Osoby czytające wydania polityki

„Polityka”. Największy tygodnik w Polsce.

Wiarygodność w czasach niepewności.

Subskrybuj z rabatem
Kraj

Czarny Protest, podejście drugie: Mniej energii, ale wciąż jest nadzieja

Czarny Protest. Runda II Czarny Protest. Runda II Michał Wende / Facebook
Energia z pierwszego październikowego protestu jeszcze gdzieś w nas jest. Ale co zrobić, żery ruszyła z posad, jak ją wykorzystać w dobrym społecznie celu?

Czarny Protest, podejście drugie. W lepszej pogodzie, ale z mniejszą energią. O ile poniedziałek, 3 października, mimo deszczu skupił na ulicach dziesiątki tysięcy ludzi, o tyle tym razem większość z nich została w domu. Tłoczno było pod siedzibą PiS w Łodzi, trochę protestujących na ulicach Poznania, Krakowa i Opola. W Warszawie – raczej skromnie, wyjąwszy kolejkę chętnych, by podpisać się pod petycją do Parlamentu Europejskiego.

Bo i postulat protestu nie do końca był jasny. Wizję procedowania ustawy zmuszającej do rodzenia zawsze i za każdą cenę udało się obalić, a przynajmniej radykalnie odroczyć (posłowie prawicy zaraz wytłumaczyli prezesa, który zdążył ponownie podgrzać atmosferę, że nie miał on na myśli prawnego przymuszania do rodzenia, a społeczne zachęty). Zawiódł Facebook jako społeczny katalizator – wiele i wielu nie zorientowało się, gdzie tym razem należy protestować, część się zniechęciła, przekonana, że kolejny Czarny Poniedziałek organizuje KOD albo jedna z partii politycznych. Część wreszcie nie umiała odnaleźć się w dyskusjach dotyczących coming outu Natalii Przybysz. Lub przeciwnie – określiła się bardzo radykalnie. Dystansując się, że na pewno nie będą protestować za aborcją.

Tamta energia, której skala zdziwiła drugą stronę sporu chyba nie mniej niż samych zainteresowanych (a Czarny Protest z początku października chrzczono wręcz rewolucją społeczną), z pewnością wciąż jeszcze w nas jest. I pytanie nawet nie o to, jaki jest klucz do niej, jak ją wydobywać, by ruszyła z posad, lecz jak ją wykorzystać w dobrym społecznie celu.

To będzie ogromnie trudne – bo ani podziały polityczne, ani głęboko wyżłobione w wyobraźni ścieżki, prowadzące to do scen z filmu „Niemy krzyk”, to do koszmarów rodem z Boya-Żeleńskiego, nie znikną. A żadnej skutecznej zmiany (począwszy od tej strukturalnej, dostosowującej hierarchie społeczne do nowych, kobiecych czasów, o czym pisze obok Edwin Bendyk), raczej nie da się przeprowadzić połową narodu.

Jedno dobre się stało. W całym tym opartym na emocjach jazgocie w wielu miejscach, wielu mediach, a także w wielu głowach cofnęliśmy się niespodzianie do pytań podstawowych: jak przebiega ciąża, jak rozwija się płód i do podstawowej konstatacji – że chodzi jednak o czyjeś, kobiece ciało, z którym nie wszystko ot tak można zrobić.

Rewolucja myślowa z początku lat 90., która zakończyła się obowiązującą ustawą aborcyjną, miała potencjał, by wnieść do społecznej świadomości ważny fakt: stosowanie aborcji jako masowej, wręcz podstawowej metody antykoncepcyjnej (a tak było) to zwykłe barbarzyństwo. Z łatwością można wyobrazić sobie, że powstałą ustawę w praktyce stosować można z poszanowaniem dla zdrowia, także psychicznego, kobiety.

Tak się jednak nie stało. Nie staliśmy się zbiorowo wrażliwsi, a jedynie przesunęła się ślepota – z płodów na kobiety-inkubatory, które po latach obowiązywania ustawy można oszukiwać, przymuszać, odbierać im godność (a i prawo do mówienia o krzywdzie, jakiej doznały), podpierając się ideą obrony życia.

Teraz, cofając się w dyskusjach do podstaw, nawet ryzykownie, karkołomnie, mamy szansę przejść to jeszcze raz. Zostawmy polityków czy hierarchów – i załóżmy, że i w czarnym, i w białym proteście maszerują ludzie o z grubsza dobrych intencjach. Mamy szansę – niestety bez żadnych gwarancji, że coś się dobrego urodzi.

Reklama
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną