Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Macierewicz obwinia Francję o fiasko negocjacji. Nie mówi jednak, co robić dalej...

Slawomir Kaminski / Agencja Gazeta
Trzech ministrów przez ponad pół godziny tłumaczyło powody zerwania rozmów z Airbus Helicopters. Nie powiedzieli jednak, co zamierzają zrobić dalej.

Głównym winowajcą zdaniem polskiej strony jest niedoszły dostawca, który miał zaniżać wartość oferty offsetowej i nie spełnić polskich żądań.

Ministerstwo Obrony Narodowej przyjęło dość prostą taktykę: winni są wyłącznie Francuzi. Fiasko negocjacji miało być efektem ich postawy, która nie odzwierciedlała polskich wymagań. MON i Ministerstwo Rozwoju dbały o zabezpieczenie interesów państwa, a Airbus Helicopters nie wykazywał dla nich zrozumienia. Minister Macierewicz stwierdził, że Francuzi zaniżali wartość offsetu w stosunku do polskich potrzeb, a jego prawa ręka w zbrojeniach, Bartosz Kownacki, podkreślał, że suma tych propozycji nie składała się na 13,5 mld złotych, której prawo wymaga od umów kompensacyjnych. I to w zasadzie streszcza przekaz, jaki przedstawiono dziś w stosunku do zakończonego postępowania na Caracale. Gorzej, że nie pokazano drogi wyjścia z kłopotu, w jakim znalazło się polskie wojsko, zwłaszcza Marynarka Wojenna.

Ministerstwo zapewnia, że pozostaje otwarte na oferty Airbusa i innych francuskich firm w zamówieniach zbrojeniowych. Kownacki wyliczał, że chodzi o samoloty dla VIP-ów, powietrzny tankowiec, system obrony powietrznej krótkiego zasięgu i okręty podwodne z pociskami manewrującymi. Macierewicz dodał, że nawet nowe zamówienie na helikoptery – jeśli będzie otwartym przetargiem – będzie dostępne również dla francuskiego potentata.

Niestety nie dowiedzieliśmy się ani kiedy zostanie rozpisane, ani czy rzeczywiście będzie otwartym przetargiem. Kilkakrotnie padły jedynie zapewnienia, że problem istnieje, a MON zamierza go załatwić szybko i w sposób satysfakcjonujący dla wojska.

W ustach ministra brzmiało to jednak niezbyt wiarygodnie, bo w opublikowanym właśnie wywiadzie dla resortowej „Polski Zbrojnej” mówił: – Nie wydaje mi się, by zakup helikopterów wielozadaniowych był absolutnym priorytetem. A najszybszym sposobem zaspokojenia potrzeb morskich ratowników, którzy najpilniej potrzebują nowych śmigłowców, był właśnie zakup Caracali.

Ta sprawa jest niesłychanie pilna i bardzo potrzebna, zrobimy wszystko, żeby postępowanie, które będzie teraz otwarte i które będzie dostępne oczywiście dla wszystkich producentów, zgodnie z formułą, jaką przybierze to postępowanie, przyniosło jak najszybciej skutek w postaci dostarczenia polskiej armii niezbędnego sprzętu – mówił Macierewicz.

Pytany, czy zdecyduje się na przetarg, czy zamówienie z wolnej ręki, dodawał: – Trwa analiza tej sytuacji, interes bezpieczeństwa państwa i konieczność wyposażenia armii w sprzęt niezbędny będzie miał decydujące znaczenie. Trzeba przy tym wyjaśnić, że interes bezpieczeństwa państwa to odniesienie do prawnej klauzuli, umożliwiającej (jako odstępstwo od obowiązującego w Unii Europejskiej wymogu zamawiania sprzętu wojskowego w otwartych, konkurencyjnych i przejrzystych przetargach) zawarcie kontraktu z określonym, wybranym na podstawie niejawnych przesłanek dostawcą, który z punktu widzenia zamawiającego będzie lepiej chronił jego interesy.

Innymi słowy to furtka do dowolności decyzji. Takie postępowania są w polskich realiach coraz częstsze, choć zdaniem części prawników możliwe do podważenia przed europejskimi sądami.

Niezbyt wiarygodnie brzmiały też wyjaśnienia dotyczące powodu przerwania rozmów właśnie teraz, przed zaplanowaną wizytą prezydenta i międzyrządowymi konsultacjami, które można było wykorzystać do wywarcia nacisku politycznego na najwyższym szczeblu, jeśli polska strona czuła, że rozmowy na poziomie eksperckim idą źle.

Wiceminister rozwoju Radosław Domagalski-Łabędzki tłumaczył, że negocjacje toczą się własnym tempem i nie muszą uwzględniać kalendarza polityków, a Polsce zależało na czasie, którego nie chciała tracić. Tu warto wspomnieć, że negocjacje offsetowe z Airbusem trwały od 30 września zeszłego roku, z dwiema przerwami. Pierwszą na powołanie nowego rządu i nowego ministerstwa (wcześniej offset był w gestii zlikwidowanego Ministerstwa Gospodarki) oraz drugą, poświęconą na reorganizację resortu Mateusza Morawieckiego. Departament Programów Offsetowych został w nim dwa miesiące temu zlikwidowany, jego dyrektor Hubert Królikowski przeszedł do MON, a negocjacje z Airbusem kontynuował departament polityki eksportowej. Nie ma dowodów, by te zmiany zaszkodziły merytorycznie rozmowom, ale w obu okresach przez dobrych kilka tygodni niewiele się w nich działo.

Wreszcie sprawa polskich żądań offsetowych. Tu również trzej ministrowie za wiele nie wyjaśnili, posługując się ogólnymi formułami i zasłaniając tajemnicą. Ta rzeczywiście chroni negocjacje, ale do mediów już przeniknęła niezdementowana przez MON informacja, że domagał się on od Airbusa m.in. technologii produkcji pocisków czołgowych 120 mm i nowoczesnych dwufazowych prochów amunicyjnych. I to rzekomo o tę sprawę miały się negocjacje ostatecznie wywrócić.

Od samego początku jednak zamówienie helikopterowe tkwiło w pułapce „starej” ustawy offsetowej. Przepisy te, zastąpione nowymi w 2014 r., kiedy postępowanie na śmigłowce wielozadaniowe już trwało, wymagając, by wartość zamówienia rekompensować inwestycjami lub technologiami przekazanymi zamawiającemu. Oznacza to (jakkolwiek by to dziwnie nie brzmiało), że gdy Polska chce wydać sumę X na uzbrojenie, powinna też sumę X uzyskać w formie kompensacji, czyli offsetu.

Na sam zdrowy rozsądek to nielogiczne, bo musi oznaczać brak zysku dostawcy. Dlatego offset to skomplikowana maszyneria przeliczników i mnożników, umożliwiających na papierze zrównanie bilansu wydatków i zwrotów. Zarazem miał być to drugi w historii, po zamówieniu samolotów F-16, offset w historii Polski. Tym razem miał być lepszy, konkretniejszy, bardziej związany ze zbrojeniówką. No i nie udało się, przynajmniej według polskich ministerstw, podliczyć wszystkiego tak, by wyszło 13,5 mld złotych.

Ale być może jeszcze nie wszystko wiemy. Do tej pory znamy sytuację z ocen MON i MR i wielce prawdopodobne, że temperatura sporu skłoni Airbusa do przedstawienia własnych ocen i wyliczeń.

Francuska reakcja na zerwane rozmowy była ostra. Odwołano wizytę prezydenta, ministra obrony, konsultacje obu rządów. Zapowiedziano rewizję inwestycji Airbusa w Polsce i związków obronnych między Polską i Francją. Gazety grzmią o zdradzie, wymierzonym Francji policzku i ukąszeniu, po którym Francja jest zła. Dyplomaci powinni jak najszybciej ten pożar ugasić, by nie rozlał się na inne obszary, bo ani Polska nie może zrezygnować z kontaktów z Paryżem, ani Francja nie powinna obrażać się na najważniejszego partnera na wschodzie kontynentu.

Zapowiedziane rozmowy ministrów spraw zagranicznych mają być pierwszym krokiem ku odbudowie utraconego zaufania. Warto też, by w prowadzonych zamówieniach zbrojeniowych francuskie firmy traktować bez uprzedzeń i podejrzliwości.

I najważniejsze: warto polskiemu wojsku przedstawić wiarygodną wizję kupna śmigłowców. Bo oprócz tego, że kupimy je od kogoś, kupimy je dla kogoś. Mianowicie dla polskich żołnierzy. Ich bezpieczeństwo, sprawność działania i wizerunek nowoczesnej armii powinny być celem działań rządu.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną