Mam na myśli artykuł Romana Graczyka w tygodniku „Do Rzeczy”, zaskakująco krytyczny wobec poczynań PiS, jak gdyby wyjęty z opozycyjnego pisma „brudnego nurtu” lub wręcz z Czerskiej. Graczyk jest publicystą konserwatywnym, zwolennikiem lustracji, pracownikiem IPN. To chyba gwarantuje, że nie mamy do czynienia z komuchem ani ze złodziejem, lemingiem czy platformersem.
W artykule „Zatrute drzewo »dobrej zmiany«” Graczyk pisze, że kiedy Kaczyński szedł do władzy – on nie widział zagrożenia dla liberalnej demokracji. „Dzisiaj już tak nie uważam” – przyznaje.
Pierwszym rozczarowaniem jest prezydent Duda (notabene artykuł ukazał się w pierwszą rocznicę prezydentury), który nie poszedł śladami takich prezydentów, jak Vaclav Havel czy Richard von Weizsäcker. „Zaraz po objęciu urzędu nowy prezydent zaczął dawać sygnały świadczące o tym, że jego mowa (inauguracyjna – D.P.) była na pokaz”.
Najpierw Graczyk przypomina to, o czym i ja pisałem przed tygodniem, a mianowicie sposób, w jaki prezydent Duda traktował premier Kopacz w okresie krótkiej kohabitacji. Gabinet Kopacz „był pełnoprawnym polskim rządem – niczego mu nie brakowało pod względem legalności. Jaka wyższa racja stała zatem za uporczywą odmową nowego prezydenta spotkania się z panią premier (która kilkakrotnie wychodziła z taką propozycją)?” – pyta publicysta. Dlaczego prezydent okazywał odchodzącemu rządowi niechęć „w tak upokarzający sposób?”. (Przypomnijmy, że aby dodatkowo upokorzyć premier Kopacz, prezydent spotykał się z niektórymi jej ministrami).