Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Białe spódnice

Po Czarnym Strajku biskupi dyscyplinują kobiety. Stawiają się w roli ekspertów

Karolina Czelej / Facebook
Stare kalki myślowe jak widać nadal dobrze się sprzedają, a i sam Kościół nie jest zainteresowany przełączeniem się na inny tok myślenia.

W Czarny Poniedziałek, kiedy kobiety wyszły na ulice, księża zapędzali je do kościołów. Na różne sposoby.

Ci o słabszym zasięgu, czyli proboszczowie z małych miejscowości, już podczas niedzielnych mszy nawoływali do poniedziałkowej modlitwy o życie poczęte. Apelowali również o zaznaczenie, poprzez biel stroju, np. spódnicy, po czyjej stoją stronie. Nie zaszkodziłoby, jak przekonywał proboszcz ze wsi pod Lublinem, żeby tego dnia po pracy umówić się z koleżankami na różaniec czy wspólne sprzątanie kościoła.

Albo, do czego nawoływał inny z wyludniającego się miasteczka na Śląsku, całodniowego słuchania Radia Maryja, śledzenia Telewizji Republika, a jeśli nie mają – to telewizji publicznej, najlepiej Jedynki albo TVP Info.

Dzięki tym mediom mogły posłuchać, co o protestach kobiet myślą ci o większym zasięgu. Czyli hierarchowie kościelni. I tak abp Marek Jędraszewski, metropolita łódzki, przestrzegał wiernych przed Czarną Ewangelią i Cywilizacją Śmierci. Sugerował też, że udział w poniedziałkowych protestach – nawet za zgodą przełożonych – oznacza głoszenie antyewangelii.

W domyśle naraża na potępienie. Abp Henryk Hoser z diecezji warszawsko-praskiej zamiast straszyć, usiłował trafić do uczuć. Na przykład opowieściami o dzieciach, które umierają w ciszy pod sercem matki, nie będzie im dane zobaczyć światła dziennego, doświadczyć miłości. Odwoływał się też do poczucia sprawiedliwości kobiet, które lekceważą głos nienarodzonych, a i one nie mają szansy uczestniczyć w debacie.

Do takiej narracji Kościoła przywykłam. Stare kalki myślowe jak widać nadal dobrze się sprzedają, a i sam Kościół nie jest zainteresowany przełączeniem się na inny tok myślenia. Jedyne, co mnie zdumiało, to włączenie do kościelnej narracji tzw. wątku psychologicznego.

Abp Henryk Hoser w TVP Info zapytany o rozstrzygnięcie problemu ciąży z gwałtu, powiedział, że – w dużym uproszczeniu – jest mała szansa, że po tak traumatycznym przeżyciu kobieta pocznie dziecko. „Fizjologia, która jest narażona na tak duży stres, działa w sposób przeciwny możliwości zapłodnienia” – ogłosił milionom widzów w doskonałym czasie antenowym. Dowodem na to ma być – według biskupa – problem niepłodności. A tej, jak uważa, sprzyjają stres i niepokój.

Połączenie niepłodności, która jest wspólnym, trudnym doświadczeniem tysięcy par w Polsce, z traumą gwałtu to ogromne nadużycie. Z jednej strony zdejmuje w pewnym stopniu odium winy i okrucieństwa ze sprawcy gwałtu. Z drugiej upraszcza i marginalizuje problem niepłodności. Z trzeciej wreszcie, w przypadku par niepłodnych oddziela grubą krechą kobietę i mężczyznę. Czyli tego, który może zapłodnić, oraz tę, która z powodów psychicznych w ciążę zajść nie może.

Niestety, abp Hoser nie jest w tym myśleniu odosobniony. Wydaje się, że cała idea promowanej przez Kościół naprotechnologii jako przeciwwagi dla in vitro opiera się na takim właśnie ustawianiu problemu. Czyli leczeniu głównie kobiet, z marginalnymi rozwiązaniami dla niepłodnych mężczyzn.

Gdybym mogła wybierać mniejsze zło, wolałabym, żeby na czas przemówienia w TVP Info abp. Hosera kobiety jednak posłuchały np. proboszcza ze wsi pod Lublinem. Czyli sprzątały kościoły. Na razie dosłownie.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną