Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Nowi zesłańcy

Trwa łapanka na profesorów, których potem wysyła się na cztery lata jako ambasadorów.

Do Rosji zesłany zostaje kulturoznawca, do Niemiec – filozof, do Wielkiej Brytanii – politolog, a do USA – literaturoznawca. Podobno branka była konieczna, ponieważ PiS nie dysponuje własną kadrą zawodowych dyplomatów, a starych odwoływać musi, bo prezes naciska „szybciej, szybciej, szybciej!”.

Profesorowie zesłańcy, chociaż sami się godzą reprezentować IV RP, zasługują na współczucie. Jeszcze rok–dwa temu bycie polskim ambasadorem było pasmem rozkoszy, psychoterapią na koszt Rzeczpospolitej. Ekscelencje zbierały wyrazy uznania pod adresem naszego kraju – „prymus transformacji”, „lider postkomunistycznej Europy” i podobne komplementy. Wystarczyły nożyczki, wycinki wkładało się kurierom do worka i centrala była zadowolona. Niepotrzebne było samochwalstwo ani filmy z Hollywood. Polski nie trzeba było na każdym kroku stawiać za wzór, ponieważ robili to inni. Jeżeli pojawiło się jakieś oszczerstwo, w rodzaju „polskich obozów”, to sam prezydent Obama przepraszał na piśmie, a polski ambasador mógł grać w golfa. Nie był potrzebny żaden gigantyczny program obrony dobrego imienia za 100 mln (!) złotych rocznie. Program, dodajmy, z hukiem zapowiedziany jeszcze przez ministra Jackiewicza, który właśnie z hukiem wyleciał.

Czasy się jednak zmieniły i do niedawna nasi ambasadorowie musieli energicznie zaprzeczać kłamstwom rozpowszechnianym przez wrogie nam ośrodki, które siały propagandę, jakoby w Polsce działo się dobrze, a nawet lepiej. Nasza dyplomacja zajęła się więc pokazywaniem Polski od podszewki – że w ruinie, że bezbronna, na kolanach, a w ogóle to syfilis i malaria. Ambasady zmieniły się w agencje czarnego PR, w każdym saloniku na stoliku do kawy leżała księga zbiorowa pt.

Polityka 40.2016 (3079) z dnia 27.09.2016; Felietony; s. 103
Reklama