Osoby czytające wydania polityki

Wiarygodność w czasach niepewności

Wypróbuj za 11,90 zł!

Subskrybuj
Kraj

Zwrot na Wschód? Polsko-ukraiński śmigłowiec nie zastąpi zakupów na Zachodzie

Flickr CC by 2.0
Trwa festiwal ustnych oświadczeń i sygnałów wysyłanych w prasowych i telewizyjnych wywiadach Antoniego Macierewicza.

Koncepcja wspólnej budowy nowego śmigłowca przez polskie i ukraińskie firmy jest interesującą wizją, która przy determinacji i inwestycjach może przynieść efekty w ciągu dekady. Polska i kraje regionu nie mogą i nie będą czekać tak długo.

Mimo upływu niespełna dwóch tygodni od zakończenia negocjacji offsetowych z Airbusem i anulowania zamówienia na 50 śmigłowców Caracal Ministerstwo Obrony Narodowej nie przedstawiło popartej liczbami i podstawą prawną alternatywnej wizji pozyskania śmigłowców. Zamiast tego trwa festiwal ustnych oświadczeń i sygnałów wysyłanych w prasowych i telewizyjnych wywiadach Antoniego Macierewicza. W zeszłym tygodniu głównym ich bohaterem był Black Hawk z Mielca, nowy tydzień zaczął się od pomysłu polsko-ukraińskiego śmigłowca nie tylko dla Polski, ale całej środkowej Europy.

Znowu mamy do czynienia z faktem prasowym. Minister Macierewicz przedstawił zarys swojej wizji w wywiadzie dla tygodnika „wSieci”. W rozmowie z braćmi Jackiem i Michałem Karnowskimi Macierewicz snuje wizję współpracy z ukraińską fabryką Motor-Sicz, która zapewnić miałaby silniki, podczas gdy strona Polska „łopaty kompozytowe, przekładnie, korpusy”. O uzbrojeniu minister nie mówi, tłumacząc, że nie o wszystkim mówić można. Podkreśla natomiast duże możliwości ukraińskiego przemysłu, jego kompatybilność z naszym, co w jego ocenie daje szanse konkurowania z największymi koncernami zbrojeniowymi w Europie. Nie wspomina, jaki to polski zakład produkuje owe komponenty. Obie fabryki śmigłowcowe – w Świdniku i Mielcu – są w rękach zagranicznych właścicieli, każdy ma „swojego” dostawcę silników, a zachodnie koncerny mogą nie być skłonne do „hodowania” konkurencji.

Motor-Sicz w Zaporożu rzeczywiście z powodzeniem modernizuje płatowce i silniki kilku typów śmigłowców Mila: Mi-2, Mi-8, Mi-24 – maszyn powszechnie używanych w krajach byłego bloku wschodniego, cenionych przez pilotów i na pewno jeszcze mających przed sobą wiele lat służby. Oferta tego zakładu powinna być na serio brana pod uwagę, gdyby Polska decydowała się na głęboką modernizację posiadanych poradzieckich śmigłowców. Ale Polska parę lat temu zdecydowała się na krok ambitniejszy – stopniową wymianę floty wiropłatów na konstrukcje zachodnie. Nowy pomysł ministra Macierewicza może stać w sprzeczności z tym kierunkiem, choć w wywiadzie pada zapewnienie, iż prace te będą rozwijane niezależnie od przetargu na 50 śmigłowców. Przy okazji słowo przetarg pada z ust Antoniego Macierewicza chyba po raz pierwszy od anulowania poprzedniego.

Ile trwałoby opracowanie nowego śmigłowca? To zadanie na przynajmniej dekadę, zwłaszcza jeśli maszyna miałaby tylko w niewielkim stopniu czerpać z konstrukcji biura Michaiła Mila. Ile by to kosztowało? Trudno oszacować precyzyjnie, ale same prace badawczo-rozwojowe musiałyby pochłonąć setki milionów złotych. I to bez gwarancji rezultatu, bo poza optymizmem ministra nic nie wskazuje na cytowaną kompatybilność polskich i ukraińskich zakładów. Najbardziej zbliżone profilem PZL-Świdnik, obecnie w rękach włoskiego Leonardo-Finmeccanica, były największą w Układzie Warszawskim wytwórnią małych śmigłowców Mi-2, klasy 4 ton. Ukraińcy specjalizowali się w 12-tonowych Mi-8. Obecnie, w części produkcyjnej, to poddostawca koncernu-matki zorganizowany po zachodniemu i produkujący komponenty dla kilku typów śmigłowców Agusta-Westland oraz polskie maszyny SW-4 i W-3.

Najważniejsza jest jednak kwestia polityczna. Przemysły obu krajów z pewnością mogą, a nawet powinny nawiązywać współpracę, ale uruchamianie strategicznego programu rozwojowego w warunkach braku stabilności partnera na wschodzie jest wielce ryzykowne. Nie wiemy, jak rozwinie się sytuacja w Kijowie w perspektywie pięciu czy dziesięciu lat. Mimo najlepszych chęci Polski amerykańskiego wsparcia i europejskich sankcji przeciw Rosji – geostrategiczna gra o Ukrainę nie jest zakończona i nie wiemy, jak się zakończy. Byłoby nierozsądne wiązanie z nią losów wyposażenia polskiej armii w śmigłowce.

Nasza armia nie może czekać kolejnej dekady na efekty – wcale nie tak pewne – ewentualnej polsko-ukraińśkiej współpracy. Czekać nie będą też kraje regionu. Słowacy jako pierwsi, w zeszłym roku kupili po prostu śmigłowce Black Hawk z USA, w ramach rządowego programu FMS. I to w amerykańskiej wersji UH-60M, wraz z pakietem wsparcia za 450 mln USD. Czesi od lat zapowiadają nowy przetarg, ale mają czas, bo dziesięć lat temu unowocześnili swoje Mi-24 i Mi-8, we współpracy z Rosją. Rumuni właśnie uruchomili fabrykę Airbusa i będą produkować u siebie maszynę zbliżoną do Caracala – H215. Na otwarcie przyjechał prezydent François Hollande i trudno przypuszczać, by nie zabiegał o kolejne zamówienie, na śmigłowce wsparcia, na które ostrzą sobie zęby wszyscy konkurenci. Gdzie więc te szanse dla polsko-ukraińskiej maszyny przyszłości?

One leżą głównie w kraju i mają charakter propagandowy. To kolejny wielki projekt, za pomocą którego rząd chce zawładnąć wyobraźnią Polaków, pokazać wizję ambitną, przełamującą utarte schematy, wyznaczającą nowe ścieżki. Świetnie, że takie wizje się pojawiają. Trochę gorzej, że nie towarzyszy im konkretny plan działań, wyliczenie kosztów, wiarygodny harmonogram. Całkiem źle, jeśli staną się Ersatzem dla decyzji potrzebnych tu i teraz, by dać polskim żołnierzom narzędzia do szkolenia, współdziałania z sojusznikami i ostatecznie – obrony. Wizją polsko-ukraińskiego śmigłowca nie da się ratować rozbitków.

Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną