Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Były szef kancelarii Lecha Kaczyńskiego skazany. Ale są kwestie do wyjaśnienia

Forum
Skazanie byłego szefa Kancelarii Prezydenta Lecha Kaczyńskiego nie wnosi wiele do wiedzy o kulisach wizyty ówczesnej głowy państwa w Gruzji jesienią 2008 r.

Stołeczny sąd rejonowy stwierdził, że Piotr Kownacki jest winny ujawnienia mediom niejawnego raportu ABW z wizyty prezydenta w Gruzji w 2008 r. Uznał równocześnie, że tzw. społeczna szkodliwość czynu nie była znaczna i wymierzył jedynie karę pieniężną.

Takiego wyroku można się było spodziewać. Zasadą jest wszak, że za ujawnienie tajemnicy powinni odpowiadać ci, którzy do jej strzeżenia są z racji funkcji zobowiązani. Do mediów przeciekła tymczasem ta z kilku kopii, która – zgodnie ze starym chwytem służb – była specjalnie oznakowana jako kierowana do Belwederu. Naturalnie Kownacki bronił się, przekonując, że afera była polityczną prowokacją, mającą odwrócić uwagę od słabości raportu i samej pracy Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego.

Najważniejsze jednak, że proces nie przyniósł opinii publicznej praktycznie żadnych informacji o faktycznym przebiegu i kulisach incydentu związanego z przejazdem kawalkady samochodów prezydentów Polski i Gruzji w niebezpieczny, bo objęty konfliktem rejon granicy z Osetią. Rzecz nawet nie w tym, że również został – co można zrozumieć – utajniony. Czasem bowiem nawet i z takich spraw można wyciągnąć jakieś wnioski.

Tym razem pozostaje oczywiście do ustalenia, kto strzelał w pobliżu prezydenckiej karawany. Teoretycznie z czasem przyznali się Osetyjczycy, a sam Lech Kaczyński sugerował, że strzelali Rosjanie z pobliskiego posterunku (co odpowiadało skądinąd linii politycznej i retoryce jego ekipy). Tyle że raport ABW zawierał przecież ponoć tezę, że cała afera była prowokacją gospodarzy, czyli Gruzinów, chcących obciążyć Rosjan. Ba, tak naprawdę nie wiadomo do końca, czy strzały rzeczywiście zagrażały politykom, czy też zostały oddane w powietrze. Nie jest też nadal jasne, czy służby ochrony obu prezydentów prawidłowo zabezpieczyły konwój.

Tymczasem bez tej wiedzy nie sposób ustalić kwestii najistotniejszych – zwłaszcza w kontekście późniejszej tragedii z kwietnia 2010 r. spod Smoleńska. Po pierwsze, na ile sprawne były wówczas polskie służby specjalne i jak układała się ich współpraca z ośrodkiem prezydenckim (ale też vice versa)? I po drugie, na ile przygraniczny incydent – ktokolwiek byłby jego inicjatorem i sprawcą – nie zaczął z czasem żyć własnym życiem ku zadowoleniu rozmaitych propagandzistów i politycznych strategów?

Reklama
Reklama