wielu miesięcy. W lipcu 2016 roku na łamach POLITYKI pisała o tym Joanna Solska:

[tekst ukazał się w POLITYCE 12.07.2016 roku]

Prezes Kaczyński i wicepremier Morawiecki zagrali w duecie. Pierwszy postraszył, drugi złagodził i sypnął obietnicami. Po zapowiedzi ostatecznej likwidacji otwartych funduszy emerytalnych wszyscy... odetchnęli z ulgą.

Złe słowa prezesa padły na kongresie Prawa i Sprawiedliwości w sobotę. Były twarde, rynki po nich zamarły. OFE trzeba zlikwidować – stwierdził Jarosław Kaczyński. Tym bardziej że gromadzone w funduszach oszczędności przyszłych emerytów topnieją, zamiast rosnąć. Więc nie ma czego żałować. Trzeba te pieniądze zagospodarować inaczej. Posłużą do sfinansowania rządowego programu odpowiedzialnego rozwoju. Programu Mateusza Morawieckiego, który przyszłych emerytów uczyni bogatszymi.

Kiedy prezes zapowiadał likwidację OFE, nawet Mateusz Morawiecki, który ma tę operację przeprowadzić, nie wiedział jeszcze, jak to zrobi. Nie miał nawet slajdów. Paweł Borys, jego najbliższy współpracownik, prezes Polskiego Funduszu Rozwoju, dostał dwa dni na ich przygotowanie. Żeby wicepremier mógł w poniedziałek, zanim ruszy giełda, pewne rzeczy odkręcić. Bo inaczej zanosiło się na kolejny czarny poniedziałek na GPW. Co piąta złotówka ulokowana w akcjach polskich firm giełdowych znajduje się w portfelu OFE.

Izabela Leszczyna, posłanka PO, była wiceminister finansów, jest zdumiona, że niczego nie konsultowano z ministrem finansów Pawłem Szałamachą. Chociaż za system emerytalny odpowiada Ministerstwo Rodziny i Polityki Społecznej, ono także w tej sprawie nie ma nic do powiedzenia. Głównym rozgrywającym jest Mateusz Morawiecki. To ważny trop dla przyszłych emerytów.

Prezes w zasadzie nie powiedział nic nowego. Likwidacja emerytalnego filara kapitałowego wisiała w powietrzu. Jarosław Kaczyński nigdy nie był zwolennikiem OFE, choć nie od początku dawał temu wyraz. Jako poseł przeciwko reformie z 1999 r. przecież nie głosował. Może, jak wielu innych, uległ kampanii obiecującej emerytury pod palmami? Z czasem jednak coraz bardziej okazywało się, że na OFE nas nie stać. Jesteśmy za biedni. Przekazywanie części składek emerytalnych do funduszy, które miały je pomnażać na rynku kapitałowym, oznaczało bowiem, że państwo musi się zapożyczać, by móc wypłacać bieżące emerytury. To tak, jakby ktoś brał kredyt, żeby oszczędzać na o wiele niżej oprocentowanej lokacie. Na paradoks zakrawało, że państwo zapożyczało się także w… OFE. To była jedna z przyczyn rosnącego zadłużenia Polski. Dług rósł szybciej niż oszczędności w drugim filarze. Opozycja coraz chętniej porównywała Donalda Tuska do Edwarda Gierka.

Ale Polacy nie byli gotowi zmierzyć się z problemem. Z ich perspektywy sprawa wyglądała inaczej. Zadłużał się Tusk dla dobra budżetu (czyli PO), a Rostowski zamachnął się na ich prywatne pieniądze. Byli o tym przekonani zwłaszcza młodzi, świadomi tego, że na emerytury z ZUS nie bardzo mogą liczyć. Uwierzyli, że OFE daje im szansę na wyszarpanie z ZUS przynajmniej części składki. Że na ich indywidualnych kontach w drugim filarze zbierają „prywatne” pieniądze. A państwo nie ma prawa kłaść na nich swojej łapy. Kiedy więc Jacek Rostowski postanowił pozbawić OFE części składek, za które fundusze kupowały obligacje, i zapisywać składki na subkoncie w ZUS, podniósł się krzyk. To był początek końca Platformy. Padły słowa „skok na kasę”, „zamach na nasze prywatne pieniądze”. I, oczywiście, „demontaż OFE”.

Pierwszy wypowiedział je prof. Leszek Balcerowicz, nazwany na sobotnim kongresie przez prezesa PiS największym szkodnikiem. To po nim, zdaniem Jarosława Kaczyńskiego, trzeba podnosić teraz Polskę z ruin. Na ostateczny plan likwidacji OFE Balcerowicz na razie nie zareagował. Fundacja Obywatelskiego Rozwoju, którą kieruje, wypowiada się wprawdzie na ten temat krytycznie, dostrzega jednak pozytywne elementy, np. prywatyzację środków zgromadzonych w OFE. Mocne słowa nie padają.

Likwidacja OFE wg PiS

O ile Jacek Rostowski do OFE podchodził jeszcze „z pewną taką nieśmiałością”, wiadomo było, że Jarosław Kaczyński pójdzie na całość. W kampanii wyborczej PiS padały przecież obietnice powrotu do poprzedniego systemu emerytur bez części kapitałowej. Opartego wyłącznie na solidaryzmie międzypokoleniowym, który jednak demografia mocno utrudnia. A zapowiadany powrót do poprzedniego wieku emerytalnego czyni wręcz niemożliwym.

Stało się jasne, że OFE nie przetrwają. Już nie tylko dlatego, że nie okazały się najlepszym sposobem na przyszłe emerytury. Przede wszystkim dlatego, że są w nich prawdziwe pieniądze. Wprawdzie ulokowane w akcjach przedsiębiorstw (także zagranicznych) i obligacjach korporacyjnych, ale jednak łatwe do spieniężenia. Ciągle prawie 140 mld zł! To ogromna pokusa. Przecież rząd PiS bardzo potrzebuje pieniędzy na liczne obietnice. Więc koniec OFE to była tylko kwestia czasu. I wymyślenia sposobu, jak się do nich dobrać.

Spekulacji, jak może wyglądać ostateczny skok na OFE, było sporo. Najbardziej przerażeni byli akcjonariusze firm, których akcje notowane są na Giełdzie Papierów Wartościowych. Cios przecież wymierzony będzie bezpośrednio w nich. Blady strach padł na firmy prywatne, które uważały, że polityka ich nie dotyczy. Że rząd im może… Nagle okazało się, że i owszem. Pojawiło się widmo „nacjonalizacji”.

Z analiz Stowarzyszenia Emitentów Giełdowych (SEG) wynikało, że jeśli rząd przejmie udziały OFE, to nagle kilkadziesiąt wielkich polskich przedsiębiorstw, od zawsze prywatnych, znajdzie się pod kontrolą państwa. Dopóki ich udziałowcami były różne fundusze emerytalne, zagrożenia nie było. Cały pakiet skupiony w rękach państwa stawałby się już pakietem kontrolnym. Władza przeszłaby w ręce polityków.

O tym, że taki scenariusz był rozważany w PiS, świadczy wściekłość w partii, gdy okazało się, że PTE Złota Jesień, własność PZU, za bardzo dobrą cenę sprzedało funduszowi Sorosa pakiet ok. 10 proc. akcji Agory. Żadna transakcja, finansowy pryszcz. Ale obecny prezes PZU wdrożył w tej sprawie śledztwo, jak to było możliwe bez jego wiedzy. Powodem irytacji prezesa PZU stał się fakt, że OFE miały w sumie ponad 52 proc. znienawidzonego przez obecną władzę koncernu medialnego. Po ewentualnej likwidacji OFE głównym właścicielem „Gazety Wyborczej” mógł się okazać rząd. Soros, także nielubiany przez PiS, kupując akcje Agory, to niebezpieczeństwo oddalił.

W gronie najbardziej przestraszonych widmem demontażu OFE znalazły się też Powszechne Towarzystwa Emerytalne zarządzające funduszami. Im także prezes zafundował czarny weekend. Likwidacja funduszy oznaczałaby dla nich utratę możliwości naprawdę wysokiego zarobku. Uczestnicy drugiego filaru mogli na swych kontach notować stratę albo zysk, ale zarządzający tylko zarabiali. Obiecując starość pod palmami, sobie zagwarantowali prawdziwe kokosy. Zarabiały też sporo grupy kapitałowe, które są właścicielami PTE. Przeważnie zagraniczne. W prywatnych rozmowach nie ukrywali, że nie pozwolą się tak łatwo wypchnąć z rynku. Sprawa przejęcia OFE przez państwo musi trafić do Europejskiego Trybunału Sprawiedliwości. I może być dla rządu równie przykra co ciągnący się latami konflikt z Eureko.

Wściekłość miała prawo też ogarnąć 2,5 mln aktywnych członków OFE, którzy świadomie i z determinacją nie przenieśli swoich oszczędności do ZUS po zamachu Rostowskiego. Z badań wynika, że są to młodzi, dobrze zarabiający, z wielkich miast. Wyborcy Nowoczesnej Ryszarda Petru. Dla nich był to wybór ideologiczny. Oni najchętniej w ogóle by się z ZUS wypisali, gdyby tylko mogli. Państwo trzyma ich tam na siłę. Każąc płacić na świadczenia dla pokolenia ich rodziców i dziadków. Zmuszając do międzypokoleniowej solidarności, do której niekoniecznie się poczuwają.

Prezes Jarosław Kaczyński im także zapewnił czarny weekend, czym zapewne wicepremier Morawiecki nie bardzo się przejął. Ale musiał przejąć się tym, jak na słowa prezesa w poniedziałek zareagują rynki. Spektakularne, kolejne już spadki na giełdzie wydawały się pewne. Planowi Morawieckiego nie rokowałoby to dobrze.

Kto skorzysta na likwidacji OFE?

W gmachu warszawskiej GPW wicepremier Morawiecki pojawił się więc z samego rana. Już ze slajdami Pawła Borysa. Żeby załagodzić sytuację, zanim rozpoczną się notowania. Ratować kursy i własny wizerunek w oczach kolegów z finansowego biznesu. W wyjmowaniu królików z kapelusza okazał się mistrzem. Według jego słów na likwidacji OFE nie straci nikt, wszyscy natomiast zyskają. Dosłownie wszyscy, a najbardziej przyszli emeryci.

Tak dobrych wiadomości rynki finansowe się nie spodziewały. Analitycy związani z instytucjami finansowymi chwalą więc „reformę” dość zgodnie. PTE nadal będą bowiem zarabiać na pieniądzach przyszłych emerytów, tyle że coraz mniej. Mają się teraz nazywać Towarzystwami Funduszy Inwestycyjnych i całą posiadaną obecnie pulą akcji krajowych przedsiębiorstw zarządzać będą nadal. Nie mogą jedynie liczyć na dopływ nowych składek, ale dopiero od 2018 r.

Kamień z serca spadł także akcjonariuszom firm, które bały się nacjonalizacji. Właścicielem kupionych przez OFE udziałów nie będzie, jak się obawiano, państwo, ale TFI. W dodatku PiS daje im czas na zmiany. Likwidacja OFE nastąpi dopiero w 2018 r. Uff. Po słowach wicepremiera na giełdę wrócił względny spokój.

Morawiecki, choć przyjechał na giełdę, żeby słowa prezesa załagodzić i nieco zmienić ich sens, sam także nie uniknął wpadek. Rozwścieczył członków OFE informacją, że spora część ich pieniędzy (25 proc.) przesunięta zostanie do Funduszu Rezerwy Demograficznej. Będą to akcje firm zagranicznych, trochę gotówki, a także obligacje korporacyjne, o wartości ponad 35 mld zł. FRD dostanie więc papiery łatwe do spieniężenia. Wiktor Wojciechowski, były współpracownik prof. Balcerowicza, nazywa to częściową nacjonalizacją. Ekonomiści nie mają wątpliwości, że rząd szybko użyje tych pieniędzy do zmniejszenie dziury w Funduszu Ubezpieczeń Społecznych, z którego ZUS wypłaca bieżące emerytury.

Prof. Leokadia Oręziak, wielka zwolenniczka likwidacji OFE, podziela tę opinię. Nie ma jednak o to pretensji. – Lepiej, żeby te pieniądze wykorzystać, niżby państwo nadal miało się zadłużać – zapewnia.

Ze słów wicepremiera wynikało, że 35 mld zł zostanie z OFE zabrane do FRD, a równowartość tej sumy zostanie po równo podzielona między 16,5 mln członków OFE (mimo że na 14 mln kont nie wpływają już żadne składki) i zapisana na subkontach. Czyli ci, którzy oszczędzili najwięcej, stracą, czym lewicowi publicyści zdążyli się nawet ucieszyć. Pojawiły się spekulacje, że wicepremier celowo uderza w wyborców Nowoczesnej.

Do akcji wkroczył jednak Paweł Borys i teraz on zaczął łagodzić słowa wicepremiera i odkręcać jego kiksy. Wyciągać też własne króliki z kapelusza. Zapisy na subkontach nie będą dzielone „po równo”, ale proporcjonalnie do stanu indywidualnych kont – uspokoił tych, którzy składki na ZUS płacą solidnie. W nadziei, że ich przyszła emerytura zależeć będzie od sumy zgromadzonych oszczędności.

Prawdziwe pieniądze trafią do FRD, który je zapewne szybko wyda. Zastąpią je zapisy na subkontach w ZUS. Formalnie wszystko będzie OK. Bieżący deficyt budżetu nie zostanie zwiększony, choć państwo wyda więcej. Wzrosną natomiast przyszłe zobowiązania finansowe państwa. Zgodnie z zasadą „byle do następnych wyborów”.

Trochę ta operacja przypomina majsterkowanie przy bezpiecznikach, kiedy jeszcze były starego typu. Można je było odrutować, żeby się nie przepalały. Wkrótce jednak okazywało się, że „korki” w mieszkaniu wytrzymują, ale za to „wywaliło” na słupie i prądu nie ma cała dzielnica. Finansowanie obietnic wyborczych przyszłymi zobowiązaniami budżetu prowadzi do tego samego. Politycy o tym wiedzą, naród niekoniecznie.

Co się stanie z pieniędzmi przyszłych emerytów?

Najbardziej okazałym królikiem ministra Borysa okazała się obietnica prywatyzacji kont w TFI, dawniej OFE. Zapewnia, że będą to nasze prywatne pieniądze, co fundacji Leszka Balcerowicza bardzo się podoba. Tylko kiedy można będzie te prywatne pieniądze z konta wyjąć? To pytanie na razie pozostaje bez odpowiedzi. Eksperci raczej nie sądzą, że szybko. Najwyraźniej sprywatyzowane zostaną w momencie przechodzenia na emeryturę. Dokładnie tak jak świadczenie z ZUS.

Tym razem PiS prywatyzacją nie straszy, ale kusi. Jakby chciało przekupić przyszłych emerytów, wściekłych, że ich obecne konta w OFE, a potem w TFI uszczuplone zostaną o 25 proc. A może kusi tylko Paweł Borys, bo obietnica jest tylko na slajdach, a w ustawach można będzie zapisać coś zupełnie innego?

Perspektywa wyszarpania z systemu prywatnych pieniędzy najwyraźniej ma odwrócić uwagę przyszłych emerytów od zmian, które w systemie będą najważniejsze. Stopniowej likwidacji dotychczasowego drugiego filara, OFE, do którego od 2018 r. składki już nie będą wpływać, i zamiany na filar trzeci, nazywany dobrowolnym. Oraz prywatnym. To na nim teraz spoczywają nadzieje związane z godziwą emeryturą. – To tak, jakby umawiać się ze złodziejem, że będzie oddawać nam część skradzionych pieniędzy, o ile my ponownie będziemy trzymać nasze oszczędności w domu, do którego on ma klucz – uważa Wiktor Wojciechowski, obecnie PLUSBank.

Prof. Leokadia Oręziak uważnie tę część slajdów studiuje i coraz bardziej jej się pomysł trzeciego filara nie podoba. – To przecież obietnica kolejnych palm – kwituje. To nie fair wobec ludzi, którzy w tym wszystkim się nie orientują.

Zacznijmy od pokus. Każdy z nas na zachętę dostanie 250 zł na start. Żeby budował trzeci filar z większym entuzjazmem. Nie bardzo wiadomo, skąd rząd weźmie na to pieniądze. Do Pracowniczego Planu Kapitałowego, czyli tego trzeciego filaru, każdy pracownik (na razie z wyjątkiem firm najmniejszych) zostanie wpisany automatycznie. W ciągu trzech miesięcy może się wprawdzie wycofać, tracąc zachętę za start, jeśli będzie o tym wiedział i potrafił. Więc pierwsza mina, którą dostrzega prof. Oręziak – ludzie będą się bali albo nie umieli wycofać z trzeciego filara. W slajdach nic nie ma o tym, że kiedyś pojawi się kolejne okienko transferowe, które im to umożliwi. Jest za to o kolejnych zachętach, czyli obniżeniu podatku Belki dla oszczędzających.

Składka na ten trzeci, podstawowy filar, ma być wyższa niż wpłacana do OFE. Wyniesie 4 proc. zarobków. Wzrost – zdaniem Borysa – zwiększy nieco koszt pracy dla pracodawcy, ale też obniży wynagrodzenie netto pracownika. Wszystkie emerytalne pieniądze popłyną do kierowanego przez niego Polskiego Funduszu Rozwoju. Na finansowanie planu Morawieckiego. To od wyników inwestycyjnych tego państwowego funduszu będzie zależała wysokość naszych przyszłych emerytur.

Na razie Paweł Borys mówi, że do PFR składki mają płynąć obowiązkowo przez pierwsze dwa lata, potem może rząd PiS dopuści prywatnych konkurentów. Może. Okaże się, jak zostaną uchwalone stosowne ustawy. Na razie nie ma nawet projektów. Pierwszy filar, czyli ZUS, składa się ze zobowiązania państwa – obietnicy, że wysokość przyszłego świadczenia zależeć będzie od uzbieranych pieniędzy. Obietnice mogą się za jakiś czas okazać mało warte, ale wobec filara trzeciego państwo nie składa nawet obietnic. Do niczego się nie zobowiązuje. Jak OFE.

Co się stanie z pieniędzmi przyszłych emerytów, jeśli inwestycje PFR nie wypalą? Nie przyniosą zysku, bo zostaną zainwestowane na przykład w upadające kopalnie? Po prostu emerytury z trzeciego filara nie będzie. Państwo niczego nie jest w stanie przyszłym emerytom zagwarantować. Prof. Oręziak badała podobne programy emerytalne w USA i stwierdziła, że często wiele z nich jest niewypłacalnych albo ludzie dostają grosze. Nie da się tego przewidzieć, jak w kasynie. Więc ona tak, jak żądała likwidacji OFE, tak też przeciwna jest trzeciemu filarowi rządu PiS. Palmom bis z PiS.

Kolejna wielka rewolucja w systemie emerytalnym, wbrew zapowiedziom PiS, nie oznacza likwidacji filara kapitałowego. To zamiana prywatnego filara kapitałowego na drugi, też kapitałowy, ale zarządzany przez państwo. Tak samo ryzykowny. Ale dający wicepremierowi Morawieckiemu pieniądze na realizację jego planu. Rocznie z naszych kieszeni do Polskiego Funduszu Rozwoju ma popłynąć kilkanaście miliardów złotych. Siadamy do gry w trzy karty.

Otwarte fundusze emerytalne obiecywały starość pod palmami. Wiara w cudowną moc rynku okazała się naiwna, a rynek zawodny. Zamiana filara drugiego na trzeci też jest wyrazem wiary, tyle że w polityków. W starość pod palmami, tyle że państwowymi.

Polityka 29.2016 (3068) z dnia 12.07.2016; Polityka; s. 22
Oryginalny tytuł tekstu: "Palmy bis z PiS"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną