Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Prezes PiS podżega do niepublikowania wyroku TK. Oto co może z tym zrobić każdy obywatel

Krystian Maj / Forum
W oporze wobec władzy, która narusza prawo, obywatele mogą wykorzystywać... prawo.

Stwierdzenie Jarosława Kaczyńskiego, że wyrok Trybunału Konstytucyjnego nie zostanie opublikowany, może mieć poważne konsekwencje karne – zasugerował w mediach mecenas Roman Giertych.

Chodzi o publiczną wypowiedź prezesa PiS z ostatniego wtorku, kiedy to określił obecne działania TK (a zwłaszcza werdykt, który miał zapaść dwa dni później) jako akty „o charakterze prywatnym, które w żadnym wypadku nie mogą nabrać mocy prawnej poprzez publikację”.

Zdaniem mec. Giertycha „ewidentnie mamy do czynienia z sytuacją, w której Kaczyński podżega, mówiąc językiem prawa karnego, do tego, aby wyroku nie publikować, co jest obowiązkiem prezesa rady ministrów”. Co więcej, ponieważ Kaczyński jest prezesem partii rządzącej, to podżeganie może mieć charakter tzw. sprawstwa kierowniczego.

W polskim prawie karnym podżeganie jest karane tak samo jak popełnienie czynu. A że chodzi o postępowanie, które doprowadziło do poważnego narażenia interesu publicznego, zagrożenie karą jest wysokie. Oczywiście, dziś trudno wyobrazić sobie proces oparty o taki zarzut, który swoją drogą byłby ciekawy z czysto prawniczego i ustrojowego punktu widzenia. Wszak prokuratura również w pełni zależna jest od ekipy rządzącej, wskutek połączenia w jednych rękach stanowiska Prokuratora Generalnego i ministra sprawiedliwości.

Oburzeni poczynaniami władzy obywatele mogą jednak wykorzystać tezę Giertycha. W jaki sposób?

Po pierwsze, przypominając rządzącym, że ich władza nie jest jednak absolutna, a za łamanie prawa czekają sankcje. I dotyczy to także Jarosława Kaczyńskiego, który ulokował się na wygodnej pozycji „kierowcy z tylnego siedzenia”. Rzecz w tym, by udowodnić mu, że tylko pozornie nie wiąże się ona z żadną odpowiedzialnością.

Po drugie, do mobilizowania społecznego oporu choćby poprzez akcję wysyłania do prokuratury zawiadomień o podejrzeniu popełnienia przez Jarosława Kaczyńskiego przestępstwa. Naturalnie, prokuratura zapewne odmówi wszczęcia śledztwa. Lecz wtedy można odwołać się do niezależnego wciąż sądu. Tak stało się w przypadku podobnej inicjatywy zawiadamiania o przestępstwie działania na szkodę interesu publicznego popełnionym przez premier Beatę Szydło, która nie dopełniła obowiązku opublikowania wyroku Trybunału z marca b.r.

Wprawdzie prokuratura, po rozmaitych manewrach kadrowych wobec prokuratorów prowadzących czynności wstępne, odrzuciła w końcu ok. 2 tys. obywatelskich zawiadomień w tej sprawie. Ale po zażaleniu, jakie na tę decyzję złożyła Helsińska Fundacja Praw Człowieka, oceni ją teraz (we wrześniu) niezależny sąd.

To otwiera drogę do dalszego postępowania. Oczywiście jest to metoda żmudna, zwłaszcza wobec ekipy w żywe oczy kpiącej z procedur, przepisów, zasad i obyczajów.

Nasuwa się jednak analogia z dużo gorszych przecież czasów, a mianowicie Związku Sowieckiego pod rządami Leonida Breżniewa. Oto powszechnym obyczajem więźniów, zarówno kryminalnych, jak i politycznych, było wówczas zasypywanie władz rozmaitymi protestami, wnioskami, pytaniami, zawiadomieniami itd. Nawet jeśli nie skutkowało to bezpośrednimi ustępstwami, to przy odpowiedniej skali mocno sabotowało pracę reżimowej biurokracji i aparatu represji – co ze swadą opisał w głośnych wspomnieniach „I powraca wiatr…” znany dysydent Władimir Bukowski, który sam zresztą praktykował ów wymyślony przez zeków sposób uprzykrzania rządzącym życia.

Naturalnie zawiadomienie o podejrzeniu popełnienia przestępstwa przez Jarosława Kaczyńskiego nie oznacza, że na aktualności straciło hasło z transparentów, które niedawno zawisły w Krakowie (i szybko zostały usunięte przez policję): „Beato, czekam! Trybunał Stanu”. Dotyczy ono również Andrzeja.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama