Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Światowe Dni Młodzieży dowiodły, że jesteśmy przygotowani na przyjmowanie uchodźców

Flickr CC by 2.0
Terrorystów obchodzą nie kraje, które przyjmują uchodźców, ale te, których rządy i dyplomacja przeszkadzają im w realizowaniu ich własnej wizji.

Kiedy minister sprawiedliwości i prokurator generalny Zbigniew Ziobro przekonuje, że tylko cudowny wynik wyborów sprawił, że polskie miasta zachowują religijną jednorodność (obóz dla uchodźców jest według ministra tym samym co „dzielnica islamska”, czymkolwiek by nie była ta ostatnia), warto się zastanowić, czy rzeczywiście o to powinno nam chodzić. I przy okazji podsumować, czego nauczyliśmy się w temacie bezpieczeństwa na przykładzie Światowych Dni Młodzieży.

Jakie płyną z nich wnioski dla gorącego tematu przyjmowania przybyszów z terytoriów ogarniętych wojną?

Minister dość szczegółowo określił „plony” pracy służb: trzy osoby z bardzo różnych krajów (Algieria, Tunezja, Irak) zatrzymane z powodów, które nie zostały wyjaśnione. Osiągnął niezamierzenie komiczny efekt, podając, że Irakijczyk, aresztowany 25 lipca, był podejrzany o posiadanie „śladowych ilości” materiałów wybuchowych, a także plątał się w zeznaniach, których „elementy” wskazywały, że jego „rola jest niejasna”.

Ze strategii komunikacyjnej resortu wynika, że albo władza nie umie się komunikować, albo nie chce, bo woli z niejasnych drobiazgów zrobić coś, co wygląda na wielkie zagrożenie. Jednak zagrożenie zostało wyłapane, w czym nie przeszkodziło nawet znaczne opóźnienie w przygotowaniach kwestii bezpieczeństwa na ŚDM (kiedy niecałe pół roku temu alarmowałam w TV Republika, komentujący grozili wręcz… procesem o obrazę uczuć religijnych za sugestię, że wśród pielgrzymów mogliby być terroryści).

Poziom bezpieczeństwa w Polsce ciągle można podnosić. Na szczęście – i to właśnie ŚDM pokazały przede wszystkim – Polska po prostu nie jest celem międzynarodowego terroryzmu. Owszem, zdarzają nam się tragiczne „małe Nicee”, kiedy zdesperowany i pijany trzydziestolatek wjeżdża rozpędzonym samochodem w tłum na przystanku, ale z jakichś względów nikt nie pyta wówczas o związki z Państwem Islamskim czy Al-Kaidą.

Według logiki Zbigniewa Ziobry Franciszek, przyjmujący uchodźców do własnego domu i głoszący obowiązek gościnności bez względu na wszystko, powinien być pierwszym i podstawowym celem ataków (a nasza postawa gospodarza we własnym domu, pokazującego przybyszom drzwi, miałaby nas przed terroryzmem uchronić). Otóż wygląda na to, że ani Franciszek, ani Polska, bez względu na postawę wobec przybyszów z krajów dotkniętych wojną, terrorystów nie obchodzi.

Terrorystów obchodzą nie kraje, które przyjmują uchodźców (ani we Włoszech, ani w Skandynawii nie dochodzi do rzezi), ale te, których rządy i dyplomacja mają wpływ na rzeczywistość i przeszkadzają im w realizowaniu ich własnej wizji. Najwięcej ataków ma miejsce w krajach muzułmańskich, takich jak Irak, Afganistan czy Pakistan, ale także Liban. Z krajów europejskich najbardziej dotknięte terroryzmem kraje, jak Francja czy Belgia, aktywnie wspierają pewien ład w regionie, w którym postanowiło się rozgościć Państwo Islamskie.

Dla (prawie) wszystkich jest jasne, że ataki terrorystyczne są ceną za podtrzymywanie resztek stabilności państw na Bliskim i Środkowym Wschodzie czy w niecce Morza Śródziemnego. To ostatnie rozróżnienie jest ważne, bo choć siatki terrorystyczne mają dziś wymiar międzynarodowy, to jednak korzenie zadawnionych pretensji sięgają dawniejszych, bardziej lokalnych czasów.

Niepodległość Algierii nie skasowała jej powiązań z Francją – ani nie przeszkodziła niepodległościowym terrorystom w regularnym, od lat 50., dokonywaniu zamachów na jej terytorium. Względnie nowa organizacja Państwo Islamskie współpracuje z AQMI – Al-Kaidą Islamskiego Maghrebu – znacznie starszą siatką terrorystyczną zbudowaną jeszcze na algierskim resentymencie wobec dawnych kolonistów.

W tym kontekście, jeśli z czegoś możemy się cieszyć, to głównie z tego, że Polska nie była mocarstwem kolonialnym. A jeśli powinniśmy o coś dbać, to o dobre stosunki i dobrą, godną pamięć historyczną na styku z krajami, wobec których korzystaliśmy z pewnej pozycji wyższości, w tym z Ukrainą.

Polska była za to państwem emigrantów i uchodźców, przesiedleń i wypędzeń. Polscy Żydzi i Polacy często, by nie powiedzieć: masowo korzystali z zapisów powojennych Konwencji Praw Człowieka i Konwencji o Statusie Uchodźców, ale także jeszcze niedawno bez problemu je realizowali, przyjmując na ich podstawie do Polski Czeczenów, mieszkańców byłej Jugosławii, a nawet Albańczyków z Kosowa – mimo że wiązało się to z oczywistymi problemami bezpieczeństwa.

To było ważne, bo dla wszystkich było jasne, że przepędzanie po całym kontynencie grup ludzi, którzy nie mają się gdzie podziać, jest nie tylko poniżające i nieludzkie, ale to pierwszy krok do destabilizacji państwa i prawa w stabilnych dotychczas regionach. Udowodnili to intelektualiści i historycy: odbieranie praw obywatelskich i wypędzanie Żydów z kraju do kraju przygotowało grunt nie tylko pod Zagładę, ale i pod II wojnę światową. Bezinteresowny szał niszczenia i panowania, za który Europa zapłaciła najwyższą cenę.

Ponad pół wieku funkcjonowania Konwencji o Statusie Uchodźców pokazało natomiast, że choć nie mamy rozwiązań idealnych, to lepsze są takie niż żadne. Tymczasem Polska, niegdyś gościnna, nie stosuje się do ducha tej Konwencji, mimo że byłaby w stanie przyjmować potrzebujących. Pod względem bezpieczeństwa pokazały to Światowe Dni Młodzieży. Pod względem logistycznym – ściśle tajne plany, do których dotarł minister Ziobro, a które premier Ewa Kopacz oficjalnie ogłaszała na kilka tygodni przed wyborami.

Obozy czy osiedla dla uchodźców, które można by zorganizować na nieczynnych poligonach, w opuszczonych poradzieckich koszarach czy w setkach miejsc fotografowanych podczas kampanii na dowód, że „Polska jest w ruinie”, mogłyby nie tylko ożywić nasz kraj. Historyczne wnioski wskazują, że być może przyczyniłyby się do zapobieżenia trzeciej wojnie światowej. Aczkolwiek zdaje się, że na tym naszym rządzącym dziś najmniej zależy.

PS Opierałam się między innymi na przetłumaczonej przeze mnie książce Vincenta Nouzille’a „Zabójcy w imię Republiki”, poświęconej francuskim tajnym służbom, m.in. walczącym z terroryzmem. Książkę serdecznie polecam.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną