Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Przefrankowany

Maciej Pawlicki: obrońca frankowiczów

Maciej Pawlicki (z mikrofonem) w trakcie kwietniowego protestu frankowiczów przed Pałacem Prezydenckim Maciej Pawlicki (z mikrofonem) w trakcie kwietniowego protestu frankowiczów przed Pałacem Prezydenckim Jacek Turczyk / PAP
Maciej Pawlicki – zawsze aktywny, zawsze zaangażowany. Ostatnio – w obronę polskich rodzin przed skutkami frankowych kredytów. Czym narobił sobie wszędzie wrogów.
Według Macieja Pawlickiego to właśnie frankowicze zdecydowali o zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich.Piotr Smoliński/Polska Press/EAST NEWS Według Macieja Pawlickiego to właśnie frankowicze zdecydowali o zwycięstwie Andrzeja Dudy w wyborach prezydenckich.

Otwarcie mówi, że popełnił błąd, ręcząc ludziom, że Andrzej Duda na pewno dotrzyma słowa z kampanii wyborczej w sprawie tzw. kredytów frankowych. – Dałem rodzaj gwarancji moralnej, no i okazało się, że popełniłem błąd – przyznaje dziś. Chodzi o problem tzw. frankowiczów, którym PiS w trakcie kampanii wyborczej obiecywał pomóc, czego Pawlicki stał się gwarantem.

Zna osobiście chyba wszystkich członków rządu i najważniejszych polityków PiS. Z wieloma jest na ty. To jego naturalne środowisko polityczne, przyjaciele. To u niego w domu w 2010 r. kręcono sceny do filmu dokumentalnego Joanny Lichockiej i Marii Dłużewskiej pt. „Mgła” (produkcja „Gazeta Polska”) z udziałem Andrzeja Dudy, Jacka Sasina i Krzysztofa Kwiatkowskiego, którzy jako urzędnicy z kancelarii Lecha Kaczyńskiego opowiadali o wydarzeniach związanych z katastrofą smoleńską. A gdy w 2012 r. na jednym ze spotkań Klubu Ronina (dyskusyjnego salonu politycznego skupiającego czołówkę prawicowych polityków i publicystów) reżyser Antoni Krauze powiedział, że chciałby zrobić film o Smoleńsku, Pawlicki zadeklarował, że jest do dyspozycji.

Jako niegdysiejszy redaktor naczelny miesięcznika „Film” miał w tym środowisku markę znawcy kina, miał też doświadczenie producenckie – przez lata spod jego rąk wychodził m.in. sztandarowy prawicowy program Jana Pospieszalskiego „Warto rozmawiać”. Niedługo potem zadzwonił Krauze i tak Pawlicki został producentem „Smoleńska”. Szukał sponsorów, organizował plany, zatrudniał ludzi, z czasem został też jednym z czterech współautorów scenariusza (obok reżysera Krauzego, Marcina Wolskiego i Tomasza Łysiaka), ale to on stał się niejako „twarzą” przedsięwzięcia, wypowiadając się o postępach w pracach nad tym filmem.

Pampers

Był czołowym „pampersem”, tak z racji wieku nazwano grupę młodych prawicowych dziennikarzy, którzy w 1994 r. weszli wraz z Wiesławem Walendziakiem do telewizji przy Woronicza. Został szefem Jedynki, wprowadził wiele nowych programów, z flagowym „Pulsem dnia”, i nowe twarze, jak Wojciecha Cejrowskiego, Cezarego Michalskiego, Jacka Łęskiego, Piotra Semkę, Marcina Wronę, Bogdana Rymanowskiego czy właśnie Jana Pospieszalskiego. „To Maciek wciągnął mnie do telewizji, a później, już w TV Puls, przeprowadził z popkulturowych tematów w mocną politykę. Uznał, że powinienem dawać świadectwo w konflikcie światopoglądowym i cywilizacyjnym – mówił Pospieszalski „Gościowi Niedzielnemu”. – Ja wtedy wahałem się, czy nie wrócić do pisania muzyki i działalności estradowej. On zaś naciskał, bym jednak postawił na publicystykę. I okazało się, że to rzeczywiście jest mój żywioł i mój temperament”.

Po zmianie politycznego frontu w TVP Pawlicki wyleciał. Potem rozkręcał telewizję RTL7, za rządów AWS brał udział w budowaniu Telewizji Familijnej, która przez chwilę nadawała jako TV Puls, wreszcie skupił się na produkcji programów, kręceniu filmów dokumentalnych o historii Polski. Pisał w „Uważam Rze”, potem w „wSieci” – głównie na tematy historyczne.

Po styczniu 2015 r. zaczął pisać o kredytach frankowych. O „banksterach”, o „lobbystycznych popychadłach banków zagranicznych” i okradaniu Polaków. 15 stycznia 2015 r., w czwartek, gwałtowny skok kursu franka szwajcarskiego był szokiem dla ponad pół miliona rodzin – bo tyle było wtedy w Polsce kredytów przeliczanych według kursu franka. Także dla Pawlickiego, który wziął swój duży kredyt na dom w szczycie popularności tych kredytów. W czasach gdy waluta kosztowała 1,92 zł. W „czarny czwartek” kurs wystrzelił do 5,17 zł, by zatrzymać się w końcu na 4,30 zł. – Zanim podpisałem umowę, bank zapewniał mnie, że frank szwajcarski to najstabilniejsza waluta, pokazywano mi tzw. Rekomendację S Komisji Nadzoru Bankowego, że kurs może wzrosnąć góra o 20 proc., bo wahania nigdy nie były większe, a oprocentowanie jest niższe. A po krachu, gdy zacząłem wgryzać się w sprawę, zrozumiałem, że nie dostałem żadnego kredytu, ale instrument finansowy, znacznie bardziej ryzykowny niż gra w kasynie – mówi dziś. – Ja i dwa miliony Polaków.

Pisał, co czuł, nadając ton prawicowej narracji.

Burzyciel

Przez kilkanaście miesięcy o kredytach frankowych było głośno; starający się o popularność przed wyborami politycy zgłosili kilka projektów ustaw, z których żadna nie została uchwalona. Tymczasem Pawlicki – producent filmu „Smoleńsk” i dziennikarz – w pełni wszedł w nową rolę. Zawiązał stowarzyszenie Stop Bankowemu Bezprawiu (SBB) i wyprowadził frankowych kredytobiorców na ulicę. Organizował demonstracje, wiece i marsze. Stał w pierwszym rzędzie, z tubą.

Zacząłem zajmować się tym, czym wcale zajmować się nie chciałem, ale dopiero teraz otworzyły mi się oczy na to, jakim bagnem jest system finansowy w Polsce, jak bardzo jesteśmy podbitą kolonią – opowiada Pawlicki. – Ludzie chodzą po mieście, spierając się o aborcję czy Trybunał, a istota systemu jest gdzie indziej, gdzie indziej są najważniejsze decyzje. A my chodzimy w chocholim tańcu jak pośnięci, chochoł nam na skrzypeczkach gra, a my staliśmy się bezwolnymi niewolnikami.

Przed sądy trafiały pierwsze sprawy o unieważnienie umów o kredyty frankowe. Początkowo orzeczenia były nie po myśli spłacających, z czasem to zaczęło się zmieniać. Pawlicki uznał jednak, że droga sądowa – udowadnianie bezprawności w działaniach banków udzielających takich kredytów – będzie zbyt długa; że szybciej da się wyprostować sprawę działaniami systemowymi.

A i frankowicze stali się ważnym elementem gry w kampaniach wyborczych 2015 r. „Całym sercem jestem z Wami w Waszym słusznym proteście przeciw bankowemu bezprawiu” – zaczynał się list Andrzeja Dudy, odczytany przez Pawlickiego na manifestacji pod Pałacem Prezydenckim w czasie kampanii prezydenckiej. Wzbudził euforię. Duda zaprosił stowarzyszenie na spotkanie z udziałem kamer i reporterów, doszło do niego 15 maja w Senacie, na dwa dni przed drugą turą wyborów. Wtedy padła obietnica, że jeśli Andrzej Duda zostanie wybrany na prezydenta, w ciągu trzech miesięcy przekaże do Sejmu projekt ustawy uznającej tzw. kredyty walutowe za kredyty w złotych po kursie z dnia podpisania, jak proponowało stowarzyszenie.

Producent spotkał się także z Beatą Szydło, zdobywając jej zapewnienie, że PiS poprze projekt prezydencki. Dostał to nawet na piśmie od szefa sztabu wyborczego PiS, obecnego marszałka Senatu Stanisława Karczewskiego. Wreszcie sam zgłosił się do udziału w wyborach pod hasłem „Naprawię bezprawie”. Dostał 24., ostatnie, miejsce na liście PiS okręgu podwarszawskiego. Zdobył 4274 głosy, do Sejmu nie wszedł.

Andrzej Duda wygrał z Bronisławem Komorowskim przewagą 520 tys. głosów. Według Pawlickiego tę szalę przeważyli właśnie frankowicze. Podobnie uważa Jacek Łęski, który prowadzi w TVP program ekonomiczny „Chodzi o pieniądze” i robił materiały o kredytach frankowych.

– Znam tych ludzi, wielu z nich byłoby gotowych głosować za kimkolwiek, kto im rozwiąże ten problem. Wszystko inne schodzi na dalszy plan – czy masz poglądy takie czy inne, przestaje mieć znaczenie, kiedy 80 proc. dochodów musisz oddać w zębach bankowi, bo inaczej stracisz dach nad głową – mówi Łęski. Tłumaczy, że banki doskonale zarabiały na kredytach frankowych, na prowizjach, przeliczeniach walutowych, i to dużo lepiej niż na złotówkowych, dlatego tak na nie namawiały. I dlatego wielu ludzi się na to nabrało.

Banki teraz mówią: panie Kowalski, pan powinien to przewidzieć, że kurs może skoczyć. A ja pytam: a wyście wiedzieli? Jeśli wiedzieli, to znaczy, że pchali ludzi w toksyczne kredyty z pełną świadomością, że będzie z tego gigantyczny kłopot i że ci ludzie będą potem ledwo piszczeć. Albo nie wiedzieli – to znaczy, że też popełnili błąd, wystąpiły okoliczności, których nie sposób było przewidzieć. Strony powinny się proporcjonalnie podzielić odpowiedzialnością za problem, a większą odpowiedzialność ponoszą tu zawodowcy, czyli banki. Łęski wspomina, że nastroje wśród frankowiczów były cały czas radykalne. Brać kamienie, podpalać, robić dym, bo inaczej nikt nie wysłucha. – Maciek tonował te nastroje, mówił „załatwimy to politycznie”, „będziemy rozmawiać, przekonywać”, „przecież mamy po drugiej stronie rozsądnych gości, którzy tak samo jak my chcą, żeby tę sprawę rozwiązać” – opowiada. Był na jednym z takich spotkań już w Kancelarii Prezydenta i pamięta jak Pawlicki wychodził przed tych rozjuszonych ludzi i ręczył za polityków. Wracał wciąż z argumentami o ludziach dobrej woli. Przekonywał, że skoro obiecali, to załatwią.

Sam Pawlicki przyznaje, że do czerwca 2016 r. było mnóstwo racjonalnych przesłanek, że sprawy idą w dobrą stronę. Jarosław Kaczyński kredyty frankowe nazywał formą nowoczesnego niewolnictwa, dodając, że „bez względu na różne opory i płacze, także w obozie PiS, rządzący uwolnią Polaków z tej niewoli”. Grzegorz Bierecki, szef senackiej komisji finansów, zapowiadał uchwałę wzywającą do wyeliminowania z obrotu prawnego umów w sprawie kredytów frankowych zawierających niedozwolone zapisy. Zbigniew Ziobro osobiście przyjął przedstawicieli stowarzyszenia (z Pawlickim na czele) i ogłosił wszczęcie śledztwa, czy przedstawiciele banków nie wprowadzali klientów w błąd, stwarzając błędne przekonanie o całkowitym koszcie kredytu, a także celowym zatajeniu rzeczywistego ryzyka związanego z kursem walut i kosztami obsługi kredytu. Sam prezydent jeszcze w styczniu, w rocznicę „czarnego czwartku”, powtórzył, by banki wzięły na siebie koszty przewalutowania frankowych długów, oddały spready (różnice między kursem waluty w banku a kursem NBP).

Jeszcze w marcu 2016 r., gdy Pawlicki organizował w Pałacu Prezydenckim dla pary prezydenckiej kameralny pokaz swojego nagradzanego na festiwalu „Niepokorni, niezłomni, wyklęci” filmu „Stella”, o Stelli Zilberstein, Żydówce, która zawdzięcza ocalenie z Holocaustu kilkudziesięciu Polakom z Łosic i okolic, z jej udziałem – wydawało mu się, że sprawy idą w dobrym kierunku. – A potem, w lipcu, nagle coś się wydarzyło przedziwnego, jakby ktoś przyszedł i kopnął w stolik – mówi.

Być może zaważyły wyliczenia strat, sięgające nawet 67–100 mld zł (do których wliczano też spodziewane, a nieosiągnięte przez banki zyski), być może argument, że banki będą żądać odszkodowań od Polski poprzez instytucje międzynarodowe. – Nagle z projektu prezydenckiego wyparowało wszystko to, co Andrzej Duda wielokrotnie obiecał, został tylko zwrot spreadów, i to też jedynie w części, co jest absurdalne, bo sądy nakazują bankom oddanie 100 proc. tych nienależnych opłat. W uzasadnieniu projektu jest mowa o tym, co w ustawie było, ale czego już tam nie ma, uzasadnienie jest sprzeczne z ustawą. To dowód, że działano w jakimś pośpiechu. Próbowałem się dowiedzieć, dlaczego, ale mi się nie udało – opowiada Pawlicki.

Wyrzut

Politycy, którzy go wspierali, także nagle zmienili ton i dają do zrozumienia, że sprawa jest „bardzo trudna”. Niespodzianie stał się niewygodnym wyrzutem sumienia. Zakończyło się porażką nie tylko na politycznym froncie. W styczniu tego roku, w szczycie walki, Związek Banków Polskich wystąpił z powództwem przeciwko Pawlickiemu o ochronę dóbr osobistych – z uwagi, jak przyznaje wiceprezes ZBP Jerzy Bańka, właśnie na jego usytuowanie w świecie mediów oraz polityki i jego wpływ na polityków.

Związek uznał za niedopuszczalne m.in. „przypisywanie legalnie działającym instytucjom działalność o charakterze kryminalnym – nie tylko posługując się językiem sugerującym prowadzenie zorganizowanej działalności przestępczej (bankster), ale w szczególności z uwagi na korumpowanie mediów i okradanie polskich rodzin”. A także używanie takich określeń jak „lobbystyczne popychadło zagranicznych banków”. I żądał od niego 8 tys. zł na Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy. W ubiegły poniedziałek 17 października sąd wydał w tej sprawie wyrok – uznał, że słowo „lobbystyczne” nie jest pejoratywne, ale za „popychadło zagranicznych banków” Pawlicki ma przeprosić. Sąd odrzucił pozostałe roszczenia, w tym finansowe Związku. Pawlicki już zapowiedział apelację.

Tymczasem producent przestał spłacać swój, jak mówi, „pseudofrankowy” kredyt. Jedyny program w telewizji, jaki ma, jest produkcją wewnętrzną. Ma audycję w radiowej Trójce, także wycenianą od emisji. Film „Smoleńsk” nie zapowiada się na sukces finansowy, tłumaczy Pawlicki, a umowa zawarta była na pensję, bez udziału w zyskach. – Zbyt długo płaciłem kompletnie nienależny haracz – mówi. Złożył przeciwko bankowi pozew. Jeśli sąd, jak to się coraz częściej zdarza, potwierdzi, że klauzule uznane za nadużycie nie obowiązują w jego umowie, czyli jest ona w złotych, okaże się, że na koncie Pawlickiego jest nadpłata.

Przed niedawnymi wyborami w SBB Pawlicki wydał oświadczenie, że nie będzie ponownie kandydował na prezesa. „Trzeba ponosić konsekwencje błędu” – napisał. Stowarzyszenie przystało zresztą na to bez oporów, choć wszedł do zarządu. – Chodziło o to, by stowarzyszenie nie było ograniczone w swoich działaniach w stosunku do żadnej opcji politycznej – mówi obecny prezes Arkadiusz Szcześniak.

W niedawnym wywiadzie dla Radia Maryja premier Beata Szydło zapowiedziała, że nie ma możliwości, aby zrobić taką ustawę frankową, jakiej środowisko frankowiczów oczekuje.

W ubiegły czwartek w Sejmie odbyła się debata nad kredytami frankowymi. W Sejmie leżały trzy projekty. Pierwszy – prezydenta Dudy, zwany spreadowym, przewiduje, że banki mają zwrócić klientom różnicę między dopuszczalnym spreadem a tym, który w rzeczywistości pobrały. Drugi to projekt Platformy dający możliwość ubiegania się kredytobiorcy o przewalutowanie posiadanego kredytu hipotecznego w walucie obcej. Trzecim projektem, nad którego dalszymi losami debatowano i najbliższym stowarzyszeniu Stop Bankowemu Bezprawiu, jest projekt Kukiz’15. Zakłada on, że kredyty w złotych i kredyty denominowane w obcych walutach zostaną zrównane, co ma oznaczać potraktowanie kredytów frankowych tak, jakby od początku były kredytami w złotych. Niespodziewanie głosami PiS wszystkie trzy projekty zostały skierowane do komisji finansów do dalszych prac.

Polityka 44.2016 (3083) z dnia 25.10.2016; Polityka; s. 25
Oryginalny tytuł tekstu: "Przefrankowany"
Więcej na ten temat
Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną